Reklama

34 dni pełnego wsparcia i zaufania do trenera Łobodzińskiego

Paweł Marszałkowski

Autor:Paweł Marszałkowski

26 sierpnia 2024, 21:47 • 10 min czytania 25 komentarzy

W kwietniu umowa Wojciecha Łobodzińskiego z Arką Gdynia została przedłużona do 2026 roku. W czerwcu, po przegranych barażach o Ekstraklasę, nowy właściciel i prezes klubu deklarował pełne wsparcie i zaufanie do trenera. No to już wiadomo, co wydarzyło się w sierpniu: popularny „Łobo” został pożegnany.

34 dni pełnego wsparcia i zaufania do trenera Łobodzińskiego

Wojciech Łobodziński trafił do Arki przed rozpoczęciem sezonu 2023/24. Właścicielem i prezesem żółto-niebieskich był wówczas Michał Kołakowski. W tle narastał konflikt z lokalnym środowiskiem, które wspierało Marcina Gruchałę w drodze do przejęcia klubu z Gdyni.

Arka pod wodzą Łobodzińskiego weszła w sezon nie najlepiej. W analogicznym momencie, jak obecnie, czyli po siedmiu kolejkach, gdynianie mieli na koncie osiem punktów i zajmowali jedenaste miejsce w tabeli (teraz: dziewięć punktów i ósme miejsce). Jednak wkrótce żółto-niebiescy odpalili. Od 26 września do 24 listopada podopieczni Łobodzińskiego wygrali dziewięć meczów z rzędu (w tym dwa pucharowe) i zakończyli rok w roli lidera pierwszej ligi.

Nowy rok rozpoczął się równie udanie, jak zakończył stary. Na dzień dobry seria trzech zwycięstw, w sumie 17 punktów w siedmiu wiosennych meczach (pięć wygranych, dwa remisy).

Miesiące miodowe

4 kwietnia Gruchała odkupił od Kołakowskiego 75 procent akcji spółki Arka Gdynia i tym samym został większościowym udziałowcem klubu.

Reklama

Pierwszą decyzją nowego właściciela było przedłużenie umowy z Wojciechem Łobodzińskim do czerwca 2026 roku, co klub ogłosił 10 kwietnia.

Cieszę się na perspektywę dłuższej współpracy z trenerem Łobodzińskim. Obrana przez niego filozofia prowadzenia Arki przynosi wymierne efekty, stąd decyzja o przedłużeniu kontraktu jeszcze przed rozstrzygnięciem zasadniczej kwestii awansu do Ekstraklasy – deklarował wówczas Marcin Gruchała w oficjalnym komunikacie. – Stawiam kompetencje i wspólne wartości na pierwszym miejscu, dlatego nie miałem żadnych wątpliwości dotyczących posady pierwszego szkoleniowca Arki Gdynia. Liczę, na wiedzę, doświadczenie i charyzmę Wojciecha Łobodzińskiego – dodał świeżo upieczony właściciel Arki.

Dosłownie chwilę później w trybach świetnie naoliwionej maszyny pojawił się piasek, o który w Gdyni nietrudno.

24 kwietnia Arka przegrała pierwszy mecz w 2024 roku – 0:2 ze Zniczem w Pruszkowie. „No trudno, kiedyś musiało się zdarzyć” – pomyśleli w Gdyni. Tym bardziej, że do końca sezonu pozostawało pięć kolejek, a ekipa Łobodzińskiego zajmowała w tabeli drugie miejsce (gwarantujące bezpośredni awans) z przewagą siedmiu punktów nad trzecim GKS-em Tychy.

Reklama

Na dwie kolejki przed końcem Arka wciąż była wiceliderem. Nad trzecim GKS-em Katowice gdynianie mieli sześć punktów przewagi. Do pewnego awansu wystarczył punkt.

