Reklama

„Królobójstwo” w Hoffenheim. Najbardziej zaskakujący bunt kibiców w Niemczech

Michał Trela

Autor:Michał Trela

01 września 2024, 12:01 • 8 min czytania 24 komentarzy

Wrogie transparenty w ośrodku treningowym, bojkot pucharowego meczu, listy otwarte i milczenie podczas inauguracji Bundesligi. Dietmar Hopp, miliarder, który stworzył TSG Hoffenheim w obecnym kształcie, z niemieckimi kibicami od dawna miał na pieńku. Ale nigdy z tymi z własnego stadionu. Sprawa, choć groteskowa, otwiera poważniejszą dyskusję: do kogo należy klub, nawet uznawany za sztuczny twór?

„Królobójstwo” w Hoffenheim. Najbardziej zaskakujący bunt kibiców w Niemczech

Kibicowska scena w Niemczech ma ubaw, media starają się ją relacjonować tylko z ledwie wyczuwalnym pobłażaniem, ale w Hoffenheim traktują sprawę śmiertelnie poważnie. Po raz pierwszy w 17-letniej historii występów w Bundeslidze klub z badeńskiej wioski ma na pieńku z własnymi kibicami. Miliarder Dietmar Hopp, jego twórca w obecnym kształcie, był od lat atakowany na wielu stadionach Bundesligi, ale – co zrozumiałe – akurat nie na własnym. Teraz to się zmieniło. Domowy mecz pierwszej kolejki z Holsteinem Kilonia toczył się w jeszcze bardziej grobowej atmosferze niż zwykle w Sinsheim. Zaplanowane na poniedziałek wybory nowego prezydenta klubu zapowiadają się bardziej ogniście niż kiedykolwiek. „Die Zeit”, opisując wydarzenia ostatnich tygodni, odwołuje się do „Makbeta” i nazywa sprawy po imieniu: to królobójstwo. Jak mogło do tego dojść akurat w miejscu, w którym najmniej można by się tego spodziewać?

Hopp, miliarder, który finansową potęgę zbudował dzięki firmie SAP tworzącej oprogramowanie, od lat 90. finansował istnienie lokalnego klubu, w którym jako nastolatek kopał piłkę. Na początku XXI wieku zaangażował się na całego, pompując weń setki milionów euro, pociągając za wszystkie sznurki i doprowadzając go z amatorskich szczebli aż do Bundesligi w 2007 roku. Wkrótce potem w pobliskim Sinsheim zbudował stadion na 35 tysięcy miejsc, a w Zuzenhausen nowoczesny ośrodek treningowy i akademię, uchodzącą dziś za czołową w Niemczech. W ciągu 17 lat spędzonych nieprzerwanie w Bundeslidze klub prowadziło kilku bardzo znanych później trenerów – Ralf Rangnick, Julian Nagelsmann, czy Sebastian Hoeness. Badeńczycy grali w Lidze Mistrzów i oklaskiwali występy takich piłkarzy jak Roberto Firmino, Serge Gnabry, Niklas Suele czy David Alaba. Na wielu polach można więc mówić o spektakularnym sukcesie.

Rola mecenasa w codziennym funkcjonowaniu klubu, przynajmniej oficjalnie, systematycznie malała. Klub zaczął się finansować na tyle, że Hopp nie musiał już dokładać do niego pieniędzy. Przyczynił się do tego głównie Alexander Rosen, dyrektor sportowy, który przez 12 lat dbał, by Hoffenheim ustabilizowało pozycję w najwyższej lidze, wprowadzało młodzież z akademii i dobrze zarabiało na rynku transferowym. Po początkowych latach pełnych turbulencji – od mistrzostwa jesieni, po dwukrotne znajdowanie się na krawędzi spadku – w ostatnich latach uzyskało status ambitnego średniaka. Notorycznego kandydata do gry w Lidze Europy lub w Lidze Konferencji. Zbyt słabego, by odegrać większą rolę w czołówce, ale zbyt mocnego, by musieć z przestrachem oglądać się za siebie.

