Nieczęsto się zdarza, by trener odrzucał propozycje ekstraklasowe, by krótko potem objąć klub I-ligowy. Dawid Szulczek niewątpliwie zaskoczył środowisko decyzją o podjęciu pracy w Ruchu Chorzów. Choć ryzykuje, nagroda w razie ewentualnego sukcesu będzie większa niż po utrzymaniu w Ekstraklasie kogoś zagrożonego spadkiem.
Jeśli spojrzy się dziś na listę polskich bezrobotnych trenerów, trudno na niej znaleźć oczywiste nazwiska, których zatrudnienie w większości klubów Ekstraklasy spotkałoby się ze zrozumieniem. Albo są na niej tacy, których piłkarskie życie trochę już doświadczyło i sięgnięcie po nich wymagałoby gęstych tłumaczeń. Albo tacy kompletnie jeszcze anonimowi, których dopiero trzeba by było stworzyć. Mało kontrowersyjny i nieskompromitowany trener z karuzeli, czyli Jacek Zieliński już znów pracuje w lidze.
Dawid Szulczek, dla wielu oczywisty kandydat do pracy w Ekstraklasie, zdecydował się zejść do I ligi. Dawid Szwarga, inny, który nie może narzekać na brak zainteresowania, bezrobotny nie jest i można go przekonać wyłącznie dobrą ofertą. Dyrektorzy sportowi i prezesi niezadowoleni z początku sezonu, których ręce świerzbią, by zareagować w najbliższej przerwie na kadrę, nie mają łatwego zadania.
Kolejny krok w karierze Szulczka
W tym sensie Szulczkowi można się dziwić, że nie poczekał dłużej i już niespełna dwa miesiące po wygaśnięciu kontraktu z Wartą Poznań zszedł do I ligi, by prowadzić Ruch Chorzów. Przypadki zmiany trenera w Kielcach oraz przymiarek do niej w Mielcu pokazują, że spadek z Zielonymi nie pogrzebał całkowicie reputacji 34-latka. I pewnie tego typu ofert mógłby dostać w najbliższych kilku miesiącach jeszcze kilka. Dlatego jego decyzję, by objąć Niebieskich, przyjęto raczej z powszechnym zdumieniem. Bo argumenty podawane w rozmowie z Weszło, o kibicowaniu temu klubowi od dziecka i byciu jego wychowankiem, nie do wszystkich trafiają. Biznes jest biznes. W zawodowym sporcie sentymentów używa się tylko wtedy, gdy akurat jest to wizerunkowo użyteczne.
Szulczek: Ruch to wielki klub. Moja Warta miała tylko jeden dziadowski miesiąc [WYWIAD]
Nawet jednak bez odwoływania się do nich, da się dostrzec w tej decyzji całkiem sensowny kolejny krok w karierze młodego trenera, który zawsze podkreślał, że stara się planować długofalowo i nie spieszyć z pokonywaniem kolejnych szczebli, starannie się do nich przygotowując. Nawet w końcówce poprzedniego sezonu, gdy wiadomo już było, że Szulczek nie będzie dłużej pracował w Warcie, ale jeszcze nikomu nie śniło się, że pożegna się z Poznaniem spadkiem z ligi, opcje w Ekstraklasie na nowy sezon były dla niego mocno zawężone.
Inaczej niż rok wcześniej, gdy medialnie wpychano go do Rakowa Częstochowa jako następcę Marka Papszuna i przymierzany do Pogoni Szczecin, jeśli kiedyś miałby z niej odejść Jens Gustafsson, rynek był już dość zmęczony antyfutbolem prezentowanym zwykle przez Wartę. Nawet jeśli taki sposób gry był racjonalny z perspektywy oceny potencjału kadrowego zespołu, to z każdym miesiącem mocniej przyklejał trenerowi łatkę takiego, który umie nauczyć drużynę grę w destrukcji, ale nie potrafi jej rozwinąć z piłką przy nodze. Nie wiadomo było jedynie, czy wynika to z ograniczeń Szulczka, czy Warty. Ale prezesi zwykle nie lubią rozstrzygać takich dylematów na własnym podwórku. Wolą, by sprawdził to ktoś inny.
