Długa historia klęsk w derbowych starciach z potężnym sąsiadem. Rosyjska kasa, która zapewniła stabilizację. Związek z AS Monaco, coraz śmielsze posunięcia na rynku transferowym i dołączenie do czołówki belgijskiej ekstraklasy mimo ograniczonego potencjału. Przedstawiamy wam Cercle Brugge – ekipę, która spróbuje zakończyć piękny, europejski sen Wisły Kraków w ostatniej rundzie eliminacji do Ligi Konferencji.
Skandale, kompromitacje, upokorzenia. Zbrukana reputacja Ajaksu Amsterdam
W cieniu sąsiadów
Okres największej chwały Cercle Brugge przypada na czasy, co tu dużo gadać, dość zamierzchłe.
Pierwszy z trzech tytułów mistrzowskich ekipa zielono-czarnych wywalczyła bowiem jeszcze przed I wojną światową, bo w 1911 roku (jako Cercle Sportif Brugeois). Na kolejne ligowe sukcesy przyszło jej czekać odpowiednio szesnaście i dziewiętnaście lat. Sezon 1926/27 może zresztą uchodzić za najbardziej udany w dziejach klubu, ponieważ gracze z Brugii sięgnęli wtedy również po krajowy puchar. I to by w zasadzie było na tyle, jeśli mówimy o naprawdę znaczących triumfach. Na kolejny wzlot Cercle Brugge zdobyło się wprawdzie jeszcze w połowie lat 80., dwa razy z rzędu docierając do finału Pucharu Belgii – w 1985 roku trofeum padło ich łupem, w 1986 musieli się pogodzić z porażką. Ale później – przeciętność. Sukcesem była dla nich już po prostu sama obecność w najwyższej klasie rozgrywkowej.
Tymczasem kolejne laury zgarniał regularnie Club Brugge, lokalny oponent Cercle. Początkowo rywalizacja w derbach Brugii toczyła się pod dyktando zielono-czarnych, ale nie nacieszyli się oni swą dominacją zbyt długo. Obecnie bilans derbowych konfrontacji mówi zaś w zasadzie sam za siebie – Club Brugge wygrał aż 104 ze 179 rozegranych meczów. Od 1971 roku Cercle miało zaledwie dwanaście okazji do świętowania triumfu nad przeciwnikiem zza miedzy. Długo można też wyliczać upokarzające klęski Cercle w derbach. W 1981 roku Club Brugge zdemolował sąsiadów aż 8:1, a dziesięć lat później powiózł ich dwucyfrówką.
0:10 w derbach. Jasny gwint, co za masakra.
Trzeba jednak w tym momencie podkreślić, że w ostatnim czasie rywalizacja ekip z Jan Breydel Stadion zauważalnie się wyrównała. Dość powiedzieć, że w ośmiu ostatnich derbowych starciach padło aż sześć remisów. I nie świadczy to wcale o jakimś wielkim kryzysie Club Brugge, który w sezonie 2021/22 oraz 2023/24 zgarnął przecież mistrzostwo Belgii. Odwrotnie – to Cercle Brugge złapało wreszcie kontakt z ligową czołówką i przestało stanowić łatwy cel dla potężniejszych sąsiadów.
Potężniejszych i, dodajmy dla pełnej jasności, popularniejszych. W sezonie 2023/24 na mecze Club Brugge przychodziło średnio prawie 21 tysięcy fanów. Z kolei na domowe spotkania Cercle fatygowało się nieco ponad 5 tysięcy kibiców.
Rosyjska forsa
No dobrze, ale skąd ten progres?
Cóż, trzeba się cofnąć do sezonu 2014/15, który zakończył się dla Cercle Brugge… spadkiem z Jupiler Pro League. Jak to często bywa, konsekwencją degradacji były problemy finansowe. Działacze zielono-czarnych szybko zdali sobie sprawę, że ich zespół czekają olbrzymie trudności w walce o szybki powrót na najwyższy szczebel rozgrywkowy, ponieważ tak się złożyło, że na zapleczu zaroiło się od klubów wspieranych przez bogatych inwestorów, na ogół powiązanych z ekipami z Anglii. Działacze z Premier League dostrzegli bowiem w belgijskich drugoligowcach, często mocno pozadłużanych, całkiem niezły materiał na kluby satelickie.
