Reklama

Kolumbijczyk i Egipcjanin bohaterami holenderskiej bitwy o Anglię

Paweł Marszałkowski

Autor:Paweł Marszałkowski

01 września 2024, 19:44 • 4 min czytania 8 komentarzy

Starcie Manchesteru United z Liverpoolem zapowiadano jako pojedynek holenderskich dyrygentów: Erika ten Haga i Arne Slota. W Teatrze Marzeń zdecydowanie lepiej grała orkiestra następcy Juergena Kloppa. Po koncercie na bukiet czerwonych tulipanów zasługuje trio: Luis Diaz, Mohamed Salah, Casemiro.

Kolumbijczyk i Egipcjanin bohaterami holenderskiej bitwy o Anglię

Zgadza się, cały Liverpool powinien podziękować Casemiro. Pewnie i bez jego pomocy goście daliby radę, jednak o ileż łatwiej i przyjemniej było strzelać gole po podarunkach Brazylijczyka. Ale po kolei!

Zaczęło się od podręcznikowej współpracy i niezawodności systemów goal-line i VAR.

Już w piątej minucie gry goście udokumentowali przewagę. Nieniepokojony przez nikogo Ryan Gravenberch przebiegł z piłką przy nodze kilkadziesiąt metrów, po czym zagrał w pole karne. Luis Diaz, Mohamed Salah, Trent Alexander-Arnold i na tablicy 0:1. Diogo Dalot wybił futbolówkę już zza linii bramkowej. Wychowanek Liverpoolu zdążył ucałować kamerę, nim dowiedział się, że jego trafienie nie zostanie uznane. Nie było wątpliwości, że Salah znajdował się na pozycji spalonej, gdy w jego kierunku zmierzało podanie od Diaza.

Salah, Diaz, Gravenberch – te nazwiska warto zapamiętać. Jednak zanim panowie z Liverpoolu wrócili do akcji ze zdwojoną siłą, przez równiutkie pół godziny oglądaliśmy głównie niedokładne podania i niedokończone kontrataki z obu stron. Dużo było starć, mało jakości. Do czasu.

Reklama

Konkretnie do 35. minuty. Wówczas goście trafili do siatki po raz drugi. Akcja rozpoczęła się od prezentu Casemiro. Prezentu numer jeden. Brazylijczyk podał piłkę do Gravenbercha, który – podobnie jak pół godziny wcześniej – przetransportował ją pod pole karne, po czym oddał do kolegi. Konkretnie do Salaha. Egipcjanin świetnie dośrodkował na długi słupek, gdzie wyskoczyli Diaz i Dominik Szoboszlai. Latający Kolumbijczyk trafił idealnie w tempo i tym samym (do spółki z Salahem) pięknie odpracował spalenie gola z piątej minuty.

Casemiro fantastycznie wczuł się w rolę Świętego Mikołaja, ponieważ po kilku chwilach dorzucił gościom drugi prezent. Tym razem 32-latek zgubił piłkę w środku pola, co wykorzystał Diaz. Strzelec pierwszego gola oddał futbolówkę do Salaha, po czym pomknął w pole karne, by za moment trafić do siatki po raz drugi. Kopiuj, wklej. Znów błąd Casemiro, znów asysta Salaha i gol Diaza.

Tym samym już po pierwszej połowie mieliśmy rozpisane role w spektaklu elektryzującym całą Anglię, Holandię i pół świata. Pierwszy plan i miano pozytywnych bohaterów przypadły kolumbijsko-egipskiemu duet z Liverpoolu. Natomiast w rolę czarnego charakteru wcielił się Casemiro. Gdybyśmy wystawiali noty, przy nazwisku Brazylijczyka bez wahania postawilibyśmy jedynkę z wykrzyknikiem. Nie inaczej uważał ten Hag, który grzecznie (?) poprosił 32-latka, by po przerwie nie wracał na boisko.

Warto docenić również Gravenbercha. „Szóstka” z Amsterdamu od początku sezonu prezentuje bardzo wysoką formę, ale na Old Trafford błyszczała wyjątkowo jasno. Nie tylko w defensywie, ale przede wszystkim przy wyprowadzeniu piłki. Wyprowadzenie to słowo klucz, jeśli chodzi o dzisiejszą batalię. Za sprawą między innymi Gravenbercha element ten funkcjonował w Liverpoolu perfekcyjnie. Natomiast w ekipie z Manchesteru wyprowadzenie zawodziło kompletnie. Gospodarze mnożyli straty, a każda kolejna napędzała gości coraz bardziej.

Jak choćby w 56. minucie, gdy wynik „Bitwy o Anglię” ustalił Salah. Skoro Casemiro nie było już na placu, piłkę musiał stracić ktoś inny. Padło na Kobbiego Mainoo.

Deklasacja.

Reklama

Po trzecim trafieniu „Czerwone Diabły” nie miały już kompletnie nic do stracenia, więc ruszyły ratować resztki honoru. Bezskutecznie. Kilka doskonałych szans na gola miał Joshua Zirkzee, jednak albo nie trafiał w piłkę, albo w bramkę, albo znakomicie bronił Alisson.

Kibice z czerwonej części Manchesteru mocno liczyli na powtórkę z sezonu 2022/23 i nowe otwarcie. Nic z tego. Dziś zmuszeni byli oglądać ten sam beznadziejny zespół, do którego przywykli w najgorszych momentach poprzedniej kampanii. Pytania o zasadność misji ten Haga powracają szybciej, niż można było zakładać. Choć może te pytania tak naprawdę nigdy nie oddaliły się od Old Trafford?

Tymczasem Arne Slot w najlepsze kontynuuje swój miesiąc miodowy. Jego Liverpool ma na koncie komplet punktów i trzy mecze z czystym kontem. Bardzo ładnie przedstawia się pan Arne w Anglii, bardzo ładnie.

Manchester United – Liverpool FC 0:3 (0:2)

Diaz 35’, 42’, Salah 56′

WIĘCEJ NA WESZŁO:

Kaszub. Urodził się równo 44 lata po Franciszku Smudzie, co może oznaczać, że właśnie o nim myślał Adam Mickiewicz, pisząc słowa: „A imię jego czterdzieści i cztery”. Choć polskiego futbolu raczej nie zbawi, stara się pracować u podstaw. W ostatnich latach poznał zapach szatni, teraz spróbuje go opisać - przede wszystkim w reportażach i wywiadach (choć Orianą Fallaci nie jest). Piłkę traktuje jako pretekst do opowiedzenia czegoś więcej. Uzależniony od kawy i morza. Fan Marka Hłaski, Rafała Siemaszki, Giorgosa Lanthimosa i Emmy Stone. Pomiędzy meczami pisze smutne opowiadania i robi słabe filmy.

Rozwiń

Najnowsze

Hiszpania

Fura szczęścia Realu Madryt. A później dwa karne i zwycięstwo w San Sebastian

Jakub Radomski
5
Fura szczęścia Realu Madryt. A później dwa karne i zwycięstwo w San Sebastian

Anglia

Hiszpania

Fura szczęścia Realu Madryt. A później dwa karne i zwycięstwo w San Sebastian

Jakub Radomski
5
Fura szczęścia Realu Madryt. A później dwa karne i zwycięstwo w San Sebastian

Komentarze

8 komentarzy

Loading...