Reklama

Zwariowany spacer Legii

Paweł Marszałkowski

Autor:Paweł Marszałkowski

25 lipca 2024, 23:16 • 6 min czytania 111 komentarzy

Ten mecz był trochę jak z wersji beta Football Managera albo wygenerowany przez sztuczną inteligencję. Puste trybuny, półamatorzy próbujący grać wysokim pressingiem i wbijający piłkę do własnej bramki, głaskany przez kolegów Blaż Kramer niewykorzystujący rzutu karnego, a na końcu i tak Legia wygrywa. I to wysoko. Miał być spacerek i był, tyle że ze zwariowanymi przygodami. 

Zwariowany spacer Legii

Przed spotkaniem Legii z Caernarfon Town nie zastanawialiśmy się, czy podopieczni Goncalo Feio wygrają, tylko jak wysoko. Wyjęliśmy z szuflady liczydło, na wszelki wypadek również kalkulator, ale w pierwszych minutach meczu uznaliśmy to za głupi pomysł. Wydawało się, że wcale nie będą potrzebne. Na szczęście później na liczydle przesunęliśmy aż sześć koralików.

Caernarfon jak „Królewscy”

Dla debiutującego w europejskich rozgrywkach Caernarfon wizyta przy Łazienkowskiej była nagrodą za pokonanie Crusaders z Irlandii Północnej. Przed pierwszym gwizdkiem Walijczycy najbardziej ubolewali nad faktem, że z powodu kary nałożonej przez UEFA, mecz rozegrany zostanie przy pustych trybunach. Zrozumiałe, że reprezentanci dziewięciotysięcznego miasteczka mieli nadzieje na zasmakowanie atmosfery, którą do tej pory znali jedynie z YouTube’a. Z drugiej strony zawodnicy Caernarfon mogli poczuć się jak choćby piłkarze Realu Madryt w 2016 roku. Coś za coś.

Tak czy inaczej puste krzesełka zawsze są przykrym widokiem, a „Sen o Warszawie” bez chóru liczącego kilkanaście tysięcy gardeł nie brzmi tak samo. Mieliśmy więc mecz pucharowy w atmosferze sparingowej.

Pressing tynkarzy

W porównaniu do sobotniego starcia z Zagłębiem Lubin, portugalski szkoleniowiec dokonał trzech zmian w składzie. Od początku wyszli: Rafał Augustyniak (który strzelił Zagłębiu pierwszego gola), Artur Jędrzejczyk (który w tym sezonie przejął kapitańską opaskę), a także Blaż Kramer (który dziesięć dni temu pozował w koszulce Konyasporu, ale ostatecznie wrócił z Turcji z podkulonym ogonem).

Reklama

Skład nie był niespodzianką. Niespodziewany był za to fakt, że w pierwszej fazie meczu więcej roboty mieli defensywni zawodnicy Legii. Okazało się, że półamatorzy z Walii mają po dwie nogi i potrafią prosto kopnąć piłkę. W ósmej minucie przekonaliśmy się również o tym, że są w stanie oddać soczysty strzał. Na szczęście dla Kacpra Tobiasza piłka przeleciała nad poprzeczką. Dwie minuty później Zack Clarke nawinął w polu karnym Claude’a Goncalvesa i bramkarz Legii mógł mówić o jeszcze większym szczęściu. Piłka wylądowała na bocznej siatce. 

Jeśli legioniści myśleli, że w czwartkowy wieczór urządzą sobie konkurs strzałów i rajdów pomiędzy żółto-zielonymi pachołkami, to w pierwszych minutach uznali, że nic z tego.

Dzielni Walijczycy nie cofnęli się we własne pole karne. Tynkarz, kierowca ciężarówki, agent nieruchomości i reszta facetów łączących treningi z innymi zajęciami próbowali wysokiego pressingu. Gdy przejęli piłkę, błyskawicznie wdrażali proste środki – szukali wolnych przestrzeni i strzałów przy każdej sposobności. Zero kompleksów. Po pierwszym kwadransie gry goście mieli na koncie trzy uderzenia. Tyle samo, co legioniści.

Zamiast spacerku, była nerwówka.

Gole z AI

A potem nadeszła 22. minuta meczu i Legia objęła prowadzenie, choć w pierwszej chwili wcale nie było to takie oczywiste. Po dośrodkowaniu z rzutu rożnego futbolówkę strącił Steve Kapuadi, a później w stronę bramki skierował ją Marc Gual. Piłka odbiła się od walijskiego obrońcy, po czym wybijać próbował ją bramkarz. Gual rozpoczął świętowanie, a główny arbiter zgłupiał, bo nie był pewny, co przed chwilą się wydarzyło. Akcja toczyła się dalej, a sędzia rozglądał się dookoła aż w końcu za linią boczną dostrzegł kolegę, który nieśmiało zasygnalizował, że powinien wskazać na środek boiska. Tak też zrobił. Legioniści mogli odetchnąć, ponieważ systemu VAR nie było. Aczkolwiek piłka wyraźnie minęła linię bramkową.

