Reklama

Zachwycał Anglię, podbił Włochy. Szczęsny i jego wybitna klubowa historia

Kamil Warzocha

Autor:Kamil Warzocha

29 sierpnia 2024, 11:24 • 16 min czytania 44 komentarzy

252 mecze w barwach Juventusu, 181 w koszulce „Kanonierów” i 81 dla AS Romy. 11 trofeów, ponad 80 występów kolejno w Lidze Mistrzów i reprezentacji Polski. Niektórzy bardziej będą cenić Artura Boruca, Łukasza Fabiańskiego czy Jerzego Dudka, a z dawnych lat Jana Tomaszewskiego i Józefa Młynarczyka. Ze względu na sympatię, różnicę zdań między pokoleniami, wpływ różnych osiągnięć albo po prostu kultowość, na którą pracuje się nie tylko na boisku. Ale patrząc na długość kariery klubowej na najwyższym poziomie i markę wyrobioną w Europie, Szczęsny zasłużył przynajmniej na miano najlepszego polskiego bramkarza XXI wieku.

Zachwycał Anglię, podbił Włochy. Szczęsny i jego wybitna klubowa historia

Odrzućmy reprezentację na bok. Tak, w ostatnich latach patrzyliśmy na Wojtka głównie przez pryzmat meczów z orzełkiem na piersi, być może trochę w zapomnieniu, że jak na Polaka w europejskiej piłce zrobił kapitalną karierę. Nieprzypadkowo trenerzy, piłkarze czy kibice z innych krajów na słowo o reprezentacji Polski zaczynali od wymieniania trzech nazwisk: Lewandowski, Zieliński, Szczęsny. Wcześniej oczywiście Piszczek i Błaszczykowski, idąc wzorem kultowych postaci dla danego klubu z najwyższej półki. Tu legendy BVB, tam ikona Bayernu, gdzie indziej bohater Napoli i Juventusu. Jeśli prezentować Polskę na arenie międzynarodowej, to właśnie jak ci panowie.

Akurat Szczęsny zrobił to w dwóch miejscach. Najpierw w Anglii, potem we Włoszech. Rozegrał łącznie 514 meczów dla czołowych klubów z lig TOP 5. Nikt, absolutnie nikt pod tym względem mu nie dorównuje. Fabiański – 427. Boruc – 243. Dudek – 198. Okej, jeden wygrał Ligę Konferencji, drugi dał się dosłownie pokochać przez formę i styl bycia w niegdyś świetnym Celticu, a trzeci sięgnął po Ligę Mistrzów i doprawił karierę epizodem w Realu Madryt. Dokładając Młynarczyka, który z Porto wstawił do gabloty Puchar Europy, skompletujemy galę golkiperów z sukcesami, których Szczęsny na koncie nie ma.

Ale biorąc za najważniejszy aspekt wieloletnią regularność, tylko on przebył tak imponującą przygodę. I to wbrew sobie, wbrew swojemu charakterowi, który w teorii nie miał racji bytu na tym poziomie, a w praktyce dał nam kartę pod tytułem: był leniwy, palił szlugi, ale, cholera, dał radę.

Reklama

Nie od razu było kolorowo. Najpierw Szczęsny złamał ręce, a potem musiał zjeść zęby na League One

Początki, o czym łatwo zapomnieć, miał bardzo trudne. W wieku 16 lat wyjazd z akademii Legii do młodzieżówki Arsenalu w ramach transferu za 50 tys. euro. Dwa lata spędzone w U-18, a potem włączenie do kadry pierwszego zespołu w roli czwartego bramkarza. Z tym że nie bez komplikacji, bo w listopadzie 2008 roku Szczęsny złamał dwa nadgarstki. Nieszczęśliwie, zaledwie dwa miesiące po podpisaniu pierwszego zawodowego kontraktu. Polak nie utrzymał sztangi w trakcie treningu: – Chciałem za wszelką cenę ją utrzymać, żeby nie spadła mi na głowę. No i przygniotła mi ręce.

