Reklama

To byłoby na tyle Ligi Mistrzów w Białymstoku. Bodo/Glimt lepsze od Jagiellonii

Szymon Janczyk

Autor:Szymon Janczyk

07 sierpnia 2024, 23:10 • 5 min czytania 186 komentarzy

Liga Mistrzów zawitała do Białegostoku po raz drugi i wszystko wskazuje na to, że na jakiś czas po raz ostatni. Tak, Jagiellonia ma przed sobą rewanż. Nie, nie została przez Bodo/Glimt zmiażdżona. Biorąc jednak pod uwagę to, jak zwykle kończą się eskapady najróżniejszych drużyn za koło podbiegunowe, trzeba być realistami. Odwrócenie losów dwumeczu, nawet przy tak niewielkiej stracie, stoi na tej samej półce co pomysły na przemianę wody w wino.

To byłoby na tyle Ligi Mistrzów w Białymstoku. Bodo/Glimt lepsze od Jagiellonii

Zanim zdążycie się oburzyć, obruszyć i obśmiać nasz brak wiary, przedstawmy solidne argumenty za tym, że bez modlitwy do Świętego Judy Tadeusza, patrona spraw beznadziejnych, się nie obejdzie. Aspmyra Stadium to miejsce, w którym poległa nie tylko AS Roma (dwukrotnie, w tym raz 1:6). Wygrać nie zdołały tam Besiktas czy Ajax Amsterdam. Najświeższa pucharowa historia Glimt pamięta ledwie cztery domowe wpadki:

  • Legia Warszawa (2:3)
  • Arsenal (0:1)
  • PSV (1:2)
  • Club Brugge (0:1)

Bodo/Glimt i sukces z niczego. Dlaczego udało się za kołem podbiegunowym, ale nie w Polsce?

Okazji do wygranej w Bodo było zaś dwadzieścia osiem. Można jeszcze wspomnieć remis Lecha Poznań, ale podobne rozwiązanie Jagiellonii nie urządza. W Norwegii trzeba byłoby zwyciężyć, najlepiej wrzucając rywalowi dwa gole więcej. Rywalowi, który wygrywa trzy na cztery mecze na własnym stadionie. Jeśli mistrzom Polski się to uda, niech prosto z dalekiej północy polecą w okolice Wałbrzycha, żeby znaleźć złoty pociąg.

Reklama

Jedna szansa Hansena to za mało. Jagiellonia powoli żegna się z Ligą Mistrzów

Oczywiście trochę się drażnimy z futbolowymi bogami, wystawiamy do pustej, żeby Jaga mogła za tydzień wrzucić screena z podpisem: „Weszło, my jeszcze żyjemy!”. Miło byłoby, gdyby nasza klątwa znów zadziałała, bo białostoczanie wielu rozsądniejszych argumentów po swojej stronie nie mają. Doceniał ich sam Kjetil Knutsen, który uśmiechał się, że skoro jedni i drudzy wyznają podobną, ofensywną filozofię, to konfrontacja numer jeden może skończyć się wynikiem pięć do pięciu na tablicy.

Obie strony nie zbliżyły się jednak nawet do tego, żeby stworzyć sobie pięć klarownych sytuacji. Adrian Siemieniec deklarował, że zmiana podejścia nie wchodzi w grę, bo nie ma to sensu — profil zawodników dobranych do Jagiellonii, sposób, w jaki trener drużynę prowadzi i to, co zawodnikom wpaja, wyklucza nagłe przestawienie się na futbol asekuracyjny, ostrożny i pragmatyczny. Gospodarze grali więc to, co lubią, ale spotkali się z ciut trudniejszym wyzwaniem niż na ligowym podwórku.

Krótko mówiąc: praktycznie wszystko, co górą lub dołem leciało w kierunku pola karnego Jagi, było zbijane lub przejmowane. Oklaski trybun wywoływały niezłe próby z dystansu, jednak osiągnięcie szesnastki i wypracowanie sobie w niej dogodnej okazji było już zbyt trudne. Świetnie wyglądało to w końcówce pierwszej części spotkania, kiedy mistrzowie Polski na kwadrans przejęli kontrolę, z czego urodziła się na przykład trójkowa akcja Nene, Afimico Pululu i Kristoffera Hansena.