Szulczek czekał na ciekawą ofertę z Ekstraklasy
Ślązak nie mógł więc liczyć, że po Warcie obejmie klub mający pucharowe ambicje. Pułap, w który mógł celować, to mniej więcej kluby spokojnego środka tabeli. Piast Gliwice, Cracovia, Zagłębie Lubin czy Widzew Łódź. W Widzewie świeżo otworzyli jednak nowy projekt z Danielem Myśliwcem i są z niego zadowoleni, w Cracovii poczuli się zmuszeni do przeprowadzenia zmiany trenera jeszcze w trakcie poprzedniego sezonu, gdy Szulczek nie był dostępny, a Dawid Kroczek na tyle obronił się wynikami, że pozwolono mu rozpocząć nowe rozgrywki. W Gliwicach i Lubinie wahali się natomiast na tyle długo, że Warta w międzyczasie zaczęła niebezpiecznie flirtować ze spadkiem.
Wymieniać dobrych trenerów o niezłej renomie i wykonujących przyzwoitą pracę na kogoś, kto właśnie spada z Ekstraklasy? To akurat w tym momencie mogłoby być odebrane jako zamienianie siekierki na kijek. Aleksandar Vuković i Waldemar Fornalik przedłużyli więc kontrakty, zdejmując z giełdy potencjalnie atrakcyjne posady. Do listy ewentualnie można by dopisać Radomiak, ale i tam nie wytrzymano ciśnienia, zmieniając trenera jeszcze w trakcie poprzedniego sezonu. Trudno było oczekiwać, że Bruno Baltazar poprowadzi zespół tylko w jednym meczu kończącym minione rozgrywki. Z trenerskiego domina między sezonami, na jakie w pewnym momencie się zanosiło, nic nie wyszło. Było jasne, że Szulczek nie ma możliwości przeskoczyć z jednej pracy bezpośrednio do drugiej. I pewnie nie byłoby to możliwe, nawet gdyby utrzymał Wartę w lidze.
Pozostało więc czekanie na rozwój sytuacji w Ekstraklasie. Kluby z półki, która byłaby dla niego krokiem do przodu, a które mogłyby być gotowe wziąć go teraz pod uwagę, w większości dobrze zaczęły sezon. Cracovia, Piast i Widzew są w pierwszej szóstce, grają niezły futbol i absolutnie nikt w tych miastach nie myśli o zmianach trenera. Motor Lublin, beniaminek, ale potencjalnie atrakcyjny projekt, na miarę możliwości też zaczął sezon tak, że Mateusz Stolarski raczej pewniej umościł się w siodle. Radomiak zaczął z kolei źle, jednak problemy, jakie mają tam kolejni trenerzy, każą sądzić, że objęcie tego klubu mogłoby być potencjalną miną, na którą trener świeżo po spadku powinien uważać. Jeden spadek może się przydarzyć, nikt z tego powodu nie zniknie z rynku, zwłaszcza jeśli stoi za nim wiele miesięcy wcześniejszej dobrej pracy. Ale drugie z rzędu niepowodzenie byłoby już bardzo poważną rysą na wizerunku wciąż młodego przecież trenera.
Z klubów, na które Szulczek być może mógł poczekać, nie wiedzie się dobrze Zagłębiu i Śląskowi Wrocław, ale tam też perspektywy otwarcia posad byłyby patykiem pisane. Wrocławianie dopiero zdobyli z Jackiem Magierą wicemistrzostwo, więc trzeba mieć nadzieję, że trener będzie się tam cieszył bardzo dużym kredytem zaufania. Z kolei w Lubinie dopiero przedłużono kontrakt z trenerem Fornalikiem, więc raczej też dadzą mu jeszcze czas, zwłaszcza że gra wygląda lepiej od wyników.
Szulczek chciał innego wyzwania
Z bezrobocia Szulczka mogłyby więc wzywać w najbliższym czasie kluby pokroju jego Warty – walcząca z problemami wewnętrznymi Korona, notorycznie przynależąca do dolnej części tabeli Stal, w dalszej perspektywie może Lechia Gdańsk, będąca organizacyjnie tykającą bombą. To wszystko Szulczek przerabiał już przez ostatnie dwa lata. Sukces w takim klubie oznaczałby zajęcie dziesiątego albo dwunastego miejsca. Próba efektownej, odważnej gry groziłaby spadkiem. Z kolei granie oparte na defensywie tylko utrwalałoby na rynku wizerunek trenera, który jedynie to potrafi.
Obejmując Ruch, Szulczek nakłada na siebie wyzwania zupełnie innego rodzaju. Skoro nie może liczyć na klub walczący o puchary czy o mistrzostwo, wziął klub chcący walczyć o awans. By wygrać I ligę trzeba, na niższym poziomie piłkarskim, ale trenersko robić bardzo podobne rzeczy. Mierzyć się tydzień w tydzień z rolą faworyta. Radzić sobie z rywalami, którzy za wszelką cenę chcą utrudnić grę, opierają się na kontrach i stałych fragmentach gry, ustawiają w głębokiej defensywie, zmuszając przeciwnika do rozgrywania. W skrócie: robią wszystko to, co przez wiele miesięcy skutecznie robiła Warta Szulczka.