Po trzech miesiącach rehabilitacji i specjalnych korepetycjach u Davida Seamana wszystko miało wrócić do normy. Ale jak na złość – znów przytrafiła się kontuzja. Złamany palec u nogi i kilkutygodniowa przerwa. Sezon 2008/2009 Szczęsny mógł właściwie w całości wyrzucić do kosza, choć równocześnie zaczął zauważać, że z tej przygody z futbolem może jednak urodzić się coś ciekawego: – Na początku wszyscy byli lepsi ode mnie, przynajmniej ja to tak wtedy odbierałem. Dopiero wtedy, w wieku 18 lat, miałem taki pierwszy moment, myśl, że ja na tym kiedyś zarobię naprawdę dobre pieniądze. Już czułem, że to jest tylko kwestia czasu.

Arsenal go nie skreślił. Wysłał do trzecioligowego Brentford z zamysłem „albo pogra, albo przepadnie”. Ale Polak zrobił coś więcej: onieśmielił działaczy w obu klubach, pokazując klasę niespotykaną na takim szczeblu rozgrywkowym. Jak sam przyznał, jeszcze jako nieśmiały, nastoletni szczyl: – Gdy miałem 19 lat i grałem w Brentford z prawdziwymi bykami, zakładałem „maskę”. Czułem się wtedy malutki, młodziutki, ale byłem bramkarzem, więc nie chciałem sobie pozwolić na to, by być odbierany jako niepewny siebie chłopiec między słupkami. Dlatego wychodziłem na boisku z klatą do przodu i głową do góry, udając, że oto nadchodzi pan Wojtek. A potem tak mi już zostało, na zasadzie powiedzenia „fake it till you make it”. Podobnie zadziałałem przed randką ze swoją żoną!

Szczęsny udawał tak dobrze, że rozegrał 28 spotkań, stracił tylko 29 bramek i zachował 10 czystych kont. Tamtejsi dziennikarze byli tak zachwyceni Polakiem, że nazywali go jednym z najlepszych bramkarzy w historii klubu. Faktycznie, gdy spojrzy się na dostępne skróty meczów Brentford i składanki z interwencjami Szczęsnego, dało się pomyśleć, że na brudnych, błotnistych i piekielnych boiskach League One wyrasta wielki talent.

Szczęśliwe zrządzenie losu. Droga do bramki Arsenalu otwarta przez uraz Fabiańskiego

Wreszcie przyznał to sam Arsene Wenger, który może i nie postawił na Szczęsnego od razu po wypożyczeniu, ale było widać, że ceni go zdecydowanie bardziej: – Ma wszystko, żeby być świetnym bramkarzem. Jego refleks jest niewiarygodny. Kiedy myślisz, że wpadnie bramka, on tam jest i bramki nie ma. Dajcie mu angielski paszport, szybko! – powiedział Francuz w 2011 roku, po tym jak 21-letni bramkarz zaczął robić furorę w Premier League.

Reklama

Jak wszedł do bramki Arsenalu wiosną 2011 roku, tak nie wyszedł z niej do początku 2015 roku. A na przestrzeni czterech lat musiał rywalizować z nie byle kim, bo choćby z Łukaszem Fabiańskim. „Fabian” był wcześniej drugi w hierarchii, ale dostał wyczekiwaną szansę na bycie numerem 1 w chwili, gdy problemy ze zdrowiem zaczęły napadać Manuela Almunię. Niestety, tydzień po nocy sylwestrowej w sezonie 2010/2011 Polak nabawił się poważnego urazu pleców. Do tamtej pory miał rekordowe 21 występów w barwach Arsenalu w jednej kampanii, oczywiście z widokami na zdecydowanie więcej, ale nieszczęśliwie dla siebie uruchomił dalszy ruch domina. Domina, które było punktem zwrotnym w karierze Wojtka Szczęsnego.