O tym, co wydarzyło się później, w Gdyni nie zapomną przez lata. Pewnie nie tylko w Gdyni. Najpierw porażki z Lechią i GieKSą, potem przegrany w ostatnich sekundach finał baraży z Motorem. Scenariusz, którego nie powstydziłby się Quentin Tarantino.

„Łobo” przetrwał tę krwawą masakrę.

Pełne wsparcie i zaufanie

Dzień po porażce z Motorem, prezes Marcin Gruchała wystosował oświadczenie do kibiców: „Trener Wojciech Łobodziński ma moje pełne wsparcie i zaufanie. Doceniam progres, jaki Arka wykonała w obecnym sezonie, pamiętam jesienną zwycięską serię i świetne otwarcie wiosny właściwie do momentu pojawienia się kontuzji w zespole. Nie mam wątpliwości, że najsurowszym recenzentem pracy trenera będzie on sam i wyciągnie wnioski z ostatnich meczów oraz tygodni”.

Trener Wojciech Łobodziński ma moje pełne wsparcie i zaufanie.

Dla średnio zaawansowanego sympatyka polskiej piłki sytuacja powinna być jasna dokładnie w momencie zapoznania się z tym zdaniem. Publiczne ogłoszenie pełnego wsparcia oznacza, że trener może wyciągać z szafy walizkę i układać w niej pierwsze pary skarpetek.

Jednak trener Łobodziński o pakowaniu bielizny nie myślał. Zamiast tego zakasał rękawy bluzy i zabrał się do roboty, o czym opowiedział nam w rozmowie, którą przeprowadziliśmy w drugiej połowie czerwca.

Zrezygnowałem z wakacji, zostałem w Gdyni i zabrałem się do pracy. Postanowiłem wszystko odbudować i zatrzeć to, co było złe – mówił wówczas „Łobo”. – Mamy dobrze zbudowany zespół. Po prostu jest nas za mało. W tej chwili tylko na prawej obronie mamy dwóch niezłych zawodników. I może na skrzydłach, ale tam na pewno brakuje przynajmniej jednego. A gdzie brakuje najbardziej? Na pewno musimy wzmocnić środek obrony – tu chcemy ściągnąć dwóch zawodników. Brakuje nam też jednego napastnika, ale w tym przypadku jesteśmy na samym finiszu rozmów. 

Tym napastnikiem był Szymon Sobczak. Nowi zawodnicy pojawili się również na innych pozycjach. Za ich sprowadzenie odpowiedzialny był nowy dyrektor sportowy Veljko Nikitović, który zameldował się w Gdyni 9 czerwca. Wcześniej potencjalnych wzmocnień poszukiwał sztab z trenerem Łobodzińskim na czele.

W ciągu kilku kolejnych tygodni spełniło się marzenie szkoleniowca żółto-niebieskich i praktycznie na każdej pozycji miał po dwóch teoretycznie niezłych zawodników. Teoretycznie.

34 dni

Nowe otwarcie dla Łobodzińskiego okazało się zamknięciem. Siedem meczów – dokładnie tyle wystarczyło, by zadziałała prezesowska klątwa „pełnego wsparcia i zaufania”.

22 lipca Arka rozpoczęła sezon 2024/25.
25 sierpnia „Łobo” poprowadził żółto-niebieskich po raz ostatni.

Pełne wsparcie i zaufanie do trenera wygasło w 34 dni. W tym czasie gdynianie wygrali dwa mecze, trzy razy zremisowali i dwukrotnie schodzili z boiska pokonani.

Bezpośrednio po niedzielnej porażce z Górnikiem Łęczna, piłkarze Arki otrzymali informację o zmianie planów treningowych. Pierwotnie poniedziałek miał być dniem wolnym, jednak na godzinę 16:00 zarządzono zbiórkę w szatni.

Chwilę po 15:00 zawodnicy zaczęli pojawiać się przy stadionie. Od rana docierały do nich wiadomości o zwolnieniu trenera (o czym pisaliśmy przed południem), jednak oficjalnie o niczym nie wiedzieli. W szatni na drużynę czekał Wojciech Łobodziński, któremu zależało na osobistym pożegnaniu.