Cercle podążyło więc śladem rywali i także otworzyło się na zagraniczne wsparcie. I w ten sposób do Brugii zawitał Dmitrij Rybołowlew, właściciel AS Monaco. Ekipa z Księstwa w sezonie 2016/17 sięgnęła po mistrzostwo Francji i dotarła do półfinału Champions League, a Cercle Brugge rok później powróciło do belgijskiej ekstraklasy. Współpraca zapowiadała się zatem – jak widać – całkiem obiecująco. Gola na wagę awansu zdobył piłkarz wypożyczony z Monaco – Irvin Cardona.
Nie ma też przypadku, że Radosław Majecki spędził sezon 2022/23 na wypożyczeniu właśnie do Brugii.
Zielono-czarni powrócili do Jupiler Pro League umocnieni inwestycjami Rybołowlewa, lecz to oczywiście nie oznacza, że od razu włączyli się do rywalizacji o duże cele. Przeciwnie – pierwszych kilka lat po awansie upłynęło im na dość rozpaczliwej walce o pozostanie w elicie. Przełomowy okazał się dopiero sezon 2021/22 – zespół dowodzony wówczas przez Yvesa Vanderhaeghe zaczął wprawdzie ligowe zmagania od pasma niepowodzeń, ale po zamianie trenera na Dominika Thalhammera drużyna natychmiast rozwinęła skrzydła i ostatecznie uplasowała się na dziesiątym miejscu w tabeli. Wreszcie z dużą przewagą nad strefą spadkową.
Sytuacją klubu nie wstrząsnęła też inwazja Rosji na Ukrainę. Dmitrij Rybołowlew wypracował sobie bowiem przez lata reputację “antyputinowskiego” oligarchy, w przeciwieństwie na przykład do Romana Abramowicza, bezpośrednio powiązanego z rosyjskich reżimem. Podczas gdy były właściciel Chelsea w pośpiechu sprzedawał The Blues, Rybołowlew mógł spać spokojnie. Nie trafił na czarną listę, nie obłożono go sankcjami. Uznano, że całkowicie zerwał związki z Rosją. Choć przecież jeszcze w 2018 roku narracja wokół właściciela Monaco była zupełnie inna. Rybołowlew został nawet aresztowany w Monako – jak informowały media – “w związku z podejrzeniem o wykorzystywanie kontaktów z najwyższymi urzędnikami w tym kraju w sporze ze szwajcarskim handlarzem dzieł sztuki Yves’em Bouvierem”. Dwa lata wcześniej w ramach afery Football Leaks Rosjanin był natomiast oskarżany o machlojki dokonywane do spółki z agentem Jorge Mendesem.
Wszelkie zarzuty – zarówno politycznej, jak i kryminalnej natury – rozeszły się jednak po kościach, a Rybołowlew utrzymuje się w gronie najbogatszych ludzi świata.
Powrót do europejskich pucharów
Można się domyślać, że losy Cercle Brugge nie zaprzątają zbyt często głowy Rosjanina, ale jego formalne przywództwo zapewniło klubowi finansową stabilizację, a ta przełożyła się na sportowy rozwój. W sezonie 2022/23 drużyna – od września prowadzona przez bośniackiego szkoleniowca Mirona Muslicia – zajęła ósme miejsce w rundzie zasadniczej, a później uplasowała się na drugiej lokacie w fazie play-off II. Nie zapewniło to klubowi udziału w pucharach, ale co się nie udało w 2023 roku, to powiodło się w 2024. Tym razem Cercle zakończyło bowiem zasadniczą część rozgrywek na miejscu numer pięć, a mistrzowskie play-offy na czwartej pozycji.
Tegoroczny występ w eliminacjach Ligi Europy i Ligi Konferencji to czwarta europejska przygoda w dziejach Cercle, a druga w XXI wieku.
Zielono-czarni coraz częściej ucierają nosa rywalom o znacznie większej renomie i możliwościach finansowych. I zaczęli zgarniać niezłe sumki za sprzedaż swoich największych gwiazd. Ayase Ueda odszedł do Feyenoordu za osiem milionów euro, a na sprzedaży Oliviera Demana do Werderu i Jespera Dalanda do Cardiff udało się zarobić po cztery miliony. W przeszłości kwoty tego kalibru były dla Cercle nieosiągalne. A skoro pojawiły się zarobki, to jest i przestrzeń na większe wydatki. Skauci ekipy z Brugii szukają więc szczęścia na przykład w Brazylii, skąd ściągnięto już do Belgii między innymi Nazinho, Felipe Augusto, Alana Mindę czy Ericka Nunesa.