Role zupełnie się odwróciły. Szczęsny nie oddał wyższej pozycji w hierarchii Fabiańskiemu i miał nawet taki sezon Premier League, który rozegrał od deski do deski (38 kolejek). Ba, brakowało mu tylko jednego meczu do drugiego kompletu w sezonie 2013/2014, co generalnie pokazuje, jak zdominował tę pozycję w klubie. Dość powiedzieć, że w poprzednich latach tego samego nie potrafił zrobić Almunia, a regularność Wojtka w liczbach wyglądała następująco:

  • 2010/2011: 24 mecze na wszystkich frontach
  • 2011/2012: 48 meczów
  • 2012/2013: 33 mecze (kilkanaście straconych przez kontuzję)
  • 2013/2014: 46 meczów
  • 2014/2015: 29 meczów

Szczęsny zasłużonym „Kanonierem”, ale nie nietykalnym. Sam sobie podłożył kłody pod nogi

W ostatnim sezonie Szczęsny nie był już tak dobry. Co więcej, w 2014 roku wysłał kilka niepokojących sygnałów i wkurzył Arsene’a Wengera. Nie, nie chodzi tutaj o przyłapanie na paleniu papierosów, choć to też miało swój wpływ, ale o dwie czerwone kartki w meczach Ligi Mistrzów. Pierwsza, bardzo dotkliwa, z 38. minuty 1/8 finału z Bayernem Monachium. I druga – o mniejszym znaczeniu, ale pokazująca, że Szczęsny nie zawsze potrafi utrzymać ciśnienie na najwyższym poziomie – w fazie grupowej z Galatasaray. Ten rok, dołączając jeszcze sprawy „szatniowe”, zdeterminował przyszłość Polaka w Arsenalu.

W drugiej części sezonu 2014/2015 zastąpił go David Ospina, ale tym prawdziwym następcą, bardziej cenionym i o wiele bardziej doświadczonym od Szczęsnego, był Petr Cech. „The Gunners” postawili sprawę jasno, kto będzie w wyjściowym składzie na jesień 2015 roku. Szczęsny wiedział, że aby dalej być głównym aktorem przedstawienia, musi poszukać innego klubu.

Wojtek dementował informacje, że kluczowa w rozstaniu z Arsenalem była jego arogancja, której ponoć dość miał Arsene Wenger. Największego wpływu na te perypetie podobno nie miało mieć też palenie papierosów. Nie, Wojtek po latach podsunął inny trop ze słynnym selfie na White Hart Lane, po którym legendarny trener stracił do niego cierpliwość. Arsenal wygrał derby z Tottenhamem, a po zakończeniu spotkania Polak wziął telefon, zawołał Gibbsa i Podolskiego, a potem zrobił zdjęcie na tle najbardziej zagorzałej części kibiców „Spurs”.

Brytyjski Internet zapłonął. Zanim Szczęsny wszedł do szatni, Wenger już o wszystkim wiedział. – Być może przekręcę jego słowa, ale powiedział coś w stylu: „Iker Casillas by tego nie zrobił, prawda?”. Odpowiedziałem mu, że najprawdopodobniej ma rację. Wtedy było to dla mnie ogromne przeżycie. Dziś sądzę, że było to dziecinne. Trener nie był zadowolony z mojego zachowania. To był jedyny raz, kiedy był na mnie zły. Patrząc wstecz, nie zrobiłbym tego drugi raz – przyznał Szczęsny w 2020 roku.

Ale też zaprzeczył, że rozstał się z Wengerem w złych relacjach. Na samym końcu każdy z klubu, łącznie ze szkoleniowcem, potraktował go z dużym szacunkiem jak „Kanoniera” z krwi i kości: – Jedyna moja dłuższa rozmowa z Wengerem miała miejsce na tydzień przed odejściem. Wyglądała jak rozmowa z ojca z synem, który opuszcza rodzinny dom. To ciekawe, bo istnieje przekonanie, że rozstałem się z nim w złych relacjach. Nigdy w życiu się nie pokłóciliśmy. Bardzo możliwe, że wkurzył się na mnie za tego nieszczęsnego papierosa i między innymi dlatego musiałem odejść, ale nigdy mi tego nie powiedział. Najważniejsze, że ta rozmowa się odbyła, bo byłbym gotów uwierzyć w to, co mówili wszyscy dookoła.

Po latach z pewnością każdy będzie wracał do takich komplikacji, które są nostalgiczne i kultowe. Tak jak słynne parady Wojtka w sytuacji 1 na 1 z Adebayorem czy przy rzucie karnym Dirka Kuyta. Można by rzec: klasyka gatunku i nie lada gratka szczególnie dla kibiców Arsenalu.

