Przyjechał Jose Mourinho do Bodo i dostał 1:6 w trąbę. Za kołem podbiegunowym do dziś śmieją się, że Roma do nich przyleciała, ponarzekała, że jest zimno i nawet nie wyszła zapoznać się z boiskiem, więc Glimt przedstawiło się samo. Od tamtej pory wiele się nie zmieniło. Po wycieczce do Norwegii zwykle mówi się: przynajmniej lepiej od Romy.
Jagiellonia Białystok też znalazła się na tej specyficznej liście „zadowolonych”. Limo pod jednym okiem, limo pod drugim, ale chociaż zęby całe. O sukcesie mistrza Polski oczywiście ironizuję, jednak nie jestem ani zszokowany, ani zrozpaczony. Jaga z Ligą Mistrzów pożegnała się tydzień temu, sam o tym pisałem, bo wybrałem się na Podlasie, ale napisałbym to samo nawet gdybym znał wynik tylko z wyszukiwarki.
Byłem w Bodo, gdy grał tam Lech. Wiem, że wywiózł stamtąd bardzo korzystny wynik. Wiem też jednak, co mówili piłkarze Kolejorza, których zaskoczyło jakie tempo narzuca norweski etatowy pucharowicz na swoim boisku. Kjetil Knutsen urządza tam treningi. Wyznacza małą przestrzeń, narzuca szaloną intensywność.
– Najmocniej zależy na wysokiej intensywności treningu. Dana sesja jest zawsze przygotowana przed jej rozpoczęciem. Wchodzisz do szatni, masz rozpisany cały plan treningu i gdy wychodzisz na boisko, wiesz, co masz robić. Żadnych większych przerw między ćwiczeniami, po prostu robisz jedno ćwiczenie po drugim. Trener nie chce tracić czasu, sesje treningowe są błyskawiczne – tak przedstawiał mi to Trond Olsen, który treningi z Knutsenem zna z autopsji.
Bodo/Glimt i sukces z niczego. Dlaczego udało się nawet na końcu świata, ale nie w Polsce?
Jednym jest przygotować się w teorii na to, że Bodo/Glimt po setkach powtórzeń konkretnych zachowań na niewielkim skrawku boiska potrafi idealnie odwzorować to na pełnym placu, kontrolując piłkę w każdym momencie. Drugim jest doświadczyć tego w praktyce, gdy musisz zareagować, gdy na tę reakcję ciągle brakuje ułamka sekundy, a przeciwnik wcale nie zwalnia, bo fizycznie jest przygotowany na jazdę bez trzymanki.
Drużyna Adriana Siemieńca przeżyła w Bodo przywitanie z wyższą szkołą jazdy. Takie rzeczy zwykle kończą się właśnie w ten sposób.
Jagiellonia odpada z Ligi Mistrzów, ale to wiedzieliśmy już tydzień temu
Nie zamierzam Jagiellonii rozgrzeszać czy usprawiedliwiać. To, że spodziewałem się rozwalcowania, nie oznacza, że można nad tym przejść do porządku dziennego. Gdy odłożymy na bok żarty o tym, że co prawda Roma przegrała wyżej i zaczniemy szukać jeszcze kogoś, kto dostał w Norwegii takie baty, lista nie będzie długa.
Żalgiris Kowno, Żalgiris Wilno, Linfield, łotewskie RFS. Podciągnąć można jeszcze Lugano, które przyjęło piątkę, ale chociaż strzeliło dwa gole.
Chodzi jedynie o to, że zbyt często patrzymy na rzeczywistość w sposób kompletnie od niej oderwany. Osoby, które wierzyły, że dwumecz nie jest zamknięty po porażce 0:1 w Białymstoku to w najlepszym przypadku niepoprawni optymiści, ale częściej po prostu niedoinformowani naiwniacy. Gdy pożegnałem Jagiellonię z Champions League, paru takich wyskoczyło w komentarzach. Odkładając szyderców, przytoczę „Wojtka”:
„Uwierz mi, że nie jestem kibicem Jagi, ale życzę Jadze awansu. I żeby zamknęli buzię redaktorowi. Jak można po pierwszym meczu pisać, że już odpadli praktycznie przy wyniku 0:1? Wczoraj też Pan redaktor w 4 secie już pisał artykuł, że Polska siatkówka jest do dupy? Frajerskie artykuły”.