TSG HOFFENHEIM: POWRÓT DO 50+1

Gdy w ostatnich latach nasilała się w całych Niemczech debata o zasadzie 50+1, gwarantującej członkom klubów większościowe prawo głosu i ograniczającej wpływ zewnętrznych inwestorów na niemieckie kluby, Hopp stał się dla niemieckich trybun twarzą wszystkiego, co złe. Obrażany najpierw głównie przez fanów Dortmundu, starał się ograniczać wnoszone przez nich transparenty i nerwowo reagował na wznoszone przez nich okrzyki. Próbując cenzurować trybuny, osiągnął efekt odwrotny od zamierzonego, bo obraźliwe przyśpiewki na jego temat niosły się z czasem właściwe jak cała republika długa i szeroka. W końcu w 2023 84-latek zdecydował się na ruch, którym miał sobie wygrać spokój. Ogłosił, że zrzeka się prawa do wyjątku od zasady 50+1, który przysługiwał mu jako inwestorowi nieprzerwanie od 15 lat finansującemu istnienie klubu (pozostałe dwa wyjątki to VfL Wolfsburg Volkswagena i Bayer Leverkusen Bayera). Od zeszłego roku decydujący głos w klubie znów miał należeć do kibiców. Hoffenheim miało zostać zupełnie zwyczajnym niemieckim klubem, w którym opłacający składki członkowie mają wpływ na wybranie lub odwołanie prezydenta. Tyle w teorii.

Reklama

Pierwsza połowa 2024 roku przyniosła jednak wydarzenia, które nie pozostawiły wątpliwości, że to tylko PR-owa zagrywka, a w rzeczywistości Hopp ma zamiar nadal pociągać za wszystkie sznurki, tyle że z tylnego siedzenia. Zapalnikiem konfliktu okazało się lipcowe zwolnienie popularnego wśród kibiców i pracowników klubu Rosena. Jedną z kości niezgody między dyrektorem sportowym a miliarderem miał być wpływ Rogera Wittmanna, właściciela potężnej agencji menedżerskiej ROGON, na politykę sportową klubu. Zażyłość wpływowego agenta i mecenasa Hoffenheim była tajemnicą poliszynela od lat i skutkowała, zwłaszcza w pierwszej fazie obecności klubu w Bundeslidze, wieloma zastanawiającymi ruchami transferowymi, ale długo można było ją traktować jako święte prawo właściciela klubu do traktowania go jako prywatnego folwarku.

Gdy Hopp teoretycznie przestał być wielką klubową figurą, zaszły podstawy, by zakwestionować wpływ Wittmanna. Okazało się jednak, że było to tylko pociągnięcie lwa za wąsy. Równolegle z Rosenem odszedł Pirmin Schwegler, były piłkarz Hoffenheim, piastujący funkcję kierownika do spraw futbolu profesjonalnego oraz szefowie kilku innych działów. Poparł go także Kristian Baumgaertner, były prezydent klubu, który w czerwcu „z powodów zdrowotnych” zrezygnował ze stanowiska. Simone Engelhardt, jego tymczasowa następczyni, oraz Hopp, zaczęli być w mediach społecznościowych atakowani za przesadne mieszanie w strukturach klubu, który działał. W poprzednim sezonie Hoffenheim zajęło niezłe 7. miejsce, kwalifikując się do Ligi Europy. Trener Pellegrino Matarazzo w Rosenie stracił głównego orędownika.