Wszystkie drogi prowadzą do Rzymu. Miał być krok w bok na rok, a zrodziła się miłość do Włoch

I tak Wojciech Szczęsny trafił w ramach wypożyczenia do Włoch. Nie można powiedzieć, że na tarczy, ale zmiana otoczenia ewidentnie była mu potrzebna. Zresztą w Arsenalu będą mu pamiętać, że przyczynił się do wygrania trzech trofeów na sam koniec przygody z Anglią. Nie poleciał do Rzymu z niczym – miał medale za dwa Puchary Anglii i jeden Superpuchar. Wiedział, jak smakuje sukces, a pod względem apetytu na osiągnięcia trafił do podobnego miejsca. Wówczas Roma też była dużym klubem, ale takim, który chciał zwieńczyć powrót na najwyższą półkę mistrzostwem kraju. Wybór klubu przez Szczęsnego, zdawało się, był całkowicie zrozumiały.

Rudi Garcia, a potem Luciano Spalletti – obaj uwielbiali Szczęsnego. Za ich kadencji nie było wątpliwości, kto jest szefem w bramce, mimo że Szczęsny teoretycznie nie był ich piłkarzem. Najpierw oddać miejsce Polakowi musiał Morgan De Sanctis, wcześniej „jedynka”, ale już w podeszłym wieku. A w drugim sezonie, gdy wyglądało na to, że Alisson sprowadzony za 8 mln euro będzie numerem 1, polski bramkarz dalej nie oddawał swojego miejsca. Brazylijczyk musiał zadowalać się grą w Pucharze Włoch i Lidze Europy, podczas gdy Szczęsny zgarniał komplet minut w Serie A.

Wojciech Szczęsny w barwach AS Romy i dwójka z trio MSN

To fantastyczny facet. Muszę przyznać, że zmusił mnie do ciężkiej pracy. W Rzymie siedziałem na ławce, a grałem w reprezentacji Brazylii. To nie było łatwe. Wtedy wiele się nauczyłem od Szczęsnego. On ode mnie też. Bardzo dobrze się dogadywaliśmy. Wiem, że żartował ze mnie. Mówił, że w Romie posadził Alissona, czyli najlepszego bramkarza na świecie, a w Juventusie Buffona – najlepszego golkipera w historii. Twierdził, że wobec tego jest bramkarzem wszech czasów. To gość, który ma duży dystans do siebie i nie bierze wszystkiego na poważnie – powiedział Allison, który trafił później do Liverpoolu i wygrał nagrodę im. Lwa Jaszyna przyznawaną przez „France Football”.

Dla Szczęsnego okres spędzony w Rzymie był idealnym oknem wystawowym. Takim miejscem, z którego można wyskoczyć jeszcze wyżej, niekoniecznie tylko we Włoszech. Ale to właśnie włoskie środowisko oszalało na punkcie Polaka, choć nie było to takie oczywiste, skoro sam Szczęsny nie traktował tego wyjazdu bardzo poważnie. Na początku myślał, że będzie tam tylko przez rok, nie przykładał się do nauki języka, ale w trakcie pobytu wszystko obróciło się o 180 stopni. Kiedy kończył się sezon 2016/2017, znakomity w jego wykonaniu, po podpis zgłaszały się przede wszystkim Napoli, Milan i Juventus. Arsenal chciał co najmniej 15 mln euro, wiedząc, że wartość Szczęsnego wzrosła. On sam z kolei musiał wybierać: iść łatwiejszą ścieżką, od razu być pierwszoplanową postacią, czy może chwilę poczekać i przez rok podszkolić się jako zastępca Buffona do roli następcy?

Być dublerem Buffona. Nieoczywisty wybór, który okazał się złotą inwestycją

Wojtek miał wtedy 27 lat, robił furorę i mógł przebierać w ofertach. Pewnie gdybyśmy mówili o innym zawodniku, wybór kolejnego klubu i okoliczności startowych byłby do przewidzenia, ale to przecież Szczęsny. Dlatego padło na „Starą Damę”. Na chwilowy, nieoczywisty krok w tył. I tym samym doglądanie formy staruszka w pierwszym sezonie, które oczywiście miało przerodzić się w coś zdecydowanie większego.