Cercle korzysta na tym, że na przestrzeni lat zmianom uległa formuła współpracy z AS Monaco. Początkowo działacze z Księstwa kierowali do Brugii całe wagony piłkarzy, ale to nie miało większego sezonu, bo duża grupa zawodników “zesłanych” z Monaco nie traktowała poważnie występów w ekipie zielono-czarnych. Atmosfera była toksyczna. Znacznie więcej sensu ma obecnie stosowany wariant, w ramach którego klub z Ligue 1 deleguje do swojej satelickiej ekipy tylko wybranych graczy.
W rozsądniej poukładanym zespole mogą zaś eksplodować talenty piłkarzy niepowiązanych z Monaco. Za przykład niech posłuży Kevin Denkey, niespełna 24-letni napastnik rodem z Togo, 31-krotny reprezentant kraju. W sezonie 2023/24 Denkey zapisał na swoim koncie aż 23 trafienia w sezonie zasadniczym Jupiler Pro League, a później dorzucił także do kolekcji cztery gole w play-offach. Nie może więc zaskakiwać, że Togijczyk znalazł się na celowniku klubów z topowych lig Starego Kontynentu. Bardzo prawdopodobne, że powróci on wkrótce do Francji, ponieważ interesują się nim działacze Lille oraz Lens. A dziennikarz Sébastien Denis przekonywał nawet kilka miesięcy temu, iż występy gwiazdora Cercle Brugge uważnie obserwują skauci Borussii Dortmund i Tottenhamu Hotspur.
Szefostwo Cercle nie musi się w tym przypadku spieszyć, ponieważ umowa Denkeya z klubem wygasa dopiero w 2026 roku. Dlatego napastnik pozostaje na razie na Jan Breydel Stadion i pomaga klubowi w wywalczeniu awansu do fazy ligowej Ligi Konferencji Europy. Choć akurat w europejskich rozgrywkach Togijczyk jak do tej pory nie ukąsił – w dwumeczu z Kilmarnock zanotował asystę, a w starciach z Molde w ogóle nie udało mu się zapunktować w klasyfikacji kanadyjskiej.
***
Konfrontacja z Norwegami to zresztą najboleśniejsze doświadczenie dla Cercle Brugge na przestrzeni ostatnich miesięcy. Przed własną publicznością Molde bezlitośnie obnażyło słabe punkty belgijskiej ekipy i rozbiło ją aż 3:0. W rewanżu zielono-czarni wygrali 1:0, ale o remontadzie nie mogło być mowy.
Trener Miron Muslić po klęsce w Norwegii bił się w pierś. Przyznał, że jego drużyna została zneutralizowana pod względem taktycznym. Bośniak nie obawia się jednak podobnego scenariusza w starciu z Wisłą Kraków. – Jesteśmy bardzo dobrze przygotowani do tej rywalizacji – zapewnił szkoleniowiec. Po czym przyznał, że chętnie podebrałby “Białej Gwieździe” Angela Rodado. – Musimy zabrać numer telefonu do dyrektora sportowego oraz numer do przelewu! Wiemy, że jest silnym napastnikiem, który potrafi strzelać gole z różnych pozycji. Wisła to nie jest jednak jeden zawodnik. Trzeba mieć plan na całą drużynę. Musimy zagrać dobrze jako zespół. Dla nas dużą sprawą jest to, że jesteśmy już tylko o dwa kroki od celu, jakim jest awans. To będzie nagroda za dwanaście miesięcy pracy.
Jak duże są zatem szanse Wisły na sprawienie niespodzianki w tym dwumeczu? Cóż, z pewnością mniejsze, niż w konfrontacji ze Spartakiem Trnawa. Cercle Brugge to drużyna z o wiele wyższej półki. Ale nie jest wcale takie pewne, czy Belgowie poradziliby sobie z Rapidem Wiedeń. W tamtejszych mediach panuje dość powszechnie przekonanie, że dla Cercle udział w europejskich pucharach jest mimo wszystko wyczynem ponad stan.
Może zatem Wiśle uda się zakończyć piękny sen Belgów, jednocześnie kontynuując własny?
Trzymamy kciuki.
CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO:
- Piątkowski: Reprezentacja? To nie jest pytanie do mnie
- Laurka dla Myśliwca. „Top trener, wprowadza Anglię w Polsce”
- „Lechia nie płaci piłkarzom, a jest dopuszczona do rozgrywek. To zaburzenie rywalizacji”
fot. NewsPix.pl