Choć od zjednoczenia Niemiec mija trzydziesty czwarty rok, aż pięćdziesiąt siedem procent Niemców jest zdania, że wschód i zachód wciąż się ze sobą nie zrosły. Dwie trzecie mieszkańców wschodnich Niemiec ma pozytywne skojarzenia z NRD, jedna trzecia z nich twierdzi, że region stracił na wyjściu spod radzieckich wpływów, a trzy czwarte utożsamia się jako „Niemcy ze wschodu”. Tylko jeden stadion mistrzostw Europy mieści się na terenie tego regionu, choć ten zajmuje dziś aż trzydzieści procent terytorium całego zjednoczonego kraju. W samym Zagłębiu Ruhry mieszczą się cztery areny turnieju. Te proporcje doskonale oddają różnice, jakie wciąż panują pomiędzy wschodem i zachodem.
Halle-Neustadt i walące się bloki
W centrum Halle-Neustadt pod Lipskiem, typowo robotniczego miasta założonego w latach pięćdziesiątych, w jednym rzędzie stoi pięć piętnastopiętrowych wieżowców z wielkiej płyty. W trzech z nich nie znajdziemy już żadnej żywej duszy. W jednym wymontowano okna i drzwi każdego z mieszkań, usunięto ściany działowe, budynek ogrodzono i przygotowano do wyburzenia. W pozostałych dwóch po prostu nikt nie mieszka. Na terenie całego miasta widać mnożące się lokale, które zamiast okien mają dziury zabite dechami. Spacerując wzdłuż tych odartych z domowego miru kolosów z betonu czuję się jak bohater dystopijnego filmu, a nie koresponedent, który przyjechał relacjonować Euro.
Kiedyś tętniło tu życie. NRD-owcy partyjniacy wybudowali w Halle-Neustadt dwadzieścia pięć tysięcy mieszkań, mogących pomieścić osiemdziesiąt tysięcy osób, odpowiadając w ten sposób na prężnie rozwijające się zakłady chemiczne w pobliskich Schkopau oraz Leunie. Zamysł socjalistycznych władz był całkiem prosty – skoro robotnicy napływają za pracą z daleka, trzeba zapewnić im ośrodek, w którym mogą się osiedlić. I nazwać go wiele mówiącym przydomkiem: „Socjalistyczne Miasto Robotników Chemicznych”.
Dziś w Halle-Neustadt żyje ledwie czterdzieści sześć tysięcy mieszkańców, co oznacza, że stoi tu niewiarygodnie duża liczba wolnych lokali mieszkalnych, co zdumiewa zwłaszcza w perspektywy polskiego kryzysu na rynku nieruchomości. Obok opuszczonych bloków stoją pstrokato kolorowe nieopuszczone bloki i na wpół opustoszałe pawilony. Wolne lokale wyglądają tak, jakby już nikt nigdy miał ich nie wynająć. Kiedyś służyły mieszkańcom do załatwiania codziennych spraw, dziś służą ulicznemu rysownikowi, kreślącemu portret dzieciaka z sąsiedztwa, za miejsce do postawienia sztalugi. Zainteresowaniem w okolicy cieszy się bazar ze szpargałami za jeden euro i budynek z napisem „job center”, w czym nic dziwnego, w końcu odsetek bezrobotnych wynosi tu aż trzynaście procent. A średnia wieku miejscowych sięga pięćdziesięciu lat.
Socrealistyczne bloki w Halle-Neustadt to symbol rzeczywistości w całych wschodnich Niemczech. To miejsce, z którego się ucieka. Wszystko, co w Niemczech najlepsze, jest na zachodzie. Nawet kluby piłkarskie, choć w przeszłości na tym polu bywało jeszcze gorzej. Na wschodzie mogą pochwalić się dziś stworzonym w sztuczny i odgórny sposób klubem Red Bulla i jakże oddolnym i antysocjalistycznym Unionem Berlin. Poza tym? Pustynia. Dynamo Drezno było w elicie przez cztery lata. Swoją obecność zaznaczyła Hansa Rostock. Epizodyczną rolę odegrało nieistniejące VfB Lipsk. Łącznie sześć lat w wytrzymało „polskie” Energie Cottbus, które ostatnio w elicie grało w 2009 roku.
