Liga Mistrzów to od dłuższego czasu zabawa przede wszystkim dla klubów z najbogatszych państw Europy Zachodniej i Południowej. Jeśli zaś chodzi o środkowo-wschodnią część Starego Kontynentu, to zwykle ma ona w Champions League zaledwie kilku przedstawicieli, na dodatek nie odgrywających w tych rozgrywkach zbyt istotnej roli. Nie inaczej jest zresztą w sezonie 2024/25. Tym razem do elity zdołały się bowiem załapać jedynie Szachtar Donieck, Sparta Praga, Dinamo Zagrzeb, Crvena zvezda Belgrad i Slovan Bratysława. Pięciu reprezentantów państw zaliczanych do Europy Środkowo-Wschodniej to tyle samo, ile w fazie ligowej LM ma w tym roku sama tylko niemiecka Bundesliga. Postanowiliśmy się zatem przyjrzeć tej piątce, ale wyjątkowo nie od strony sportowej, lecz… właścicielskiej.
Kto stoi za klubami, które dostały się na bal zorganizowany z myślą o futbolowej arystokracji? Jak wielkim majątkiem trzeba dysponować, by wystąpić w jednej lidze z mocarzami z Zachodu, na dodatek często lecącymi na amerykańskim, arabskim lub chińskim turbodoładowaniu?
Achmetow ubożeje, Kretinsky szaleje
Jeśli chodzi o Szachtara Donieck, za jego sukcesami od dekad stoi Rinat Łeonidowycz Achmetow – ukraiński oligarcha, jedna z najważniejszych postaci na arenie polityczno-biznesowej w kraju naszych wschodnich sąsiadów. “Forbes” szacuje w tej chwili wartość jego majątku na 4 miliardy dolarów, ale z oczywistych względów trudno obecnie o precyzyjne wyliczenia w tej kwestii. – Achmetow pozostaje najbogatszym Ukraińcem, mimo że w czasie wojny poniósł największe materialne straty — szacowane na 9,3 miliarda dolarów. Poważnie naruszone zostały jego aktywa metalurgiczne, energetyczne i rolne. Latem 2022 r. Achmetow zamknął swoją firmę medialną, Media Group Ukraine, aby nie podlegać prawu dotyczącemu oligarchów. Już w 2017 roku należąca do Achmetowa grupa SCM ogłosiła całkowitą utratę kontroli nad wszystkimi swoimi aktywami na okupowanych terytoriach Donbasu, gdzie Achmetow kontrolował m.in. liczne kopalnie antracytu – wylicza “Forbes”.
Ukraina w pucharach mało kogo obchodzi. Europa przyjeżdża do Polski na puste stadiony
Kilkanaście lat temu Achmetow uchodził w niektórych rankingach za najbogatszego Europejczyka, a ukraiński „Korespondent” sugerował nawet, że przedstawiciel tak zwanego “nowego klanu donieckiego” może rozporządzać majątkiem przekraczającym 30 miliardów dolarów. To zbiegło się zresztą z okresem największych sukcesów Szachtara, na czele z triumfem w Pucharze UEFA w sezonie 2008/09. Dziś o osiągnięciach tego kalibru trudno jednak marzyć. Owszem, Szachtar na krajowym podwórku dalej jest potęgą, ale jego pozycja na arenie międzynarodowej nieustannie słabnie. Jest to jednak tylko jedno z wielu zmartwień właściciela.
Ostatnio Achmetow powiedział włoskim mediom, że zamierza domagać się od Rosjan wielomiliardowych odszkodowań za straty poniesione przez jego przedsiębiorstwa w regionie Donieckiego Zagłębia Węglowego. – To fundamentalna kwestia spójności, sprawiedliwości i skuteczności międzynarodowego systemu prawnego. Czy jest on w stanie ukarać takiego agresora, jak Rosja i zmusić go do zapłacenia odszkodowania? – pyta oligarcha na łamach “Corriere della Sera”.
Rinat Achmetow (2009)
Po staremu układają się również sprawy w Sparcie Praga, której prezesem od dwudziestu lat pozostaje Daniel Kretinsky (zdjęcie główne), będący zresztą przy okazji udziałowcem West Hamu United. Media branżowe szacują, że Czech dorobił się blisko 10 miliardów dolarów majątku, co gwarantuje mu drugie lub trzecie miejsce na liście najbogatszych ludzi w kraju. Jednak biznesowe ambicje właściciela Sparty już dawno przestały się mieścić w granicach Czech. Mówimy bowiem o jednym z najprężniej działających przedsiębiorców regionu, którego posunięcia od ładnych paru lat wzbudzają masę komentarzy w Niemczech, we Francji czy w Wielkiej Brytanii.