Kilkanaście minut przed 17:00 „Łobo” wyszedł ze stadionu. W ręku trzymał porozumienie o rozwiązaniu umowy. Były już trener Arki zapewniał, że do nikogo w klubie nie ma żalu, ale potrzebuje kilku dni na oddech, zanim będzie gotowy, żeby powiedzieć coś więcej. Nie wyglądał na zaskoczonego, mimo że kilkanaście godzin wcześniej, na pomeczowej konferencji prasowej, mówił: – Nie obawiam się zwolnienia. Uważam, że do tej pory wykonuję w Arce naprawdę dobrą robotę. Musimy trzymać się razem, choć oczywiście za decyzje innych nie odpowiadam.

Decyzje innych okazały się radykalne.

Pierwsza okazja

Co wydarzyło się pomiędzy przytaczaną deklaracją prezesa Gruchały o pełnym wsparciu i zaufaniu do trenera, a jego zwolnieniem? Otóż zdarzyło się zatrudnienie Veljko Nikitovicia.

Nie trzeba przykładać ucha do drzwi gdyńskich gabinetów, by dowiedzieć się, że relacje pomiędzy trenerem a dyrektorem sportowym nie były najlepsze.

– Veljko, odkąd przyszedł, chce mieć dużo do powiedzenia. To naturalne – mówi jeden z pracowników klubu. – Zaczął bardzo sprytnie, od złapania kontaktu z kibicami. Skrócił dystans, na X odpowiadał praktycznie każdemu, zarysował ambitne cele. Wiedział, że dzięki temu zyska czas i to nie jego będą krytykować w razie ewentualnego potknięcia. Z tego, co słyszałem od osób, które pracowały z Veljko w Łęcznej, to od zawsze lubił mieć wszystko pod kontrolą. Sterowanie „Łobo” nie było łatwe, więc myślę, że prędzej czy później ta współpraca musiała się zakończyć.

Od kilku osób słyszymy, że poszukiwania nowego trenera Arki ruszyły niedługo po tym, jak Nikitović pojawił się w Gdyni.

Od początku czuć było, że „Łobo” i Veljko nie przepadają za sobą. Mieliśmy wrażenie, że trener poleci przy pierwszej okazji, no i tak się stało – mówi jeden z piłkarzy Arki. Choć zarówno Łobodziński, jak i Nikitović nigdy nie sygnalizowali publicznie wzajemnej niechęci. Od drugiego z nich można było wręcz usłyszeć, że szanuje trenera personalnie, mimo że nie do końca pasował mu styl zarządzania drużyną.

Inny zawodnik dodaje: – Łobodziński mocno przeżył brak awansu, bardzo mocno. Do dziś widać, że to w nim cały czas siedzi. Postanowił udowodnić, że końcówka poprzedniego sezonu to był przypadek, ale im bardziej starasz się coś udowodnić, tym bardziej nie wychodzi. Często tak bywa. „Łobo” zaczął się gubić w dziwnych decyzjach.

Dziwne decyzje

O jakich dziwnych decyzjach mowa? W ciągu 34 dni trener Łobodziński zdążył ich podjąć całkiem sporo. Kilka z nich:

  • Na pierwszy mecz Arka wyszła w ustawieniu 1-4-4-2 i przegrała w Rzeszowie ze Stalą 0:1. W mediach społecznościowych na Łobodzińskim nie pozostawiono suchej nitki. Wystarczyła jedna porażka i setki komentarzy, by trener wycofał się z pomysłu na grę, który szlifował przez cały okres przygotowawczy. Choć może tak naprawdę wystarczył jeden komentarz? I to nie przeczytany w sieci. Przeciwnikiem gry z dwójką napastników miał być Nikitović. Wskazywać na to mogą również transfery zawodników, których zdecydowanie łatwiej wykorzystać w pełni przy grze trójką w środku pola.
  • W Rzeszowie pierwsze i – jak się okazało – ostatnie minuty w tym sezonie rozegrał Hubert Adamczyk, a więc zawodnik, który w poprzednich sezonach był ważnym (choć z roku na rok coraz mniej) elementem żółto-niebieskiej układanki. Adamczyk przestał pasować do nowej koncepcji i otrzymał wolną rękę w poszukiwaniu klubu. Jednak dopiero po czasie. Wcześniej trener nalegał, żeby Adamczyk został w Gdyni. Ostatecznie pomocnik miał szczęście i zdążył załapać się do Ekstraklasy – trafił do Zagłębia Lubin.
  • Można pomyśleć, że wypuszczenie Adamczyka oznacza, że w Arce panuje kłopot bogactwa. Na pewno liczbowo. W siedmiu spotkaniach na „dziesiątce” wyszło czterech różnych zawodników: Hide Vitalucci, Kacper Skóra, Joao Oliveira i Kamil Jakubczyk. Skóra i Oliveira to nominalni skrzydłowi. Co mecz Łobodziński wymyślał nową koncepcję.
  • Równie duża rotacja odbywała się na środku obrony, gdzie jedynym pewniakiem był Michał Marcjanik. Obok niego co chwilę pojawiał się ktoś inny. W Rzeszowie wyszedł Przemysław Stolc. Potem przyszła kolej na 19-letniego Kamila Góreckiego, którego zastąpił 39-letni Martin Dobrotka. Podczas ostatniego meczu Dobrotka (w stu procentach zdrowy) usiadł na trybunach, a jego miejsce na boisku zajął Kike Hermoso – Hiszpan, który wcześniej uzbierał w Arce 19 minut i dwie żółte kartki. Absolutny brak stabilizacji na kolejnej newralgicznej pozycji. W siedmiu meczach zagrało czterech różnych stoperów.
  • Na liście płac Arki wciąż można znaleźć piątego środkowego obrońcę: Ołeksandra Azackiego. To w ogóle ciekawy przypadek. W poprzednim sezonie Łobodziński wyznaczył Ukraińca na pierwszego kapitana Arki. Ta decyzja była trudna do zrozumienia z dwóch powodów. Po pierwsze: Azacki grywał, ale nie był podstawowym zawodnikiem. Po drugie: 30-latek, choć lubiany przez drużynę, raczej nie emanuje cechami przywódczymi. Ale okej, taka była decyzja trenera, nikt się nie buntował. Tymczasem w obecnym sezonie, mimo potężnych problemów z dobraniem Marcjanikowi partnera, niedawny kapitan wylądował na trybunach, skąd nie zszedł ani na minutę.

Trener był raczej w porządku, ale miał jakiś problem z komunikacją. Przez cały czas odnosiłem wrażenie, że unika kontaktu ze starszymi zawodnikami. Z młodymi dogadywał się super, ale tej bardziej doświadczonej grupy jakby unikał, nie do końca wiedziałem, dlaczego – mówi były piłkarz Arki, który odszedł z klubu tego lata.

Zawodnik, który wciąż jest w klubie: – Możliwe, że pewna formuła się wyczerpała i trener nie wiedział, jak to poukładać od nowa. W poprzednim sezonie mieliśmy kręgosłup, jeśli chodzi o skład i wiedzieliśmy, co mamy grać. Teraz niekoniecznie.

Nowe rozdanie

Skoro coś się kończy, coś się zaczyna.

Kiedy Wojciech Łobodziński zdążył już odjechać sprzed stadionu, z szatni wyszli zawodnicy Arki oraz członkowie sztabu. Poniedziałkowy trening poprowadził Tomasz Grzegorczyk, dotychczasowy asystent „Łobo”.

