Reklama

„Świat według szwagrów”. Jak Laporta i Deco zrobili z Barcelony kabaret

Kamil Warzocha

Autor:Kamil Warzocha

24 sierpnia 2024, 10:16 • 9 min czytania 26 komentarzy

Pociąg pędzący z prędkością 300 kilometrów na godzinę prosto na ścianę – nazwał obecną FC Barcelonę Victor Font, główny rywal Joana Laporty w przyszłych wyborach na nowego prezydenta klubu. Jordi Termes, inny potencjalny kandydat na kadencję od sezonu 2025/2026, powiedział z kolei: – Widzę, że kocha Barcę, dlatego powiedziałbym mu, żeby zostawił klub dla następnych generacji. Miłość potrafi zaślepić, a kolesiostwo i nepotyzm doszczętnie zniszczyć umiejętność chłodnej oceny sytuacji. Pierwsza część pracy nowego-starego szefa, która polegała na posprzątaniu po Josepie Marii Bartomeu w erze pandemii, była podparta konkretną merytoryką. Ale druga, z naciskiem na 2024 rok, to już bardziej jedna wielka spontaniczna potańcówka na La Rambli, nad którą panowanie stracił sam wodzirej, Joan Laporta.

„Świat według szwagrów”. Jak Laporta i Deco zrobili z Barcelony kabaret

Nie ma przypadku w tej przypadkowości. Barcelona stała się miejscem jeszcze bardziej nieprzewidywalnym i niestabilnym, niż była w chwili odejścia Lionela Messiego w 2021 roku. Wtedy wydawało się, że bardziej zaskakującej katastrofy być nie może i faktycznie pod tym względem trudno będzie przebić to wydarzenie. Ale kibice Barcy na pewno mieli nadzieję, że z każdym rokiem będzie coraz łatwiej zapomnieć o problemach, jakie trawią klub od środka. Pociąg, który spersonifikował Font, co prawda już wtedy pędził jak dziki w niepokojącym kierunku, ale przynajmniej miał na pokładzie niezłych maszynistów. Alemany, Cryuff, Romeu, z czasem mimo wszystko Xavi z mistrzostwem Hiszpanii na koncie – nie miało się wrażenia, że podupadły sportowo i finansowo projekt jest skazany na najgorsze. Jeśli już, to że jest w zawieszeniu, z jakąś wiarą, że fachowcy z rozdania Laporty prędzej czy później postawią klub na nogi.

Sęk w tym, że fachowców już nie ma – zostali kumple, szwagier, szeroko pojęta rodzina. Pieniędzy, perspektyw na sukces w kraju albo Europie – też nie za bardzo. Jedno i drugie jest wątpliwe jak dźwignie finansowe Barcelony. Na domiar złego klub wygląda jak instytucja ogarnięta chaosem, wizerunkowo przestrzelona na życzenie jej zarządcy. Historie zawstydzające Laportę tylko z ostatnich miesięcy tak przybrały na liczbie, że nawet jego najbardziej zagorzali obrońcy zaczynają wątpić. Ale czy da się inaczej, skoro w biurach pod Camp Nou za słowa estabilidad (stabilność), planificacion (planowanie) oraz sentido (rozsądek) najwyraźniej dostaje się wypowiedzenie ze skutkiem natychmiastowym?

„Szwagry” i ich głazy w ogródku. Nico Williams jednym z największych

Ciągłość w funkcjonowaniu Barcelony zaczęła się rozjeżdżać jeszcze w 2023 roku. Oczywiście, o ile uznamy, że w wersji prowizorycznej jakaś była za kadencji Xaviego. Powiedzmy, że tak. W klubie pojawił się Deco, jeden z kumpli Laporty, a odszedł Mateu Alemany, który był mistrzem spajania rachunków księgowej z transferami wzmacniającymi zespół. Było ciekawie, kreatywnie, a przede wszystkim skutecznie. Może trzeba było zawiesić niewiarę, że Barca ściąga Lewandowskiego, Raphinhę, Kounde czy Christensena trochę na kredyt, z konsekwencjami odłożonymi w czasie, ale przynajmniej była w miarę konkretna. Ruszając na zakupy, wiedziała, czego chce. Nie odbijała się od ściany do ściany. Na trytytkach, ale spinała budżet. Często za bezcen, ale pozbywała się szrotu. Było ciężko, ale nie kompromitująco. Najlepiej powiedzieć „jakoś to było”, dopóki większej władzy Laporta nie przyznał sobie i nowym współpracownikom.