W zachodnich mediach Kretinsky nazywany jest niekiedy “czeskim sfinksem” lub “Panem K.”, co ma podkreślić otaczającą go aurę tajemnicy. Nie jest natomiast sekretem, że fundamentem fortuny prezesa Sparty pozostają przedsiębiorstwa z branży energetycznej. Kretinsky zarobił niewyobrażalne sumy na węglu (i gazie) i właśnie to pozwala w ostatnim czasie miliarderowi odważnie dywersyfikować majątek. – To on w 2010 roku przejął przynoszącą straty kopalnię w Czechowicach-Dziedzicach, która stała się jedną z najlepiej prosperujących firm wydobywających węgiel kamienny w Polsce. Próbował kupić także pomorską Energę – pisał w 2018 roku Marcin Lis z „Money.pl”. – Kretinsky w czasach górniczego kryzysu pokazał, że na wydobyciu węgla można zarobić.
“Chcemy zarabiać na umierających branżach, bo uważamy, że umrą znacznie później, niż się powszechnie przyjmuje”
Daniel Kretinsky w 2015 roku (cytat z “The Times”)
Tego rodzaju działalność przysporzyła Czechowi wielu przeciwników. Jak przytacza „Bloomberg”, przedstawiciele organizacji zabiegających o ochronę środowiska nazywali go w ostatnich latach na przykład „hieną kopalną” i „węglowym wrogiem Unii Europejskiej”. Wątpliwe jednak, by 49-latek się tym przejmował.
– Kretinsky działał w oparciu o śmiałe założenie, że osławiony europejski projekt ekologicznej transformacji będzie chaotyczny i długotrwały, a węgiel i gaz będą wykorzystywany znacznie dłużej, niż wynika to z pierwotnych założeń. Były prawnik zbudował więc imperium paliw kopalnych, kolekcjonując „brudne” aktywa w promocyjnych cenach od przedsiębiorstw dążących czym prędzej do dekarbonizacji – analizują Gautam Naik i Petra Sorge na łamach „Bloomberga”.
Polska piłka to czeski film, czeska to sukces w Europie. Jak to robią sąsiedzi? [REPORTAŻ]
No dobrze, a co ze wspomnianą dywersyfikacją? Otóż w posiadaniu prezesa Sparty znajduje się szereg przedsięwzięć medialnych, nie tylko tych z czeskiego podwórka. Kretinsky inwestował bowiem także w prestiżowe francuskie grupy telewizyjne i tytuły prasowe, co swego czasu wywołało nad Sekwaną mnóstwo zamieszania. Przedsiębiorca posiada również udziały w niemieckiej grupie handlowej Metro AG oraz francuskiej Groupe Casino. Natomiast na rynku brytyjskim Kretinsky kojarzony jest głównie z West Hamem United, firmami takimi jak Macy’s, Foot Locker i Sainsbury, a od niedawna również z przejęciem Royal Mail. Dlatego nie powinna dziwić jedna z jego ostatnich wypowiedzi: – Nie chcę być arogancki, ale dwa miliardy koron straty Sparty niespecjalnie mnie zajmują. Wiemy, co robimy. Jeśli popełnimy błąd i konieczne będzie wyłożenie pieniędzy, żeby go naprawić, to nie będzie z tym problemu – przyznał Kretinsky w rozmowie z klubowymi mediami.
Ponoć Kretinsky wyłącznie w kwestii Sparty kieruje się bardziej pasją i sentymentem, niż rachunkiem zysków i strat. Stąd regularne, wielomilionowe wydatki na transfery – w naszym regionie naprawdę niewiele klubów może sobie pozwolić na podobną politykę transferową.
Drugie podejście drukarza
A jak sytuacja właścicielska wygląda w Slovanie Bratysława, który tak niespodziewanie zakwalifikował się do fazy ligowej Champions League? Cóż, prezes Ivan Kmotrik z pewnością nie jest biznesowym mocarzem z tej samej półki co Achmetow czy Kretinsky, ale on także nie wypadł sroce spod ogona. “Forbes” przyznaje właścicielowi Slovana osiemnastą lokatę na liście najbogatszych Słowaków i szacuje jego majątek na około 250 milionów euro. Grafobal Group, na czele której stoi Kmotrik, gromadzi pod swoim szyldem firmy z branży poligraficznej, wydawniczej, tytoniowej, energetycznej, spożywczej, deweloperskiej, reklamowej, medialnej czy medycznej. Nie bez kozery poligrafię wymieniamy jednak na pierwszym miejscu, bo właśnie to był przez lata kluczowy obszar działalności Kmotrika. Po transformacji ustrojowej 65-latek stał się bowiem w kraju potentatem w branży drukarskiej, co z kolei uczyniło z niego poważną figurę na politycznej szachownicy.