Tak, Wojtek wiedział, że przychodzi do Juventusu jako zmiennik Gianluigiego Buffona, który w Turynie miał jeszcze coś do udowodnienia. W sezonie 2017/2018 zagrał 34 razy, bronił w większości spotkań bez wyraźnego podziału na rozgrywki. Po prostu raz na boisko wybiegał Buffon, raz Szczęsny, trochę jak w maszynie losującej częściowo zależnej od problemów zdrowotnych. – Decydując się na transfer do Turynu, spodziewałem się, że może być to jego ostatni rok w piłce. Powiedziałem sobie wtedy, że treningi z legendą włoskiej piłki to doświadczenie, które może przydać się w życiu – wyjaśnił Szczęsny.

Włoch miał jednak inne plany. Butów na kołku nie zawiesił, ale odszedł do PSG. Tak czy siak, Szczęsny miał wolną drogę i nic nie mogło mu już stanąć na drodze do bycia numerem 1 w Juventusie. Nawet powrót Buffona po krótkim epizodzie we Francji, który przez dwa lata godził się na bycie dublerem Polaka już po czterdziestce. – Naprawdę dziwnie jest mieć go za zmiennika. Jeszcze kilka lat temu myślenie o takim scenariuszu wydawałoby się szalone. „Gigi” jest przede wszystkim przyjacielem, a dopiero potem członkiem drużyny. Mamy świetne relacje, więc jest to przyjemne doświadczenie – przyznał Wojtek w 2019 roku, który po wejściu do szatni Juventusu dostał ostrzeżenie: tu palić nie można, Allegri tego nie znosi. Ale gdy tylko Wojtek zobaczył, jak Buffon wypełnia dymem pomieszczenie klubowe albo cichaczem popala za klubowym autobusem, najpierw się zdziwił, a potem stał się najlepszym partnerem włoskiej legendy nie tylko w treningu bramkarskim.

252 spotkania i 7 lat okraszone ośmioma trofeami, w tym trzema tytułami mistrzowskimi. Szczęsny dorzucił do swojej kolekcji coś, czego nie mógł zdobyć w Premier League, jednocześnie dobijając się do mainstreamu złożonego z topowych bramkarzy. Nie to, żeby kiedykolwiek był uważany za jednego z kilku najlepszych na świecie, ale przez jakiś czas zasłużenie trafiał na listy czołowej dziesiątki. Tak jak w 2019 roku, przy okazji debiutanckiego rozdania nagrody dla bramkarza roku pod patronatem „France Football”. Wtedy Szczęsny zajął 9. miejsce, wyprzedzając drugiego przedstawiciela Serie A w tym zestawieniu, Samira Handanovicia.

Ogółem w barwach Juventusu Szczęsny rozkwitnął piłkarsko. Znacznie poprawił grę nogami, polepszył się w wychodzeniu do górnych piłek, a także zwiększył skuteczność interwencji, mimo że nie był już tak efektowny jak w Arsenalu. Niejeden włoski dziennik podkreślał po jego pierwszych latach w Turynie, że to niedoceniany bohater. Wymieniano choćby procent obronionych strzałów, który oscylował w granicach 75%, a według wyliczeń Opty potrafił dobijać nawet do 80%. Patrząc na ten rozwój i pamiętając o początkach, można powiedzieć, że Szczęsny w wieku 30 lat stał się kompletnym bramkarzem z najwyższej europejskiej półki. Z jednej strony dość późno, a z drugiej wielu golkiperów na pewno marzy o osiągnięciu takiego poziomu i utrzymaniu go przez co najmniej kolejne 5-7 lat.

napoli-juventus-serie-a-typy

W Juventusie Szczęsny stał się bramkarzem elitarnym. I został nim do samego końca