Wciąż nie ma innego klubu w Hiszpanii, który generowałby tyle tematów. Czasami nawet kilka dziennie, jak w wiecznym przedstawieniu, któremu hiszpańscy dziennikarze nie pozwalają się zakończyć. Tak było z Nico Williamsem, najdłużej trwającą sagą w stolicy Katalonii i drugą największą wtopą pary Deco-Laporta tego lata. Wtopą, którą – gdy to piszemy – próbują jeszcze jakoś osłodzić transferem zastępczym, jednak niczego to już nie zmieni. Całokształt działań wokół skrzydłowego z Bilbao, te kontrolowane przecieki do prasy, że wszystko idzie w dobrym kierunku, to sztuczne podsycanie wygasającego ognia i sprzeczne sygnały z walką o Daniego Olmo… ach, jak rzekłby Dariusz Szpakowski: żenada, po prostu żenada.

Reklama

athletic villarreal typy

Nie da się wytłumaczyć tej groteski, chyba że założymy opcję absolutnie wredną i cyniczną. To znaczy: napędzona w mediach saga transferowa z Nico trwała od czerwca do sierpnia, dobre dwa miesiące, ale tak naprawdę zakulisowo skończyła się miesiąc wcześniej. Czyli to, co działo się po mistrzostwach Europy w trakcie długich urlopów reprezentantów, było czystą propagandą, która miała nieść sygnał pod tytułem „Hej, cules, walczyliśmy do końca, ale Williams odmówił Barcelonie”. Co ciekawe, z obozu mistrza Europy w tym samym czasie płynęły obawy, że Barca nie jest w stanie zagwarantować ani oferowanych pieniędzy na kontrakcie, ani tym bardziej rejestracji zawodnika na czas. Mówiąc wprost, może i Nico Williams chciałby trafić do stolicy Katalonii, ale nie kosztem uczestniczenia w cyrku. W pełni zrozumiałe.

Oszukiwanie kibiców albo/i niedorzeczna niekompetencja. Czyli przypadek Olmo i Gundogana

Tak czy siak, Barcelona poległa. Nico Williams był celem nr 1, kwestią nadrzędną obok wzmocnienia pozycji defensywnego pomocnika. Dlatego momentami wyglądało to wręcz śmiesznie, gdy katalońscy dziennikarze wciąż przekonywali o realności tego transferu po wyjściu filmiku, na którym Nico otrzymuje od baskijskiego klubu koszulkę z „dychą” na plecach. „Barca ma tajny plan”. „Laporta z całą mocą włącza się w rozmowy”. „Tik, tak”. „Wszystko pod kontrolą, zarząd o tym wiedział”. A za chwilę „Nie, zarząd czuje się oszukany”. „Przecież otoczenie Nico powiedziało TAK”. „Szkoda, taki pociąg jak Barcelona przejeżdża tylko raz”. Tyle opowieści, tyle wypinania klaty, a ostatecznie tak mało konkretów. Barca za chwilę przyjmuje ekipę z Bilbao na Montjuic i zamiast liczyć na Nico, będzie musiała powstrzymywać jego rajdy we własnym polu karnym.