BURMISTRZ JAKO MARIONETKA

Prawdziwy gniew wywołała jednak informacja o tym, że w zaplanowanych na 2 września wyborach nowego prezydenta klubu zamierza wystartować Joerg Albrecht, dotychczasowy burmistrz Sinsheim, który na początku tego roku zapowiedział, że zrezygnuje ze stanowiska, chcąc mieć więcej czasu dla bliskich. Podczas jego rządów miasto, w którym Hoffenheim rozgrywa mecze, otrzymało bezpośrednio od Hoppa, lekko licząc, 35 milionów na finansowanie różnych inwestycji. A nie są w to wliczane kwoty od fundacji Hoppa i powiązanych z nim firm. W marcu 2024, czyli miesiąc po ogłoszeniu rezygnacji ze stanowiska burmistrza, Albrecht został prezesem jednej z inicjatyw fundacji Hoppa. Kibice Hoffenheim niebezpodstawnie uznali, że Albrecht w ich klubie ma być tylko marionetką miliardera. Kimś, kto zapewni mu zachowanie wpływów. Powrót do zasady 50+1 miałby się okazać tylko fasadą.

Nagromadzenie tych wydarzeń w krótkim czasie doprowadziło do eskalacji. Kibice najpierw w liście otwartym zaapelowali do byłego właściciela, by nie niszczył swojego dzieła. Wprawdzie ze zrozumieniem podeszli do jego zasług, lecz przekonywali, że to czas, by przestać już pociągać za sznurki. Na internetowych przekomarzaniach się jednak nie skończyło. Podczas pucharowego meczu w Wuerzburgu doszło do 45-minutowego bojkotu, w trakcie rywalizacji z Holsteinem Kilonia w Bundeslidze nie prowadzono dopingu, a w ośrodku treningowym wywieszono obraźliwe transparenty. Od bezpośrednich: „Hopp, wypier…!”, po poetyckie: „Osioł woli osty od róż” (gra słów ze znanego przysłowia – słowo „rosen” oznacza tu „róże”, ale też nazwisko zwolnionego dyrektora sportowego). W klubie i tak odetchnęli jednak z ulgą. Całkiem serio obawiali się, że wściekli ultrasi doprowadzą do przerwania meczu 1. kolejki. Udało się go jednak rozegrać, a Hoffenheim ograło beniaminka 3:2. Sprawa się jednak nie zakończyła. Jak grożą kibice, „Hopp rozpoczął wojnę, której nie może wygrać”.

Scena kibicowska w Niemczech śledzi wydarzenia w Hoffenheim z delikatnym rozbawieniem, bo klub odkąd pojawił się w Bundeslidze, był przez nią traktowany pogardliwie i uznawany za sztandarowy przykład tzw. „Plastikverein”, „sztucznego tworu”, będącego synonimem wszystkiego, co złe we współczesnym futbolu, czyli „białych bogatych ludzi traktujących kluby piłkarskie jak własne zabawki”. Bunt trybun przeciwko właścicielowi jest akurat tam czymś kompletnie niespodziewanym, zaskakującym, a wręcz niewdzięcznym. Bo przecież bez Hoppa nikt o Hoffenheim nawet by nie słyszał: nie byłoby 17 sezonów w Bundeslidze, europejskich pucharów, dobrych piłkarzy, innowacyjnych trenerów, stadionu, akademii, szkolenia młodzieży. Kompletnie niczego.

DO KOGO NALEŻY SZTUCZNY TWÓR?

Sprawę można jednak potraktować i poważniej, zadając pytanie, do kogo tak naprawdę należy klub piłkarski? O ile TSG Hoffenheim w obecnej formie nie mogłoby istnieć bez Hoppa, o tyle sam klub powstał w 1899 roku, czyli był na piłkarskiej mapie przez blisko sto lat przed tym, jak zaczął na jego utrzymanie łożyć miliarder. Sukcesy sportowe odnoszone przez ostatnie półtorej dekady sprawiły, że faktycznie dorobił się kibiców, czujących z nim emocjonalną więź. Pytanie, po czyjej stronie jest tu słuszność, nie jest więc takie oczywiste. Skoro Hopp zdecydował się na przywrócenie klubu kibicom, musi się liczyć z tym, że coś potoczy się nie po jego myśli.

