Wisła Kraków po czterdziestu pięciu minutach w Wiedniu przegrywała 0:5. Po ostatnim gwizdku już 1:6. Dwumecz skończył się wstydliwym 2:8. Nie szukajmy usprawiedliwień. Niestety, to był potężny eurowpierdol.
Biała Gwiazda jest pierwszoligowcem. Teoretycznie można ją więc tłumaczyć, bo od początku oczywiste było, że z Rapidem Wiedeń, silnym zespołem z Austrii, stoi na straconej pozycji. Za dobrze znamy naturę polskiej piłki klubowej, żeby nie spodziewać się najgorszego, ale przecież przy Reymonta podjęła walkę, wcale nie była od rywali gorsza, świetne sytuacje marnował Łukasz Zwoliński, piłkę meczową na nodze miał Angel Baena, mogło i powinno być 2:2, przy dobrych wiatrach 3:2. 1:2 nieco bolało, przed rewanżem nikt z Wiślaków jednak w portki nie robił.
Chyba.
Ano właśnie, chyba.
Problem bowiem w tym, że piłkarze Kazimierza Moskala wyszli na murawę w Wiedniu kompletnie obsrani. Igor Sapała wyglądał, jakby pierwszy raz grał w piłkę. Bartosz Jaroch po pół godzinie gry zipał, jakby właśnie na igrzyskach olimpijskich przebiegł maraton. Rafał Mikulec zdecydowanie po meczu kwalifikował się do podania przynajmniej jednej tabletki Aviomarinu. Łukasz Zwoliński bardziej niż na boisku przydałby się przed telewizorem. Brutalnie odłączony od gry został Angel Rodado. Karygodne błędy popełniał Joseph Colley. Nie pomagał Alan Uryga. Wszystko w grze Wisły było beznadziejne.
Wszystko!
Na tym tle bawił się Guido Burgstaller, który skompletował klasycznego hat-tricka. Swoje dołożyli też Dion Drena Beljo, Serge-Philippe Raux-Yao i już w drugiej połowie Christoph Lang. Po prawdzie, nawet gdyby Rapid nie atakował wysokim pressingiem i nie napędzał kolejnych składnych ofensywnych akcji, nie miałby tego wieczoru większego problemu z pokonaniem fatalnie dysponowanej Wisły. Strzały Austriaków bronił niby Anton Czyczkan (wyciągnął rzut karny Mamadou Sangare), ale nie było w tym choćby cienia ducha heroiczności. Tego typowego dla biało-czerwonego futbolu przedłużenia mitu Jana Tomaszewskiego z Wembley. Wszyscy na Weststadion wiedzieli, że pojedyncze interwencje Białorusina to odwlekanie kolejnych goli.
I kolejnych.
I jeszcze kolejnych.
Jak tylko Rapid skiepścił akcję (nie zdarzało się to często), to któryś z obrońców Wisły wyciągał do Rapidu pomocą dłoń i swoją niefrasobliwością umożliwiał przedostanie się pod bramkę Białej Gwiazdy. Jak Czyczkan odbił sam na sam, to piłka odbiła się od ręki (przepisowo, ech) piłkarza Rapidu tak niefortunnie, że zatrzepotała w polskiej siatce.
Masakra, po prostu masakra.
Pod koniec meczu Rapid włączył tryb rekreacyjny, cholernie ryzykownie wyprowadzał piłkę spod własnej bramki, nic sobie nie robił z błędów technicznych własnych zawodników i ewentualnego niebezpieczeństwa utraty futbolówki w newralgicznych rejonach boiska. Tryb: plaża. Albo: lekceważenie beznadziejnego przeciwnika z gorszego piłkarskiego świata. W takim układzie Wisła naturalnie prezentowała się lepiej niż wcześniej, ale… dajcie spokój, humoru nie poprawiła nawet honorowa bramka Rodado.
Już wiadomo, że Wisła Kraków w III rundzie eliminacji Ligi Konferencji zmierzy się ze Spartakiem Trnava. Lech Poznań nie pozdrawia. Klub z I ligi faworytem ze Słowakami zdecydowanie nie będzie, choć grają tam podstarzałę odrzuty z ekstraklasowych boisk: Filip Bainović, Milan Corryn, Martin Miković, Robert Pich, Roman Prochazka, Dobrivoj Rusov, Martin Bukata, Erik Daniel czy Martin Sulek. Przede wszystkim nie można jednak o zbliżeniu się na krok od Ligi Konferencji nawet marzyć, jeśli Wisła nie zagra tysiąc razy lepiej niż w rewanżu z Rapidem. Pocieszać można się o tyle, że eurowpierdol już za Białą Gwiazdą. Oby pierwszy i ostatni. Oby, naprawdę.
Rapid Wiedeń 6:1 Wisła Kraków
Burgstaller 6′, 30′, 35′, Beljo 24′, Raux-Yao 45′, Lang 78′ – Rodado 80′
Czytaj więcej o europejskich pucharach:
- Dwucyfrówka w dwumeczu. Legia przespacerowała się po amatorach z Walii
- Brudny szmal Łomakina. Rosja pierze kasę w piłce
Fot. Newspix