I może sprawa z Williamsem nie byłaby tak absurdalna, gdyby nie jednoczesny romans z Danim Olmo. Czyli kolejnym hiszpańskim piłkarzem, który zrobił ogromne wrażenie na EURO 2024 i skupił uwagę Barcelony. Akurat jego udało się wyciągnąć z Lipska, ale jest tutaj sporo pytań i wątpliwości: czy to był transfer powrotny wychowanka stricte pod publiczkę? Czy Olmo miał być ekskluzywną opcją nr 2 w razie fiaska z Williamsem? Czy może jednak obaj mieli trafić pod skrzydła Hansiego Flicka w ramach pakietu? Jeśli to pierwsze – słabo, bo wydatek rzędu 50-60 mln euro za „szklankę” na kanwie występów turniejowych kłóci się z rozsądkiem. Jeśli drugie, też nie za dobrze, bo Olmo nie jest typowym szybkim skrzydłowym z dryblingiem i tylko połowicznie rozwiązuje problem z obsadą pozycji. Jeśli trzecie – cóż, to byłby dopiero farmazon zarządu Barcelony, skoro nawet wypchnięcie z klubu Ilkaya Gundogana nie wystarczyło na rejestrację Olmo.

No i właśnie. Znowu trzeba głowić się nad pytaniem, kto i jak to wszystko zaplanował, bo naprawdę nie chce się wierzyć, że w tych działaniach transferowych jest chociaż odrobina spójności. Nieprawdopodobny jest scenariusz, wedle którego Barca chciała jednocześnie Williamsa i Olmo, tak jak niemożliwy zdaje się wariant, że planowała kadrę na sezon 2024/2025 bez Gundogana. Nie, to aktywacja awaryjnego pakietu rozpaczy. Jedna z wielu desperackich prób przesunięcia widełek w limitach płacowych, których z roku na rok miało być coraz mniej. „Klub jest w zdrowej kondycji finansowej” głosił w czerwcu Laporta. Tak zdrowej, że po zaledwie roku prezydent musiał rozwiązać kontrakt z najlepszym zawodnikiem, a najchętniej oddałby za jakąkolwiek kasę jeszcze kilku innych, choćby Andreasa Christensena.

Reklama

Mieć takiego pomocnika w składzie, którego chętnie przyjąłby z powrotem Pep Guardiola, i lekką ręką go oddać? Najlepszego w kadrze? Mimo wieku i wysokich zarobków, nie do zdarcia i gwarantującego jakość na przestrzeni 40 spotkań w sezonie w przeciwieństwie do kilku innych piłkarzy? To zakrawa o działanie na szkodę spółki.

Chaos i plan na słowo honoru. Dzisiejsza Barcelona w pigułce

To, co robi Barcelona w ostatnim czasie, jest skrajnie niepoważne, a i tak dałoby się użyć zdecydowanie mocniejszych słów. Na dwa tygodnie przed zakończeniem okienka transferowego, już po starcie ligi, „Duma Katalonii” nawet nie jest pędzącym pociągiem. To quasi-pojazd prowadzony jednym okiem, bez żadnych pomocnych przyrządów i naprawiany na bieżąco w trasie. Na zasadzie: może się uda, może nie. Idę albo nie idę. Co będzie, to będzie.

Ale przecież tak nie da się na dłuższą metę zarządzać poważną instytucją. Nie dziwi więc, że kilku speców od finansów, limitów płacowych i transferów odeszło z Barcelony, a na ich miejsce Laporta sprowadził ludzi bardziej chłonnych na jego sugestie. Ba, niektórych nie musiał nawet powoływać na konkretne funkcje, skoro jego były szwagier, Alejandro Echeverria, zdaniem mediów kilka miesięcy temu miał destabilizować szatnię. Udostępnienie piłkarzom listy z nazwiskami, które stały pod znakiem zapytania na następny sezon, to jego sprawka. Listy, co ważne, stworzonej na potrzeby zarządu przez Xaviego, którego reakcję na rewelacje o ingerencji Echeverri łatwo sobie wyobrazić.