Reklama

W zaplanowanych na poniedziałek wyborach Albrecht długo miał być jedynym kandydatem, ale w ostatnim tygodniu rozprzestrzeniła się informacja, że pojawił się też kontrkandydat. Jego nazwisko nie jest jeszcze znane, lecz spekuluje się, że ma to być głos kibicowskiej opozycji. Każde inne rozstrzygnięcie niż zdecydowane zwycięstwo byłego burmistrza Sinsheim byłoby większą sensacją niż jakikolwiek boiskowy wynik osiągnięty kiedykolwiek przez piłkarzy TSG Hoffenheim. Kibice tego klubu i tak zaczynają jednak stawać przed zupełnie im wcześniej obcymi dylematami, co jest dla nich ważniejsze: przestrzeganie zasady 50+1 czy obecność na mapie zawodowego futbolu w Niemczech.

Nawet jeśli klub aktualnie w dużej mierze finansuje się sam, długofalowo akurat tam sprawa jest zero-jedynkowa: albo z Dietmarem Hoppem w Bundeslidze, albo bez niego na jej głębokich peryferiach. Hoffenheim w elicie zawsze było fanaberią miliardera chcącego coś oddać lokalnej społeczności, nie wynikiem oddolnego rozwoju wydarzeń. Nawet jeśli zbudowano je na sensownych fundamentach, rywalizacja w tak małym ośrodku, przy tak ubogiej scenie kibicowskiej, z klubami z wielomilionowych metropolii, prędzej czy później przestanie być możliwa. Akurat w niemieckim środowisku przekonanie, że w futbolu nie chodzi tylko o to, by za wszelką cenę grać w Bundeslidze, Lidze Mistrzów czy europejskich pucharach, zakorzenione jest bardzo mocno, tak w miasteczkach, jak i na wsiach. Odpowiedź, jakiej udzielą fani Hoffenheim, nie jest więc z góry przesądzona. Wygnanie dobrodzieja mogłoby więc odbyć się po prostu w imię zasad. Scena kibicowska w Hoffenheim prawdopodobnie nie jest na tyle silna, by cokolwiek istotnego zrobić wbrew woli człowieka, który od ćwierć wieku pociąga w okolicy za wszystkie sznurki. Ale na pewno powoli podnosi głowę. 

WIĘCEJ NA WESZŁO: 

Patrzy podejrzliwie na ludzi, którzy mówią, że futbol to prosta gra, bo sam najbardziej lubi jej złożoność. Perspektywę emocjonalną, społeczną, strategiczną, biznesową, czy ludzką. Zajmując się dyscypliną, która ma tyle warstw i daje tak wiele narzędzi opowiadania o świecie, cierpi raczej na nadmiar tematów, a nie ich brak. Próbuje patrzeć na futbol z analitycznego dystansu. Unika emocjonalnych sądów, stara się zawsze widzieć szerszą perspektywę. Sam się sobie dziwi, bo tych cech nabywa tylko, gdy siada do pisania. Od zawsze słyszał, że ludzie nie chcą już czytać dłuższych i pogłębionych tekstów. Mimo to starał się je pisać. A później zwykle okazywało się, że ktoś jednak je czytał. Rzadko pisze teksty krótsze niż 10 tysięcy znaków, choć wyznaje zasadę, że backspace to najlepszy środek stylistyczny. Na co dzień komentuje Ekstraklasę w CANAL+SPORT.

Rozwiń

Najnowsze

Hiszpania

Fura szczęścia Realu Madryt. A później dwa karne i zwycięstwo w San Sebastian

Jakub Radomski
5
Fura szczęścia Realu Madryt. A później dwa karne i zwycięstwo w San Sebastian

Niemcy

Hiszpania

Fura szczęścia Realu Madryt. A później dwa karne i zwycięstwo w San Sebastian

Jakub Radomski
5
Fura szczęścia Realu Madryt. A później dwa karne i zwycięstwo w San Sebastian

Komentarze

24 komentarzy

Loading...