Spiker na stadionie przy ul. Bukowej 1 przed rozpoczęciem spotkania z Radomiakiem parokrotnie podkreślił, że GieKSie już nikt awansu do Ekstraklasy nie zabierze. To nie dziwi, bo klub z Katowic po spadku z niej przeżył takie przygody, że nie ma rzeczy, które można byłoby uznać tutaj za niewiarygodne. Gorzej, że w fakt powrotu do najwyższej ligi nie do końca wierzyli chyba sami piłkarze, których wyższa liga początkowo mocno zmuliła.
Za szybko, za wściekle. Tak to musiało wyglądać z perspektywy zawodników GKS Katowice, gdy trzeba było zareagować, powstrzymać rywala. Powtórki bramek dla Radomiaka wyglądają jakby realizator automatycznie zastosował slowmotion, ale o żadnym spowolnieniu dla efektu nie ma mowy. To po prostu GieKSa nie nadążała za nogami Leonardo Rochy, Joao Peglowa, a nawet Jana Grzesika.
Zanim podopieczni Rafała Góraka się otrząsnęli, Zieloni mogli już kontrolować grę i odliczać do gongu kończącego spotkanie.
GKS Katowice – Radomiak Radom 1:2.
Leonardo Rocha jest skarbem rodowym całego Radomia. Jakoś tak już jest, że rokrocznie Radomiak potrafi wypromować ciekawego napastnika, a Rochę wypromować mógł już dawno, tyle że na drodze zawsze stawały mu drobne urazy, problemy. Nie trzeba przykładać nigdzie ucha, żeby dowiedzieć się, że w klubie mocno liczą, że ładną sumkę zainkasują za niego jeszcze tego lata. Pierwszym występem w sezonie rosły napastnik mocno się do tego zbliżył.
Pokazał wszystko, co ma najlepsze: i strzał głową po precyzyjnym dośrodkowaniu, i niezłą kontrolę futbolówki na ziemi — obrót, kiwka i strzał.
Fakt, że powinien kończyć ten mecz z piłką pod pachą, bo tak robią ci, którym uda się skompletować hattricka. Gdy górą dogrywał mu Wolski, przestrzelił, kiedy przy strzale przeszkadzał mu Komor, także, ale to i tak był bardzo dobry występ radomskiej dziewiątki. Jeśli ktoś ma do niego pretensje, to chyba tylko wspomniany Wolski, który sezon zaczyna od najlepszej wersji siebie. Aktywny w defensywie, kreatywny z przodu. Tyle że bez liczb, i tego może ofensywny pomocnych Zielonych żałować.
W drużynie Bruno Baltazara więcej jest jednak wygranych niż przegranych. Premierową asystę zanotował Joao Peglow, Jan Grzesik odnalazł się na lewej stronie jakby nazywał się Dawid Abramowicz, Roberto Alves na dobre pożegnał się z problemami zdrowotnymi i znów rozkręca licznik informujący o akcjach, w których przyczynił się do zdobycia bramki przez Radomiaka. Tylko jeden z dwóch nowicjuszy, Zie Ouattara, choć dla własnego komfortu wystawiony na prawej obronie, może potrzebować wkrętarki, żeby odkręcić się po starciach z Borją Galanem.
GieKSa się jeszcze rozkręci?
Galanem, który jako jeden z niewielu nie sprawiał wrażenia przestraszonego i przytłoczonego. Nie jest to przesadnie szokujące, skoro chłopak kręcił się po Estadio Metropolitano w Madrycie, to nawet mnogość historii i klimat Bukowej nie robiły na nim większego wrażenia. Z upływem minut dołączali do niego kolejni śmiałkowie. Powoli, spokojnie, zbyt spokojnie, żeby wyrwać rywalom punkt, ale wystarczająco, żeby zaznaczyć obecność w Ekstraklasie honorową bramką.
Mateusz Marzec przymierzył tak, że gdyby Tomasz Neugebauer nie stwierdził, że warto lobować golkipera z połowy, miałby jak w banku gola kolejki. A tak, cóż, ani punktów, ani nagrody indywidualnej.
GieKSa Ekstraklasę żegnała zwycięstwem przy pustych trybunach. Niewielu zgadzało się wówczas z Janem Furtokiem, który przekonywał, że zespół spada z honorem, bo niewiele było splendoru we wtargnięciu na murawę i znokautowaniu sędziego — a to właśnie był powód frekwencyjnego zera. Dwie dekady później najwyższą ligę witały już krzesełka zajęte co do jednego, przynajmniej według liczby sprzedanych wejściówek, jednak wynik też był odwrotny: porażka.
Jeśli jednak Rafał Górak podąży śladem Furtoka i będzie opowiadał o honorze, nikt nie powinien tego kwestionować. W Katowicach wszyscy sprawiali wrażenie zadowolonych z tego, co zobaczyli i głodnych tego, co jeszcze przyjdzie im ujrzeć. Witamy z powrotem, GieKSo!
Zmiany:
Legenda
fot. Newspix