Kiedyś mówiło się, że Barcelona to klub „amigosów”. Piłkarzy podstarzałych, wypalonych. Nie jest to dobre, ale przynajmniej ta paczka złożona z Messiego, Suareza, Alby czy Busquetsa nadawała jakiejś stabilności. Co sezon było wiadomo, że istnieje trzon zespołu, że wiele pozycji jest obstawionych na dłuższy czas. Dziś natomiast Barcelona to jeden wielki i niekończący się plac budowy. Nikt, może poza najmłodszymi zawodnikami, nie może być pewny, że zaraz nie wpadnie do niego Laporta albo Deco z krótką informacją: albo obniżka pensji, albo szukamy ci nowego klubu. No, chyba że to dom Frenkiego De Jonga, który na słowo dinero (pieniądze) zaczyna udawać, że po pięciu latach w Barcelonie jednak nie potrafi mówić po hiszpańsku.

Całość doprawia przypadek Vitora Roque, inwestycji wartej 40 mln euro, którą teraz Barca usilnie próbuje chociaż w połowie zrekompensować. 19-letni Brazylijczyk miał być odpowiedzią na Endricka w Realu Madryt, ale chyba nikt poza klubem na początku nie zakładał, że dosłownie tylko tym. Bo jego wartość sportowa okazała się niemal zerowa, a finansowo oczywiście obciążająca Deco i Laportę. Nie to, żeby Roque był głównym winnym, bo jeśli już kogoś rozliczać za ten transfer, to przede wszystkim „szwagrów”, którzy najprawdopodobniej dali się zwieść otoczce stworzonej wokół talentu z Brazylii. A przecież wystarczyło poczekać trochę dłużej, odłożyć kasę i poświęcić ją na bardziej przemyślane wzmocnienie. Owszem, „Lewy” ma swoje lata i potrzebuje zmiennika, ale generalnie historia transferów Barcelony z brazylijskiego rynku czy po prostu Brazylijczyków nie powala od czasów sprowadzenia Neymara, delikatnie mówiąc.

***

Najlepiej byłoby podsumować to tak, że Barcelona jest chyba jedynym klubem na świecie z czołowej dziesiątki, który jedzie bez mapy i błądzi po omacku. Nie wiedząc, co będzie za tydzień, co za miesiąc, a tym bardziej co za rok. Nie, to ostatnie to już totalne science-fiction, takie uliczne legendy, które starsi kibice opowiadają swoim dzieciom. Otoczenie piłkarskie, ale też sponsorskie to dostrzega, dlatego wszelkie tematy związane z dodatkowym dofinansowaniem (czytaj: dźwignie) opóźniają się. Bo skoro niepoważna jest Barcelona, ktoś po drugiej stronie też nie musi działać jak sprawnie funkcjonująca korporacja. I tak w kółko, dopóki Laporta nie odda władzy bardziej kompetentnym fachowcom. A że na to się nie zanosi, bo u niego wywlekanie przykrej prawdy na światło dzienne i tym samym obraza majestatu oznacza ryzyko utraty pracy (patrz: Xavi), kabaret będzie trwał dalej. Jedyną nadzieją kibiców są następne wybory prezydenckie, ale do nich jeszcze tyle czasu, że może nawet sam Hansi Flick zdąży zrobić roczne okrążenie w klubie jak jego młodszy rodak z boiska.

WIĘCEJ NA WESZŁO:

Fot. Newspix

W Weszło od początku 2021 roku. Filolog z licencjatem i magister dziennikarstwa z rocznika 98’. Niespełniony piłkarz i kibic FC Barcelony, który wzorował się na Lionelu Messim. Gracz komputerowy (Fifa i Counter Strike on the top) oraz stały bywalec na siłowni. W przyszłości napisze książkę fabularną i nakręci film krótkometrażowy. Lubi podróżować i znajdować nowe zajawki, na przykład: teatr komedii, gra na gitarze, planszówki. W pracy najbardziej stawia na wywiady, felietony i historie, które wychodzą poza ramy weekendowej piłkarskiej łupanki. Ogląda przede wszystkim Ekstraklasę, a że mieszka we Wrocławiu (choć pochodzi z Chojnowa), najbliżej mu do dolnośląskiego futbolu. Regularnie pojawia się przed kamerami w programach “Liga Minus” i "Weszlopolscy".

Rozwiń

Najnowsze

Hiszpania

Komentarze

26 komentarzy

Loading...