Tadeusz Łomnicki umarł na scenie. Przygotowywał się do głównej roli w „Królu Learze”. Na próbach przed występem w poznańskim Teatrze Nowym wymyślił sobie, że scenę obłędu w IV akcie zagra chaosem ciągłego ruchu, w pewnym momencie jednak przewrócił się, złapał za serce i kilka godzin później nie żył. Mistrza opłakiwano, ale wokół jego śmierci narosła legenda: oto najbliższy romantycznym ideałom koniec wielkiego aktora. Po latach zapomniano nawet, że Łomnicki ostatecznie króla Leara przecież… wcale nie zagrał.
Toni Kroos stworzył misterny plan na idealny koniec piłkarskiej kariery. Gdyby mu się udało, byłby dla kolejnych pokoleń piłkarzy równie romantycznym, choć zdecydowanie mniej tragicznym i dramatycznym wzorem, jak Tadeusz Łomnicki jest dla polskich aktorów teatralnych. Zawieszenie butów na kołku ogłosił w czasie swojego dziesiątego sezonu w Realu Madryt. Przez dekadę wydatnie przyczynił się do przemienienia „Królewskich” z klubu przegrywającego w korespondencyjnej walce o epokowe dziedzictwo z Barceloną w najbardziej utytułowaną drużynę XXI wieku.
W sezonie 2023/24 był wybitny. Rządził w środku pola Realu, któremu pomógł w zaskakująco bezproblemowy sposób wygrać LaLigę. Bez niego tak kapitalnie nie graliby Jude Bellingham i Vinicius Junior. W półfinale Ligi Mistrzów z Bayernem Monachium wyznaczył standardy perfekcyjnego meczu, jaki rozegrać może pomocnik. Niedługo później sięgnął po swój szósty puchar Champions League, piąty zdobyty z „Królewskimi”.
Carlo Ancelotti zachwycał się jego długowiecznością. Gdy Niemiec ogłosił, że kończy karierę, Włoch skonkludował to krótko: „Trzeba mieć do tego jaja”. Wiedział, że Kroos w takiej formie wciąż byłby kluczowym elementem jego układanki. 34-letni piłkarz nie chciał jednak podzielić losu kilka lat starszego Luki Modricia, którego postępujący wiek w Realu zmienił z gwiazdora w rezerwowego. David Alaba, Lucas Vazquez czy Dani Carvajal wyrażali zdumienie decyzją Kroosa, ale więcej było w tym szacunku niż pukania się w głowę. Pełni podziwu byli Bellingham czy Vinicius Junior, którzy przekonywali, że naprawdę możliwy jest scenariusz, w którym Złotej Piłki wcale nie zdobywa któryś z nich, a właśnie ich starszy kolega.
Najpewniej wokół Ballon d’Or dla Kroosa pojawiłyby się kontrowersje. „Jak to możliwe, że Złotą Piłkę wygrywa człowiek na emeryturze”, gardłowaliby krytycy. Nieważne, że od lat wiemy wszyscy, że to trofeum jest konkursem popularności, miernikiem siły marki, ukłonem w kierunku znanych twarzy, uhonorowaniem wielkich karier, a nie obiektywnym wyborem najlepszego piłkarza w 2023, 2024 czy 2025 roku. Toni Kroos, który jako lider Realu i reprezentacji Niemiec wygrałby LaLigę, Ligę Mistrzów i Euro 2024, a na koniec ukłoniłby się w pas i przeszedł na drugą stronę rzeki, miałby wszystko, żeby sięgnąć po Złotą Piłkę.
Wszystko.
Podejście miał mądre. Mówił w wywiadach i podcastach, że najbardziej na świecie nie chciałby, żeby ktokolwiek kiedykolwiek spojrzał na niego z pogardliwym zdziwieniem: „Serio, ten Kroos jeszcze kopie?!”. Albo usłyszeć „może już czas kończyć?”, zamiast „no weź, pograj jeszcze rok”. Zamierzał po piłkarsku „umrzeć” na scenie. Nie na próbie. Po zebraniu ostatnich braw od publiczności.
Do powrotu do reprezentacji namówił go Julian Nagelsmann. Niemcy patrzyli na niego podejrzliwie. Pamiętali, jak Uli Hoeness i Lothar Matthäus po Euro 2020 mówili, że „jego styl nie pasuje do współczesnej piłki nożnej”. Wskazywali, że uzależnienie od krótkich podań, które są jego specjalnością, ale nie pchają gry do przodu, pogrzebało końcówkę kadencji Joachima Löwa. Kroos sukcesywnie na Euro 2024 zadawał tamtym słowom kłam.
Oczywiście, zaliczał klasyczne dla siebie fenomenalne średnie: 118 kontaktów z piłką na mecz, 95% celnych podań, 88% celnych podań na połowie rywala. Przede wszystkim jednak żaden z pomocników na ME tak często nie podawał progresywnie, nie zaliczył takiej liczby kluczowych podań, a także nie „przesuwał” gry o tyle metrów do przodu. Następni w tym ostatnim zestawieniu Aurelien Tchouameni, Pierre-Emile Hojbjerg, Granit Xhaka i Declan Rice osiągnęli wyniki dwa albo trzy razy gorsze.