Ivan Kmotrik (2014)
– Z każdym wielkim biznesmenem wiążą się legendy. Nie inaczej jest w przypadku Kmotrika, o którym mówi się, że w czasach realnego socjalizmu zarabiał jako cinkciarz – opowiada Tomasz Vasuta w reportażu opublikowanym na łamach magazynu “Index”. – On sam nigdy się tego nie wypierał. Twierdził wprawdzie, że po zakończeniu edukacji pracował jako stróż nocny, ale kiedy miał okazję, żeby trochę pohandlować walutą, to zawsze chętnie z niej korzystał. Jednak przed aksamitną rewolucją wydawało się już, że jego życie zawodowe będzie na stałe związane z księgarstwem. Kmotrik zatrudnił się bowiem w państwowym przedsiębiorstwie, zajmującym się dystrybucją książek. […] Dwa miesiące po rewolucji miał już własną księgarnię. Zaraz potem uzyskał w ministerstwie kultury zezwolenie na prowadzenie działalności wydawniczej. W ten sposób zarobił pierwsze pieniądze, które pozwoliły mu na wzięcie udziału w prywatyzacji fabryki Grafobal.
Kmotrik zaczął o wydawania kursów językowych i podręczników szkolnych, ale oczywiście na tym nie poprzestał. Już w latach 90. zaczął się rozpychać łokciami na arenie piłkarskiej i został właścicielem klubu FC Petrzalka, znanego niegdyś pod nazwą “Artmedia”. W sezonie 2005/06 ekipa ta niespodziewanie wywalczyła awans do fazy grupowej Ligi Mistrzów. Trenerem Artmedii był wówczas Vladimir Weiss senior – ten sam, który obecnie zasiada na ławce trenerskiej Slovana. – Kmotrik był trochę jak taki słowacki Roman Abramowicz. Pamiętam, że najpierw w jednym ze swoich biur sprzedał bramkarza do FC Nantes, a zaledwie pół godziny później stawił się w innym gabinecie, by podpisać kontrakt ze mną – opowiadał Matus Putnocky w wywiadzie dla “Przeglądu Sportowego”.
“Na stadionach pojawiali się ludzie, którzy lubili futbol i coś znaczyli w polityce. Dzięki klubowi zbudowałem więc pewne relacje, które mogły mi się później przydać. Mogłem prosić tych ludzi o wsparcie. Ale przecież nie kupiłem udziałów w żadnej spółce energetycznej, prawda?”
Ivan Kmotrik w 2022 roku (“Index”)
Kmotrik rósł zatem w siłę (choć zdarzały mu się też biznesowe dziwolągi, jak na przykład założenie uczelni wyższej w Skalicy, którą reklamowano jako “słowackie Cambridge”, a zbankrutowała po paru latach) i zdobywał wpływy, systematycznie rozwijając siatkę swych mniejszych i większych biznesów. Przed dekadą został nawet nazwany na Słowacji “hegemonem w dziedzinie mediów i reklamy”. Osiągnął to wszystko przy zachowaniu – przynajmniej w teorii – politycznej neutralności, choć w praktyce to akurat różnie z tą neutralnością bywało. Należącej do niego stacji telewizyjnej TA3 wielokrotnie zarzucano, że stosuje taryfę ulgową wobec partii SMER (Kierunek – Socjalna Demokracja), której założycielem i liderem jest Robert Fico, sprawujący obecnie urząd premiera Słowacji (po raz trzeci w karierze). Fico bywa oskarżany o prorosyjskość, co też ciekawie się splata z działaniami Slovana, który jakiś czas temu rozegrał mecz towarzyski z Dynamem Moskwa.
Słowacja idzie ku Rosji, a Slovan jest tylko smutnym przykładem
No właśnie, ale skąd w ogóle Slovan?