Pierwszy zagrał prostopadle do białostockiego byczka, który zastawił się i odegrał koledze, który oddał celny strzał. Podobnych szans przydałoby się jednak więcej, tymczasem, o ile piętnaście minut przed przerwą to także kąśliwa próba Nene czy próba zerwania się Hansena, tak już druga odsłona nie przyniosła nawet takich sytuacji.

Reklama

Bodo/Glimt po Jagiellonii się nie przejechało, ale Norwegowie na wygraną zasłużyli

Końcowy wynik wciąż jednak mógł być inny, bo potwierdziły się słowa Pawła Tanony, pasjonata norweskiej piłki, który sugerował nam przed meczem, że Bodo/Glimt troszkę się w ataku pozycyjnym męczy. Niby dociera tak blisko szesnastki rywala, że do ostatniej tercji zapędzają się i stoperzy, ale pchnięcie akcji pięterko dalej sprawia Norwegom problemy. Dokładnie tak wyglądało to w Białymstoku: tu ktoś urwał, tam ktoś szarpnął, tyle że Sławomir Abramowicz wyczyniać cudów między słupkami nie musiał.

Wymowne zresztą, że pokonał go dopiero kolega z zespołu. Jens Petter Hauge przez długi czas nie przypominał gościa, który jakiś czas temu tak kręcił Milanem, że aż sam założył koszulkę Rossoneri, ale jak już odjechał Jagiellończykom, gdy przemknął koło Mateusza Skrzypczaka, to konkret — było, nie było, asystę — dowiózł.

Bodo/Glimt to żadna drużyna perfekcyjna, jednak mistrzom Polski jeszcze do nich daleko. Doświadczenie, przygotowanie fizyczne, techniczna jakość – wiele rzeczy za Norwegami w różnych fragmentach meczu przemawiało. Czasami brakowało lepszych decyzji, jak wtedy, gdy Hauge pociągnął kontratak, ale zamiast szukać kolegów, spróbował wykończyć go samemu. Czasami po prostu kulała skuteczność, jak wtedy, gdy Kasper Hogh oddał intuicyjny strzał, jednak kopnął obok słupka.

Wreszcie zabrakło też szczęścia, wyczucia. Drugą bramkę dla gości anulowano po interwencji VAR, bo sędzia dopatrzył się, że Sondre Fet trochę zbyt agresywnie zaatakował Joao Moutinho, więc wysiłek Brede Moe, żeby wbić piłkę do bramki na niewiele się zdał.

Kiedy jednak przejrzymy na koniec szanse, zsumujemy co, kto miał, ciężko wynik spotkania w Białymstoku podważać czy negować, ciężko Jagiellonii żałować. Nie jest to jednak żaden roast, nikt zespołu Adriana Siemieńca za taki występ chłostać nie będzie. Spodziewaliśmy się, że tak to będzie wyglądać. Mistrzowie Polski spróbowali, nie dali rady i tyle. Swoje w europejskich pucharach już zrobili, wciąż są wygranymi tej historii.

Jagiellonia Białystok – Bodo/Glimt 0:1 (0:0)

Dieguez 59′ (sam.)

WIĘCEJ O JAGIELLONII I BODO/GLIMT:

fot. Newspix

Nie wszystko w futbolu da się wytłumaczyć liczbami, ale spróbować zawsze można. Żeby lepiej zrozumieć boisko zagląda do zaawansowanych danych i szuka ciekawostek za kulisami. Śledzi ruchy transferowe w Polsce, a dobrych historii szuka na całym świecie - od koła podbiegunowego przez Barcelonę aż po Rijad. Od lat śledzi piłkę nożną we Włoszech z nadzieją, że wyprodukuje następcę Andrei Pirlo, oraz zaplecze polskiej Ekstraklasy (tu żadnych nadziei nie odnotowano). Kibic nowoczesnej myśli szkoleniowej i wszystkiego, co popycha nasz futbol w stronę lepszych czasów. Naoczny świadek wszystkich największych sportowych sukcesów w Radomiu (obydwu). W wolnych chwilach odgrywa rolę drzew numer jeden w B Klasie.

Rozwiń

Najnowsze

Liga Mistrzów

Komentarze

186 komentarzy

Loading...