Jednak ani Grzegorczyk, ani drugi z asystentów, czyli od lat związany z Arką i będący aktualnie w trakcie kursu UEFA PRO Jakub Frydrych, nie są brani pod uwagę jako docelowi następcy Łobodzińskiego.

Dyrektora Nikitovicia od rana można dostrzec z telefonem przy uchu. Można domyślić się, że nie rozmawiał z Dawidem Szulczkiem, który w tym samym czasie dogadywał się z Ruchem Chorzów. A więc z kim?

To właśnie Nikitović ma mieć najwięcej do powiedzenia przy zatrudnieniu nowego trenera. Jak słyszymy w klubie, Serb chciałby postawić na kogoś z bałkańskim temperamentem. Kogoś, kto będzie w stanie rządzić w szatni twardą ręką. W tym momencie większość kibiców Arki może automatycznie pomyśleć o Leszku Ojrzyńskim, jednak nie dalibyśmy sobie uciąć nawet palca, że byłby to strzał celny. Od kilku osób słyszymy, że dyrektor sportowy Arki docenia warsztat Adama Noconia, którego ostatnim pracodawcą była Odra Opole.

Nocoń nie byłby najbardziej oczywistym wyborem, jednak takich nie brakuje w dossier Nikitovicia. Pierwszy z brzegu przykład: Pavol Stano, czyli ostatni z trenerów zatrudnionych przez Serba w Łęcznej. Stano miał za sobą nieudaną przygodę z Wisłą Płock, ale Nikitović dostrzegał w nim cechy, które jego zdaniem były potrzebne w Górniku. Póki co wybór ten sprawdza się doskonale. To właśnie Stano okazał się bezpośrednim katem Łobodzińskiego, a jego zespół pozostaje w tym sezonie niepokonany (pięć zwycięstw i remis).

A co dalej z Wojciechem Łobodzińskim? Na pożegnanie były trener Arki rzucił dziś enigmatycznie: – Nie zdziwiłbym się, gdybyśmy spotkali się szybciej, niż wam się wydaje.

Karuzela nigdy nie przestaje się kręcić.

WIĘCEJ NA WESZŁO:

Fot. Newspix

Kaszub. Urodził się równo 44 lata po Franciszku Smudzie, co może oznaczać, że właśnie o nim myślał Adam Mickiewicz, pisząc słowa: „A imię jego czterdzieści i cztery”. Choć polskiego futbolu raczej nie zbawi, stara się pracować u podstaw. W ostatnich latach poznał zapach szatni, teraz spróbuje go opisać - przede wszystkim w reportażach i wywiadach (choć Orianą Fallaci nie jest). Piłkę traktuje jako pretekst do opowiedzenia czegoś więcej. Uzależniony od kawy i morza. Fan Marka Hłaski, Rafała Siemaszki, Giorgosa Lanthimosa i Emmy Stone. Pomiędzy meczami pisze smutne opowiadania i robi słabe filmy.

Rozwiń

Najnowsze

Hiszpania

Bellingham opowiedział anegdotę o Ancelottim. „Cholera, wybrałem złego”

Patryk Stec
0
Bellingham opowiedział anegdotę o Ancelottim. „Cholera, wybrałem złego”
Anglia

Erik ten Hag reaguje na słowa Cristiano Ronaldo. „On jest daleko od Manchesteru”

Damian Popilowski
0
Erik ten Hag reaguje na słowa Cristiano Ronaldo. „On jest daleko od Manchesteru”

1 liga

Hiszpania

Bellingham opowiedział anegdotę o Ancelottim. „Cholera, wybrałem złego”

Patryk Stec
0
Bellingham opowiedział anegdotę o Ancelottim. „Cholera, wybrałem złego”
Anglia

Erik ten Hag reaguje na słowa Cristiano Ronaldo. „On jest daleko od Manchesteru”

Damian Popilowski
0
Erik ten Hag reaguje na słowa Cristiano Ronaldo. „On jest daleko od Manchesteru”

Komentarze

25 komentarzy

Loading...