Poza kilkoma słabszymi okresami, złamaniem nosa czy palca u dłoni nie było dłuższego momentu, w którym Szczęsny straciłby na jakości. W ostatnich sezonach w Serie A, aż do 34. urodzin, w klubowej piłce miał bardzo mocną pozycję. Gdyby było inaczej, nie spędziłby w Juventusie siedmiu lat, z czego sześć jako niekwestionowana „jedynka”. Lądował w jedenastkach sezonu, zaznał smak tytułu bramkarza roku w Serie A. Owszem, nie raz pojawiały się pretensje, że traci koncentrację. Ale przez tyle czasu nie da się mieć idealnej formy i nie popełniać błędów. Tych Wojtek też się dorobił, Włosi potrafili walić w niego jak w bęben, ale mimo wszystko są to krople w morzu komplementów. „Szczęsny walczy o Scudetto, Juventus nie”. „Uratował zespół”. „Był wyjątkowy”. Trener Allegri, który Szczęsnego miał pod sobą najczęściej, powtarzał: – Nie ma żadnej wątpliwości, że to jeden z najlepszych bramkarzy w Europie.

W dodatku fakt, jak przyjmuje się we Włoszech zakończenie kariery Polaka, a przyjmuje z dużym szokiem i wielkimi honorami, wiele nam mówi. Choć rozstanie z Juventusem nie przebiegło jak należy, bo wszystko rozbiło się o pieniądze, Wojtek może teraz zobaczyć pełnię wdzięczności kibiców „Starej Damy”. Nawet w trudniejszych czasach, kiedy Juventus lądował poza podium, aż wreszcie kompletnie wypadł poza europejskie puchary, Szczęsny nadal mógł liczyć na duży respekt. Może nie ze strony działaczy, którzy zaproponowali mu dużą obniżkę kontraktu, a po odmowie wykluczyli w planach na sezon 2024/2025 i zesłali na treningi indywidualne. Ale ze strony fanów i dziennikarzy jak najbardziej.

I to jest właśnie kluczowe słowo w opisie tej kariery: respekt. Gdziekolwiek Szczęsny się nie pojawił, zawsze z dużą łatwością go zdobywał. Moglibyśmy się założyć, że gdyby postanowił zagrać jeszcze na przykład w La Liga, też zaskarbiłby sobie szacunek nowej grupy kibiców. Sam fakt, że w ostatnich tygodniach o jego sytuację pytały Barcelona, Real czy Atletico Madryt, potwierdza, jaką markę Szczęsny wyrobił sobie w Europie. We wszystkich klubach w Hiszpanii poza wymienioną trójką mógłby być numerem 1 i tym bardziej szkoda, że w wieku 34 lat, w naprawdę świetnej formie, jako wolny zawodnik po rozwiązaniu umowy nie zawalczył o zupełnie nową, ostatnią przygodę.

Telefony z dużych klubów nie milkły, ale Szczęsny po swojemu zakończył piłkarski rozdział

Z drugiej strony Szczęsny zakończył karierę na własnych warunkach. W szczycie formy, zapamiętany jako świetny fachowiec, który obstawiłby tak specyficzną pozycję w połowie klubów Europy na długie lata, nie mówiąc o Arabii Saudyjskiej, do której też mógł przecież trafić. Ostatecznie nie wiemy, jakie plany dokładnie miał Polak, kiedy upadł mariaż z Al-Nassr, klub byłego kolegi z zespołu, Cristiano Ronaldo. W międzyczasie pojawił się również temat Monzy, ale raczej zastępczy i mniej realny. Ba, Wojtek otrzymał oferty z Fiorentiny, Ajaksu, Manchesteru United i Arsenalu, który przecież uwielbia. Ale najwyraźniej nawet na sentymentalny powrót zabrakło mu ognia w sercu, który – jak sam przyznał – wreszcie wygasł.

Sam Wojtek pewnie nie zakładał, że wokół niego zrobi się aż taki szum, ale najważniejsze pytanie brzmi: czy poważnie rozważał zakończenie kariery już w chwili, gdy realizowało się jego odejście z Juventusu, czy dopiero przez następne tygodnie musiał dojrzeć do tak ważnej decyzji? Tego, przynajmniej na razie, pewnie się nie dowiemy. Ale przyjdzie taki czas, kiedy zawsze barwny w wywiadach Wojtek Szczęsny uchyli rąbka kulis. Ze względu na to, jaką jest osobowością, trudno sobie wyobrazić, żeby jako ex-piłkarz zamilknął. Sportowy rozdział, długi i niezwykle cenny, pełny w rywalizacje z najlepszymi piłkarzami na świecie w treningu czy na boiskach Ligi Mistrzów, zamknął na amen. Ale ten medialny jak najbardziej stoi przed nim otworem i – nie oszukujmy się – warto na to liczyć.