Otóż, Wojtku, można. Nie będę się jednak czepiał, nawet mój kolega z redakcji dał się dzisiaj ponieść fantazji i zapowiadając mecz, stwierdził „Bodo/Glimt jest w zasięgu Jagiellonii”, gdy jedyny zasięg, jaki mogli tam złapać to zasięg lokalnej sieci komórkowej. Włożyłem to wręcz łopatologicznie, wypisując wszystkie domowe porażki Bodo/Glimt w najnowszej pucharowej historii:
- Legia Warszawa (2:3)
- Arsenal (0:1)
- PSV (1:2)
- Club Brugge (0:1)
Żadna z tych drużyn nie osiągnęła wyniku, który dawałby Jagiellonii bezpośredni awans, czyli dwubramkowego zwycięstwa. Bukmacherzy szacowali, że mistrz Polski ma jakieś siedem procent szans na promocję do kolejnej rundy. Ani bukmacherom, ani mnie nie chodziło o złośliwe dosrywanie Jadze, lecz o chłodną analizę. Bodo/Glimt wygrało siedemdziesiąt pięć procent z dwudziestu ośmiu poprzednich domowych meczów w pucharach.
Tak, raz na cztery przypadki powinie im się noga. Jagiellonii mogło się poszczęścić. Miała na to całe siedem procent szans.
***
W Polsce na wiele tematów dyskutuje się, mieszając fakty z martyrologią, życzeniowością, domysłami. Gdy o Jagiellonii mówiło się, że to najsłabszy mistrz kraju od lat, zaraz podnosili się oburzeni, że tak nie przystoi, że przecież tę ligę wygrali, więc trochę szacunku. Tymczasem była to przecież czysta matematyka. Nikt nie odmawiał chłopakom Adriana Siemieńca sukcesu, po prostu porównano ich dorobek z dorobkiem pozostałych czempionów i okazało się, że większość z nich punktowała lepiej.
Wyparcie tego faktu w prostej linii prowadzi do łudzenia się, że Jagiellonia ma realne szanse na odrobienie strat w rewanżu i odwrócenie losów spotkania.
Bodo/Glimt rokrocznie gra w europejskich pucharach i to nawet nie, że awansuje do fazy grupowej. Oni trzy razy z rzędu kończyli międzynarodowe rozgrywki wiosną, bliżej niż dalej finału Ligi Konferencji, bo tak się składa, że zawsze chodziło o ten sam turniej.
Bodo/Glimt wygrywa trzy na cztery domowe mecze w Europie, tylko w pięciu z dwudziestu ośmiu przypadków straciło minimum dwie bramki. Jeszcze rzadziej, bo tylko dwukrotnie, nie udało im się strzelić na Aspmyra Stadium bramki.
Łona już kiedyś zauważył, że matematyka jest twarda w swej naturze. Żeby sukces Jagiellonii stał się faktem, musiałoby dojść do serii zdarzeń, które dotychczas przytrafiały się bardzo rzadko i nigdy jednocześnie. Powoływanie się na przykłady Legii Warszawa czy Lecha Poznań także nie miało większego sensu. Wystarczy cofnąć się o parę akapitów do momentu, w którym przytaczam fakt o najsłabszym mistrzu od lat.
A skoro tak, to skuteczność lepszych od niego nic nam w kontekście szans Jagiellonii nie mówiła. Zwłaszcza że i Bodo/Glimt jest już mocniejsze, sfokusowane na awans do Champions League, gotowe na największy sukces w historii.
Może i przyjemniej byłoby mistrza Polski nie skreślać, może i w dobrym smaku byłoby się z osądami wstrzymać, tylko w zasadzie po co? Nie zmieniłbym w ten sposób rzeczywistości i losu pisanego mistrzom Polski. W dodatku nie wywołałbym wówczas nawet uśmiechu na twarzy tych, którzy mogliby obśmiać moje zwątpienie, sceptycyzm i brak wiary w przypadku niespodzianki.
Kierujmy się faktami. Wbrew pozorom nie są one złośliwe, nawet gdy na takie wyglądają. Pozwalają za to uniknąć rozczarowania.
WIĘCEJ O BODO/GLIMT:
- Lekcje od pilota, intensywność i oddana społeczność. Kulisy sukcesu Bodo/Glimt
- Woda po parówkach, ubiór na cebulkę i piwny sukces. Odwiedziliśmy Bodo!
SZYMON JANCZYK
fot. Newspix