Cóż, kiedy pojawiła się okazja do przejęcia tego klubu, Ivan Kmotrik nie oglądał się za siebie. W trybie natychmiastowym porzucił Artmedię, która w konsekwencji upadła. Były dobrodziej nie pozostawił jej do dyspozycji nawet stadionu, bo wcześniej nabył prawa do gruntów, na których znajdował się obiekt. Zresztą po przejęciu Slovana biznesmen też szybciutko zainteresował się kwestią budowy nowoczesnego kompleksu sportowo-hotelowego. Efekt? W 2019 roku ukończono w Bratysławie budowę nowej areny (Národný futbalový štadión), mogącej pomieścić 22,5 tysiąca widzów. Poprzedni rząd premiera Fico dołożył do tej inwestycji 30 milionów euro. W istocie obiekt jest jednak tylko, jak piszą słowackie media, “częściowo narodowy”, ponieważ jego znaczna część znajduje się we władaniu Kmotrika.
Właściciel Slovana przez wielu słowackich kibiców uważany jest za szkodnika krajowej piłki, który najpierw zdemolował konkurencję na miejskim podwórku (Artmedia, Inter Bratysława), a potem zabrał się za osłabianie pozostałych ligowych oponentów. I rzeczywiście, Slovan od sześciu lat dominuje w tamtejszej ekstraklasie. Na co dzień zespołem zarządza syn Ivana Kmotrika o tym samym imieniu i nazwisku. Junior uważany jest jednak dość powszechnie za niezbyt kompetentnego działacza i nawet awans do Ligi Mistrzów nie zmienił opinii na jego temat. Ostatecznie Slovan miał furę szczęścia w losowaniach, no i przedarł się do Champions League z zespołem poukładanym wbrew najpopularniejszym trendom, czyli z całą masą sowicie opłacanych weteranów i obcokrajowców.
Bałkańskie przekręty
Zajrzeliśmy już do Czech, a także na Słowację i Ukrainę. Pora zatem odwiedzić Bałkany, a konkretnie Belgrad oraz Zagrzeb.
Crvena zvezda od dłuższego czasu miażdży konkurencję na krajowym podwórku i to z takim rozmachem, że nawet w Football Managerze niełatwo jest skonstruować równie zabójczą ekipę. Wystarczy przypomnieć sezon 2021/22, kiedy Partizan Belgrad zdobył w lidze 98 punktów, ale i tak nie sięgnął po mistrzowski tytuł, ponieważ Crvena wyszarpała o dwa oczka więcej. Skąd ta siła triumfatorów Pucharu Europy z 1991 roku? Cóż, nie bez znaczenia jest tu sponsor generalny klubu, czyli… Gazprom.
Jak mgła ograbiła Zvezdę w jej meczu z Milanem
Rosyjski koncern (a konkretniej – jego naftowe skrzydło, Gazprom Nieft) od kilkunastu lat jest głównym sponsorem Crvenej zvezdy, a przy okazji również największym udziałowcem w ważnym serbskim przedsiębiorstwie petrochemicznym Naftna Industrija Srbije. Wpisuje się to oczywiście w zauważalne dyplomatyczne zbliżenie na linii Rosja – Serbia, którego nie zakłóciła nawet inwazja na Ukrainę. Klub stał się niewielkim elementem tej skomplikowanej politycznej układanki i może obecnie liczyć również na istotne wsparcie ze skarbu państwa (zvezda nie ma prywatnego właściciela). W 2023 roku władze Crvenej z dumą poinformowały zaś o zawarciu z Gazpromem nowego kontraktu. – Cieszymy się, że mamy sponsora, który był z nami w najtrudniejszych i najwspanialszych chwilach. Kiedy Zviezda miała kłopoty, towarzyszył jej Gazprom Nieft. Później podźwignęliśmy się z kolan i teraz z dumą rzucamy wyzwanie Europie z 34. miejsca w rankingu UEFA. Nie tylko wielkość naszych marek, ale także braterskie relacje naszych narodów wpływają na to, że naszej współpracy nie ma końca – grzmiał dyrektor generalny Zvezdan Terzić.
Serbski agent Zoran Pavlović uważa, że to właśnie wsparcie Gazpromu sprawia, iż Crvena zvezda dominuje na krajowym podwórku i ma też swoje ambicje w rozgrywkach międzynarodowych. – Wszystkie serbskie kluby po każdym sezonie muszą sprzedawać zawodników, jeśli chcą przetrwać. Zvezda nie musi. Jeśli nie masz sponsora generalnego, jedynym wyjściem jest regularna wyprzedaż najzdolniejszych wychowanków.