Kroos był jednym z najlepszych piłkarzy fazy grupowej, błyszczał ze Szkocją, Węgrami i Szwajcarią, z dobrej strony zaprezentował się też z Danią w 1/8 fazy pucharowej. Niemcom w Katarze brakowało postaci tej rangi w środku polu, ustawiony wtedy w centralnej części boiska Joshua Kimmich grał zbyt odważnie i ryzykownie, Die Mannschaft nie potrafili zachować balansu między defensywą a ofensywą. Kroos na Euro schodził nisko, między stoperów, brał na siebie rozegranie, krótkimi podaniami przesuwał ciężar gry do przodu, napędzał kolegów z ofensywy. Julian Nagelsmann uśmiechał się i mówił, że tak to właśnie miało wyglądać.
Aż nadszedł mecz z Hiszpanią. Kroos błyskawicznie zapracował sobie na czerwoną kartkę. Najpierw brutalnie sfaulował Pedriego, następnie przystemplował Lamine Yamala. Cud, że Anthony Taylor nie wyrzucił z boiska. Jeszcze większe kuriozum, że Anglik nie pokazał mu po tych dwóch akcjach choćby jednej żółtej kartki. Potem Niemiec faulował jeszcze trzy razy, ostatecznie „żółtko” zobaczył, ale niesmak pozostał. Wyglądało to tak, jakby Taylor specjalnie Kroosa chronił, do tego przed nim samym.
Poza tym Kroos robił swoje: 102 kontakty z piłką (więcej niż ktokolwiek inny), 92% celności podań, dwa kluczowe podania, pięć wygranych pojedynków. Ostatecznie jednak przegrał walkę o środek pola z Rodrim i Fabianem Ruizem, a Dani Olmo, który w ósmej minucie musiał zmienić Pedriego, wpakował gola, zaliczył asystę i został absolutnym bohaterem meczu. W ten sposób Niemiec pożegnał się z piłką nożną. Niesatysfakcjonujący. Przynajmniej nie w pełni, choć po wszystkim 34-letni pomocnik nie płakał, nie lamentował, nie złościł się. Zachowywał się według własnego motta: „Pod żadnym pozorem się nie denerwować”.
Wraz z odpadnięciem Kroosa z Euro kończy się cicha nadzieja na zobaczenie piłkarza z absolutnego topu, który kończy karierę w najlepszym możliwym momencie. Leo Messi miał na to szansę po mistrzostwach świata w Katarze, ale potem jeszcze męczył się w PSG, przeszedł do MLS, dopiero nie trafił rzutu karnego w Copa America, a tak w ogóle myśli chyba jeszcze o udziale w północnoamerykańskim mundialu w 2026 roku. Cristiano Ronaldo nie może pogodzić się z tym, że ma trzydzieści dziewięć lat, a nie dziesięć mniej, pozostaje bez gola od dziewięciu meczów na wielkich turniejach i po serii spotkań pełnych grymasów odpadł w ćwierćfinale Euro 2024.
Luka Modrić siedzi w Realu na ławce, a Chorwacja z nim w składzie przegrała w grupie ME. Robert Lewandowski w Barcelonie nie jest sobą z Bayernu, reprezentacja Polski w kolejnych miesiącach też nie może być już budowana tylko pod niego. Thomas Müller był najsłabszym ogniwem Niemców z Hiszpanią. Wcześniej Ronaldinho i Ronaldo Nazario na starość kopali w Brazylii, Xavi w Katarze, Andrea Pirlo w USA, Andres Iniesta w Japonii i ZEA. Głębiej: Johan Cruyff kończył w Feyenoordzie (nawet nie Ajaksie), Pele w New York Cosmos, Diego Maradona w Boca Juniors.
Nie ma w tym nic złego, że wielcy piłkarze chcą grać jak najdłużej. Ich złote lata trwają mniej więcej piętnaście-dwadzieścia lat, chcą z nich wycisnąć wszystko, również finansowo, mają do tego pełne prawo. Ale trzeba przyznać, że wzoru idealnego zakończenia kariery bardzo brakuje. Najbliżej ideału znalazł się do tej pory Zinedine Zidane. Wiosną 2006 roku pożegnał się z Realem Madryt i ruszył na mundial do Niemiec, żeby tam poprowadzić Francuzów do kolejnego po 1998 roku mistrzostwa świata. Miał tę przewagę nad Kroosem, że był już spełniony: w przeszłości wygrywał nie tylko wszystko w piłce klubowej i MŚ, ale też ME. Na tamtym turnieju doszedł z Les Bleus do finału, strzelił z Włochami na 1:0, po wszystkim dostał nagrodę dla MVP, ale wcześniej zdzielił z główki Marco Materazziego i spoza boiska oglądał zwycięstwo Italii po serii rzutów karnych.
Osiemnaście lat później nie udało się również Kroosowi.
Jest w tym jakaś klątwa.
Czytaj więcej o Euro 2024:
- Ruben Vargas. Włosi długo będą pamiętać jego nazwisko, ukarze i Anglików?
- Upada mit o szwajcarskim kopciuszku. To jedna z najlepszych drużyn świata
- Frankfurtem rządzi crack. Euro w mieście zombie
- Luis de la Fuente – Nikt w niego nie wierzył, a zbudował najlepiej grającą Hiszpanię od lat
- Lamine Yamal. Historia cudownego dziecka z dystryktu „304”
Fot. Newspix