Teraz jako trener Ruchu 34-latek będzie sam musiał znaleźć na to antidotum. Dobra obrona przydaje się zespołom chcącym walczyć o awans. Ale nie da się samą nią zająć któregoś z dwóch czołowych miejsc. Trzeba zaproponować rozwiązania w ofensywie. Regularnie wygrywać mecze. Grać inny futbol niż w zespole walczącym o utrzymanie. Szulczek ma szansę pokazać zupełnie inną trenerską twarz niż dotąd. Otworzyć wreszcie folder z nagraniami fragmentów spotkań drużyn Roberto De Zerbiego, który ma ponoć w komputerze i zacząć z niego robić użytek.
Przejęcie Ruchu wiąże się ze sporym ryzykiem
Prowadzenie Ruchu to też zderzenie się z zupełnie innym rodzajem presji. O ile wcześniej prowadził kluby, które jak Wigry Suwałki czy Warta Poznań, znajdowały się na uboczu medialnego zainteresowania w swoich ligach, teraz objął jedną z największych marek w Polsce. Z rzeszą kibiców zachowujących wspomnienia dawnej wielkości i mających oczekiwania. Trudne lata nie zgniotły genu wielkości Ruchu Chorzów. Granie przez kilka sezonów w niższych ligach nie zmieniło samoświadomości kibiców.
Oni wciąż czują się upokorzeni, że grają w jednej lidze z Kotwicą Kołobrzeg czy Pogonią Siedlce. Co za tym idzie, Szulczek nie będzie mógł sprzedawać wszystkim wokół, że remis z nimi to całkiem dobry wynik, a porażka może się zdarzyć, bo to trudny teren. Kibic Ruchu będzie oczekiwał, słusznie czy nie to inna sprawa, jechania do większości ligowych rywali jak po swoje. A trener będzie musiał tym oczekiwaniom sprostać. Inaczej przepadnie.
Objęcie Ruchu to decyzja obarczona sporym ryzykiem i na pewno nie najbezpieczniejszy z wyborów. Bezpieczniejsze byłoby pewnie wzięcie jakiegoś klubu pokroju Stali, nie najsilniejszego, ale na tyle ogranego w lidze, że utrzymanie go w Ekstraklasie to żadna straceńcza misja. Szulczek znów byłby w ligowym młynie, znów mówiłby, że z tym potencjałem kadrowym nie da się grać inaczej ani o coś więcej. Robiłby to samo, co w Warcie, tylko w innym dresie. Miękkie lądowanie, ale żaden krok do przodu.
Ruch tego komfortu mu nie da, niepowodzenie może jeszcze mocniej skomplikować sytuację trenera na rynku. A przecież niepowodzenie jest jak najbardziej możliwe. Sezon w I lidze ma już siedem kolejek, Niebiescy wygrali tylko jeden mecz, już tracą do strefy awansu dziewięć punktów, a w stawce jest kilka drużyn, które kadrowo wcale nie będą się chorzowianom kłaniać. W żadnej mierze nie obejmuje samograju (zwłaszcza że coś takiego w futbolu nie istnieje) i jak najbardziej może się okazać, że pobyt na zapleczu Ekstraklasy potrwa dłużej niż rok. To nawet w tej chwili bardziej prawdopodobne niż feta z okazji awansu w maju 2025.
W Ruchu może dużo zyskać
Ewentualny sukces na miarę możliwości Ruchu przyniósłby Szulczkowi natomiast znacznie więcej korzyści wizerunkowych na rynku. Nagle mógłby się przedstawiać jako trener, który nie tylko potrafi grać o utrzymanie, ale też o awans. Który nie tylko uczy zespół bronić, ale też sensownie grać pozycyjnie. W takim wariancie nie tylko łatwiej poszedłby w zapomnienie spadek z Wartą, lecz także jej mało atrakcyjny styl gry. Szulczek robiący z Ruchem awans stałby się ciekawym kandydatem dla znacznie silniejszych klubów niż Szulczek zajmujący 12. miejsce z Koroną czy Stalą.