Marakana (2018)
Jeśli zaś chodzi o Dinamo Zagrzeb, to przez długie lata szarą eminencją w tym zespole był rzecz jasna owiany złą sławą Zdravko Mamić, oskarżany nawet o nielegalne “sprywatyzowanie” klubu, przy zachowaniu jedynie pozorów innej formy prawnej. O zarzutach, jakie przez lata stawiano Mamiciowi w przestrzeni publicznej, można by zresztą napisać książkę i wyszłoby z tego całkiem opasłe tomiszcze. Najważniejsze jest jednak to, że część z tych zarzutów udało się potwierdzić przed sądem. W 2021 roku Mamić został prawomocnie skazany za defraudację funduszy z transferów Luki Modricia oraz Dejana Lovrena. Działacz – wraz z paroma partnerami, między innymi bratem – opędzlował wtedy Dinamo na 15 dużych baniek, a przy okazji obrabował skarb państwa na 1,2 miliona euro z tytułu niezapłaconego podatku.
Żeby uniknąć odsiadki, Mamić czmychnął do Bośni i Hercegowiny dzień przed ogłoszeniem wyroku. Jest obywatelem tego kraju, więc nie grozi mu ekstradycja. Dlatego czuje się dość pewnie i często pojawia się cały rozmodlony w miejscach kultu religijnego w Medziugoriu. Tymczasem w Chorwacji równolegle toczy się tak zwany “proces Dinamo II”. Tym razem rodzeństwo Mamiciów usłyszało zarzut wyprowadzenia z klubowej kasy 19 milionów euro do spółek offshore.
Luka „Nie pamiętam” Modrić. Czy gwiazdor kryje chorwackiego krętacza?
A zatem Dinamo z jednej strony przez lata korzystało na tym, że Mamić korupcyjnymi, czy wręcz mafijnymi metodami pilnował, by klub cieszył się statusem pierwszej siły chorwackiego futbolu, ale z drugiej strony trzeba też powiedzieć, że Mamić z wozu, Dinamu lżej. Jak przystało na gangstera, Zdravko inkasował gigantyczne kwoty za tę specyficzną – ujmijmy to – “ochronę interesów”. Innego zdania jest jednak Zoran Mamić, również zadekowany w Bośni. – To, co Zdravko zrobił z tym klubem przez dwadzieścia lat, to cud na skalę światową. Pracowaliśmy pod ogromną presją, 99% mediów i polityków było przeciwko nam. Byliśmy nieustannie atakowani, zwłaszcza przez naszych największych rywali ze Splitu. Cała Chorwacja chciała nas zniszczyć – przekonuje Zoran Mamić w podcaście “Dwie strony”.
Były trener i działacz Dinama kpi sobie również z obecnego szefostwa klubu.
– Prezes Velimir Zajec to tylko pacynka. Był świetnym zawodnikiem, jest legendą klubu, ale jako działacz niczego nie pokazał i niczego nie wniósł. Ogląda mecze, ale nie ma kontaktów, relacji z ludźmi z całego świata. To nie jest samodzielny człowiek. Stoją za nim ludzie, którzy go tam umieścili – uważa Zoran. Nie precyzuje jednak, o jakich ludzi chodzi. Niewątpliwie doskwiera mu jednak fakt, że tym razem prezesem Dinama nie został człowiek namaszczony zakulisowo przez jego brata.
– Pozbycie się z klubu Mamicia to jak wyleczenie raka z przerzutami – pisze publicysta
. – Tak, klub za jego czasów miał sukcesy, ale tylko dlatego, że ci złodzieje potrzebowali systemu, który pozwoli im napychać sobie kieszenie pieniędzmi Dinama.***
Wypada więc życzyć ekipie z Zagrzebia, by oczyściła się w stu procentach, wyszła na prostą i pokazała, że nie potrzeba ani gangsterskich sztuczek, ani strumienia forsy od oligarchy, ani rosyjskiej kroplówki sponsoringowej, by regularnie uczestniczyć w najważniejszych europejskich rozgrywkach piłkarskich. Byłoby to inspirujące także z polskiej perspektywy. Bo omówmy się, że Crvena zvezda czy Slovan to, niestety, raczej marne wzory do naśladowania.
CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO:
- De Rossi pogoniony. Nicola Zalewski zakopany na amen
- „Obiekt nie istnieje”. Krajobraz zniszczeń popowodziowych w sporcie [REPORTAŻ]
- Oferty z Iranu, Włosi wymuszający odejście, walka z nadwagą. Oni nadal są bez kontraktów
fot. NewsPix.pl