Reklama

Po kolejnych 22 minutach było 2:0. Ci, którzy uważali, że pierwszy gol był dziwaczny, musieli szybko zmienić zdanie. Prawdziwe kuriozum nastąpiło dopiero pod koniec pierwszej połowy. Ryoya Morishita podręcznikowym centrostrzałem posłał piłkę w pole karne, a tam „kapitalną” robotę wykonał golkiper gości. Stephen McMullan zaprezentował umiejętności siatkarskie i kiwką, której nie powstydziłby się Paweł Zagumny, skierował piłkę za linię bramkową. Po chwili ją złapał, ale to nic nie dało. Zareagował za późno.

Strzelanina i spudłowany karny

Podczas przerwy w szatni Legii musiało paść kilka męskich słów, ponieważ gospodarze wyszli na drugą połowę odmienieni. Już w 48. minucie – będący od początku sezonu w doskonałej formie – Marc Gual dołożył swoje drugie trafienie, a pięć minut później skompletował hat-tricka.

Legioniści już absolutnie nie potrzebowali błędów rywali, którzy wyraźnie opadli z sił. Samodzielnie stwarzali sobie sytuacje i rozgrywali akcje, których spodziewaliśmy się od samego początku meczu. Jedynie Kramer miał prawo czuć irytację (mimo świetnej asysty do Guala przy golu na 3:0), ponieważ mimo kilku prób nie potrafił pokonać McMullana. Niemoc Słoweńca dostrzegali koledzy, którzy powierzyli mu wykonanie rzutu karnego. I tę okazję napastnik Legii zmarnował, posyłając piłkę nad poprzeczką. Niespełna pięć minut później Kramer odetchnął jednak z ulgą – zrekompensował się i zdobył bramkę na 5:0.

Goncalo Feio wpuścił na boisko warszawskie talenty. Szansę dostali: Jordan Majchrzak, Igor Strzałek i Mateusz Szczepaniak. Na murawie zameldowali się również Kacper Chodyna i Tomas Pekhart. W 90. minucie wynik spotkania fantastycznym strzałem ustalił Goncalves.

Do Walii na wycieczkę

Czasami wyjdziemy na spacer, który miał być spokojną przechadzką. Aż tu nagle na bezchmurnym niebie pojawiają się deszczowe chmury, przejeżdżający przez kałużę autobus ochlapie nam spodnie, a chwilę później potkniemy się o zaparkowaną na środku chodnika hulajnogę. Mimo niespodziewanych przygód dotrzemy jednak do celu. Tak właśnie wyglądał dzisiejszy wieczór legionistów. Na początku meczu Walijczycy sprzedali kilka kuksańców, trzeba było nabiegać się trochę więcej niż zakładano, ale koniec końców cel został osiągnięty.

Przed spotkaniem Goncalo Feio zapowiadał, że dwa zwycięstwa jego drużyny w pierwszym z europejskich dwumeczów są obowiązkiem. Nic się nie zmieniło, połowa planu zrealizowana. Teraz czas na wycieczkę do Walii.

Wizyta Legii w Caernarfon (mecz zostanie rozegrany na stadionie w pobliskim Bangor) może być trzecim najważniejszym wydarzeniem we współczesnej historii tego walijskiego miasteczka. Pierwsze i drugie miejsce w zestawieniu wydają się być niezagrożone i należą do odwiedzin króla Karola III w lokalnej mleczarni oraz przyjazdu księcia Williama i księżnej Kate, którzy wizytowali miejscowe organizacje charytatywne.

Legia Warszawa – Caernarfon Town 6:0 (2:0)

Gual 22’, 48’, 53’, McMullan 44’ (sam.), Kramer 71’, Goncalves 90’

CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO:

Fot. FotoPyk

Kaszub. Urodził się równo 44 lata po Franciszku Smudzie, co może oznaczać, że właśnie o nim myślał Adam Mickiewicz, pisząc słowa: „A imię jego czterdzieści i cztery”. Choć polskiego futbolu raczej nie zbawi, stara się pracować u podstaw. W ostatnich latach poznał zapach szatni, teraz spróbuje go opisać - przede wszystkim w reportażach i wywiadach (choć Orianą Fallaci nie jest). Piłkę traktuje jako pretekst do opowiedzenia czegoś więcej. Uzależniony od kawy i morza. Fan Marka Hłaski, Rafała Siemaszki, Giorgosa Lanthimosa i Emmy Stone. Pomiędzy meczami pisze smutne opowiadania i robi słabe filmy.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Raków ożywia rynek. Skorzysta Ekstraklasa, ale czy też… sam Raków?

Jan Mazurek
0
Raków ożywia rynek. Skorzysta Ekstraklasa, ale czy też… sam Raków?

Liga Konferencji

Ekstraklasa

Raków ożywia rynek. Skorzysta Ekstraklasa, ale czy też… sam Raków?

Jan Mazurek
0
Raków ożywia rynek. Skorzysta Ekstraklasa, ale czy też… sam Raków?

Komentarze

111 komentarzy

Loading...