Teraz 84-krotny reprezentant Polski będzie mógł opowiadać, jak zrobił wielką karierę, przez dużą jej część będąc przeciwieństwem Roberta Lewandowskiego. Będąc w dużym stopniu mentalnie leniwym dziadkiem, który był sobą i za bardzo nie przepadał za ciężką robotą. Jak ten pływak przychodzący na basen o 6 rano, wybitny i zdobywający medale, pracowity, ale bez bata nad głową trzymający się z dala od wody, ceniący luz, winko i cygarko.

I myślenie, tak, myślenie, bo Szczęsny nigdy nie ukrywał, że bardziej woli pracować głową niż ciałem: – Jestem leniwy, lubię głowy używać. Zawsze wiedziałem, że będę piłkarzem, ale marzyłem o tym, żeby być architektem […]. Ja lubię robotę, szczególnie taką nie fizyczną. Wiem, że to bardzo źle brzmi, bo jestem sportowcem. Ja się nie boję roboty po piłce nożnej, tym bardziej że jestem świadomy, że pracować nie będę musiał zarobkowo, a chcę. Sam fakt, że jestem w stanie do końca życia nie pracować, mnie nie satysfakcjonuje – przyznał na łamach podcastu „Wojewódzki&Kędzierski” posiadacz majątku w wysokości 100 mln zł.

I dodał: – Jak mieszkałem na 10. piętrze na Grochowie, z mojego mieszkania nie było widać centrum Warszawy. Natomiast na klatce schodowej było takie małe okienko, w którym idealnie można było zobaczyć panoramę Warszawy. Nie wiem, kiedy i dlaczego, ale patrząc w to okienko, pomyślałem, że zaprojektuję budynek, który zmieni panoramę tego miasta. I to jest nadal aktualne. Bardzo bym tego chciał.

Jeśli to aktualne, a na to się zanosi, bo Szczęsny nie wyrażał chęci dalszej pracy w świecie piłki nożnej, pozostaje życzyć powodzenia. Oby projekt „post-Szczęsny” był tak dobry jak jego piłkarski oryginał. A jeśli chcecie poczytać o Szczęsnym w innym wydaniu, bardziej pozaboiskowym, zapraszamy do przeczytania innych tekstów:

WIĘCEJ O WOJCIECHU SZCZĘSNYM:

Źródła wypowiedzi: TVP Sport, Kwartalnik Sportowy, Newonce.sport, Sport.pl, „Tuttosport”, „La Gazzetta dello Sport”

Fot. Newspix

W Weszło od początku 2021 roku. Filolog z licencjatem i magister dziennikarstwa z rocznika 98’. Niespełniony piłkarz i kibic FC Barcelony, który wzorował się na Lionelu Messim. Gracz komputerowy (Fifa i Counter Strike on the top) oraz stały bywalec na siłowni. W przyszłości napisze książkę fabularną i nakręci film krótkometrażowy. Lubi podróżować i znajdować nowe zajawki, na przykład: teatr komedii, gra na gitarze, planszówki. W pracy najbardziej stawia na wywiady, felietony i historie, które wychodzą poza ramy weekendowej piłkarskiej łupanki. Ogląda przede wszystkim Ekstraklasę, a że mieszka we Wrocławiu (choć pochodzi z Chojnowa), najbliżej mu do dolnośląskiego futbolu. Regularnie pojawia się przed kamerami w programach “Liga Minus” i "Weszlopolscy".

Rozwiń

Najnowsze

Hiszpania

Fura szczęścia Realu Madryt. A później dwa karne i zwycięstwo w San Sebastian

Jakub Radomski
5
Fura szczęścia Realu Madryt. A później dwa karne i zwycięstwo w San Sebastian

Anglia

Hiszpania

Fura szczęścia Realu Madryt. A później dwa karne i zwycięstwo w San Sebastian

Jakub Radomski
5
Fura szczęścia Realu Madryt. A później dwa karne i zwycięstwo w San Sebastian

Komentarze

44 komentarzy

Loading...