Jeśli 34-latek ma w przyszłości poprowadzić któryś z najsilniejszych polskich klubów, potrzebuje pilnego odklejenia łatki trenera od przeszkadzania. Objęcie Ruchu może mu się do tego mocno przysłużyć. Jest przy tym bardzo subtelna różnica – skupianie się na odklejaniu własnej łatki w klubie walczącym o utrzymanie mogłoby być stawianiem siebie i swojego wizerunku ponad klub. W grze o przetrwanie chodzi wyłącznie o to, by przetrwać. W klubie grającym o awans można jedno z drugim połączyć – to, czego potrzebuje zespół, będzie tam jednocześnie tym, czego potrzebuje teraz trener.
Do tego dochodzi jeszcze jeden aspekt niesentymentalny, ale bardzo prozaiczny. Trudno szacować stan czyjegoś portfela, byłoby to nieeleganckie, jednak często w przestrzeni publicznej dyskutuje się o trenerach tak, jakby planowanie kariery zupełnie nie wiązało się z zarabianiem. Pewnie, w sensie trenerskim patrząc, Szulczek mógłby poczekać na bardziej atrakcyjny klub. Jednocześnie jednak nie mówimy o byłym piłkarzu, który przez kilkanaście poprzednich lat zarabiał wielokrotność średniej krajowej i teraz zajmuje się trenerką, by nie nudzić się w domu.
Czasem trzeba wybrać gorszy klub
Nie mówimy też o doświadczonym trenerze, któremu tyle razy już wypłacano wysokie kontrakty, że mógł sobie zrobić bezpieczną poduszkę. Mówimy o młodym trenerze, który przez lata był asystentem, później samodzielnie pracował w niższych ligach i dopiero przez ostatnie dwa lata w Ekstraklasie, też pewnie nie mając, jako trener przychodzący z Wigier Suwałki, gwiazdorskiej stawki. Być może po prostu, myśląc także o rodzinie, trzeba zaakceptować fakt, że czasem trener obejmie gorszy klub, niż potencjalnie mógłby objąć, także dlatego, że jego oferta leży na stole tu i teraz i nie trzeba dla niej wywracać życia całej rodziny, a tamta jest mglista, może nigdy nie nadejść i wymaga przeprowadzki całej rodziny na drugi koniec Polski. W tym przypadku Ruch to dla Szulczka wróbel w garści, a Zagłębie czy inny niezły ekstraklasowy klub to gołąb na dachu.
Był już zresztą niedawno przykład cenionego trenera, któremu powszechnie dziwiono się, że zamiast przyjąć ofertę z Ekstraklasy, którą miał – notabene z Ruchu – albo cierpliwie poczekać na lepszą, wybrał zejście do I ligi. Pięć miesięcy później Marcin Brosz z Bruk-Betem Termalicą Nieciecza mknie do najwyższej ligi z autorskim projektem budowanym na własnych zasadach i jest w miejscu, w którym Ruch chciałby być. Trenerzy też nauczyli się w Polsce, że przyjmowanie każdej oferty, byle tylko utrzymać się na karuzeli, bywa przeciwskuteczne, bo nie pozwala wyrwanie się z szufladek w stylu „strażak”, „specjalista od awansów”, „trener na przeczekanie”. Coraz częściej więc uczą się, jakich klubów unikać, a bardziej niż na ligę, w której w danym momencie grają, patrzą na perspektywy, warunki treningowe, możliwości finansowe, czy temperament prezesów, z którymi przyjdzie im pracować. Nie tylko kluby wybierają dziś trenerów, ale też trenerzy, przynajmniej ci, którzy mogą sobie na to pozwolić, wybierają kluby.
Z perspektywy Dawida Szulczka to też może być pewien powab Ruchu. O ile w Warcie jego współpraca z różnymi dyrektorami sportowymi bywała trudna i energochłonna, o tyle w Ruchu trafia do klubu, w którym takie stanowisko dopiero powstało i zostało obsadzone przez Tomasza Foszmańczyka, do niedawna zawodnika Niebieskich, można zakładać, że na razie głównie po to, by w jakiejś funkcji utrzymać go przy klubie jako zasłużoną postać. Może to trenerowi dawać nadzieję wywierania większego wpływu na kwestie transferowe, a przynajmniej wytyczanie kierunków rozwoju pierwszej drużyny. Jest więc wiele elementów, które propozycję danego klubu mogą uczynić atrakcyjną. Sama przynależność do Ekstraklasy absolutnie nie musi tu być kluczowa.
WIĘCEJ O I LIDZE:
- Szulczek: Ruch to wielki klub. Moja Warta miała tylko jeden dziadowski miesiąc [WYWIAD]
- Święty pilaw i skład z kartki właściciela. Przemysław Banaszak opowiada o Uzbekistanie
- Dziki Kołobrzeg S05E01. Czasem słońce, czasem deszcz [REPORTAŻ]
Fot. Newspix