Gdy w hicie mierzą się zespoły, których pomysł na futbol opiera się na tym, kto więcej i lepiej biega, możemy spodziewać się albo absurdalnego tempa oraz odpowiadania kontrą na kontrę, albo bezcelowego kotłowania się po boisku z niewieloma konkretami. Niestety, niemal przy każdej takiej okazji wygrywa opcja numer dwa. Legia Warszawa i Raków Częstochowa miały trudność nawet z tym, żeby sprawdzić, czy bramkarze jeszcze nie zasnęli.
Alex Stewart z cenionej na świecie firmy Analitycs FC w książce Michała Zachodnego „Jak (nie) grać w Europie” stwierdza, że Legia Warszawa prezentuje styl drużyny walczącej o utrzymanie. Nie chodzi o to, że w stolicy preferują futbol bandycki czy kunktatorski, lecz o defensywne nastawienie, czyhanie na szybki atak, intensywność w grze bez piłki oraz skupienie się na fazach przejściowych.
Goncalo Feio za tak bezpośrednie podsumowanie swojej filozofii mógłby się obrazić, ale i w jego świecie, i w rzeczywistości jego dawnego nauczyciela Marka Papszuna, na pierwszy plan wysuwają się fazy przejściowe. Przy Łazienkowskiej 3 oglądaliśmy więc gonitwę dwudziestu dwóch zawodników, a nie dostojny, wyrafinowany futbol.
Legia powinna grać w dziesiątkę? Przybył oszczędził Alfarelę
Notując ciekawsze momenty, co chwilę używaliśmy słowa „kontratak”. Raz piłkę odzyskał Lazaros Lamprou, przy innej okazji Bartosz Kapustka, kolejnym razem Luquinhas zasadził się na Frana Tudora. Odbiory nie przekładały się jednak na zamęt pod bramką którejś ze stron. W takiej scenerii nieoczekiwanie najwięcej dała popularna laga, długa. Powiedzielibyśmy jeszcze „zagranie na aferę”, ale akurat to określenie średnio pasuje do precyzyjnego zagrania z piątego metra do Jeana Carlosa Silvy, który dzięki niemu znalazł się w polu karnym Legii.
Znalazł się, a potem zgubił.
Nic dziwnego, że skoro jedni i drudzy skupiali się na bieganiu lub jeżdżeniu na tyłkach, które miało w bieganiu przeszkodzić, atmosferę podniosło nie fantastyczne zagranie, lecz wślizg. Migouel Alfarela przegrał walkę o pozycję z Matejem Rodinem i postanowił zrewanżować mu się wjazdem w nogi z premedytacją. Wielu dopatruje się błędu Jarosława Przybyła w tym, że Francuz za to wejście nie został nagrodzony czerwoną kartką, ale sędzia postanowił go oszczędzić nie z dobroci serca czy sympatii — Alfareli się po prostu poszczęściło, bo choć zachował się brzydko, to trafił „tylko” w stopę.
Legia Warszawa – Raków Częstochowa 0:1. Koczerhin z asystą dekady
W końcu jednak nadeszło przebudzenie, w czym dużą rolę odegrał przypadek. Dośrodkowanie w szesnastkę Rakowa nie było wybitnie groźne czy precyzyjne, ale kto grał w Pinballa, ten wie, że czasami to, jak odbije się piłka, ma ogromne znaczenie. Rafał Augustyniak próbował skorzystać z tego, że futbolówka spadła mu pod nogi, jednak, pechowo dla Legii, obił bramkarza. Gospodarze chwilę później posłali w pole karne znacznie lepszą centrę – tym razem ze stojącej piłki – ale Jean-Pierre Nsame walnął w spojenie słupka z poprzeczką.
Wszystko, co złe, zaczęło się dla Legii od straty Bartosza Kapustki na środku boiska. Pozornie sytuację odratowano, bo choć Władysław Koczerhin wtedy piłkę odzyskał, to Lazaros Lamprou okazję zmarnował, także dlatego, że Kapustka wrócił i błąd naprawił. Chwilę później piłkarz sierpnia znów wpakował siebie i kolegów w kłopoty. Najpierw dostał siatkę, potem odzyskaną piłkę zwrócił rywalom i Raków rozkręcił prosty atak: Jean Carlos Silva zbiegł do środka, zostawił futbolówkę Franowi Tudorowi, ten zagrał ją na dalszy słupek, skąd zbił ją Michael Ameyaw.
Koczerhin skiksował tak, że Łazienkowska zaniosłaby się śmiechem, gdyby nie fakt, że niezdarna próba strzału Ukraińca skończyła pod nogami Jeana Carlosa, który mając wokół mnóstwo wolnej przestrzeni, wpakował ją do siatki.
Trzech napastników, zero pomysłu. Feio nie znalazł sposobu na Papszuna
Kapustka miał szansę zrewanżować się po przerwie. Wymienił podanie z Alfarelą, ale uderzył niecelnie zza szesnastki. Zaraz jednak stanął przed jeszcze lepszą szansą, gdy Luquinhas zaatakował zagraną w pole karne piłkę, przegrał — nie po raz pierwszy tego dnia — z Gustavem Berggrenem, ale jednocześnie dał koledze okazję do sytuacyjnego strzału z szesnastu metrów. Nie nadeszła pokuta, nie znalazło się ani indywidualne odkupienie, ani punkty Legii Warszawa. Goncalo Feio próbował różnych sztuczek, w pewnym momencie trzymał na boisku Nsame, Marca Guala i Tomasa Pekharta.
Nie wystarczyło, żeby ofensywa wykreowała cokolwiek godnego uwagi. Mylili się jeszcze Steve Kapuadi i Ryoya Morishita.
Goncalo Feio wystarczyło to, żeby stwierdzić, że lepszy zespół przegrał, ale to Raków Częstochowa powinien zamknąć ten wieczór poprzez mic drop. Jonathan Braut Brunes we wspaniały sposób zabrał się z piłką, wysyłając w maliny Jurgena Celhakę, napędził kontratak, zagrał do Jeana Carlosa, który mógł się odwdzięczyć Koczerhinowi (dla odmiany: podaniem zupełnie zamierzonym!). Zrobił, co należało, wystawił koledze klasyczną patelnię do pustaka, ale ten z niej nie skorzystał.
Drugiego gola nie było, była za to podwójna radość. Marka Papszuna i Dawida Szwargi, którzy ograli swojego nemezis — Goncalo Feio.
WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:
- „Stal Mielec w City Football Group? Podpiszę nawet jutro!”. Jak sprzedać polski klub?
- Cracovio, nie o to chodziło w akcji stadiony bez barier
Zmiany:
Legenda
fot. FotoPyK