Ale oczywiście nie za futbolem emigrują ludzie – w dawnym RFN zarabia się średnio ponad tysiąc euro miesięcznie więcej. Skala migracji na zachód jest duża. W momencie zjednoczenia kraju w po wschodniej stronie żyło prawie siedemnaście milionów osób. Obecnie nie ma tam nawet czternastu milionów. Demografowie szacują, że w najbliższych piętnastu latach liczba ludności spadnie o kolejne dwanaście procent. Gdyby takie miasta jak Lipsk czy Drezno zachowały tempo rozwoju największych ośrodków z zachodu, byłyby dziś już milionowymi metropoliami.
“Co by się stało, gdyby pustynia była socjalistyczna? Długo nic, a potem zabraknie piasku”, głosił jeden z dowcipów o NRD. Albo inny: „Z jakiego kraju pochodzą Adam i Ewa? Z NRD. Nie mieli nic do ubrania, nie mieli mieszkania i wydawało się im, że żyją w raju”.
Dzisiejsi Ossi już nie sądzą, że żyją w raju.
Ronaldo przyjeżdża do Lipska
Na oddalonym o pięćdziesiąt minut drogi od socrealistycznego Halle-Neustadt stadionie jeden ze swoich ostatnich podrygów w międzynarodowej piłce zalicza we wtorkowy wieczór Cristiano Ronaldo. Kiedy jako pierwszy z portugalskiej drużyny wybiega na rozgrzewkę, prowadząc swoją drużynę jak prawdziwy lider, na jego cześć skanduje cały stadion. Mimo trzydziestu dziewięciu lat na karku wciąż jest otoczony kultem. Choć kibice z Portugalii przyjechali na czterdziesto dwu tysięczną arenę w niedowadze – nic dziwnego, skoro Pragę i Lipsk dzieli dwieście sześćdziesiąt kilometrów – to nie mogę odpędzić się od wrażenia, że wszyscy są tutaj dla Ronaldo. No i dla wykrzykiwania w losowych momentach i losowych miejscach pociesznego „Siuu”.
Do Lipska ma przyjechać w trakcie mistrzostw Europy łącznie pięćset tysięcy osób. W organizację tej imprezy miasto zainwestowało piętnaście milionów euro. Urzędnicy szacują, że region zarobi dzięki niej cztery razy więcej. Ale to nie o to toczy się gra w tym najbardziej licznym mieście po wschodniej stronie. Ekonomista Henning Zülch twierdzi w ZDF, że „Lipsk i Saksonia pilnie potrzebują wizerunkowego sukcesu ze względu na sytuację polityczną”, a to „trudno przeliczyć na pieniądze”. To właśnie temu regionowi wielki sukces w niedawnych wyborach do europarlamentu zawdzięcza rosnąca w siłę skrajnie prawicowa partia „Alternative für Deutschland”, która zaczęła swoją działalność w 2013 roku od prostego postulatu zrezygnowania z waluty euro, a dziś przekonuje Niemców do wyjścia z Unii Europejskiej, wypędza imigrantów z kraju, kwestionuje rozwiązania klimatyczne, sceptycznie odnosi się do islamu, skupiając wokół siebie elektorat najbardziej niezadowolonych.
A tych najwięcej jest na wschodzie.
Linia podziału Niemiec przebiega dziś dokładnie tam, gdzie przed 3 października 1990 roku kraj dzielił się na wschód i zachód. Największe poparcie na zachodzie ma nieustannie chadecja. Po wschodniej stronie w wyborach do europarlamentu wygrywa właśnie zmierzająca w stronę ekstremizmu AfD. W większości okręgów byłego NRD skrajni prawicowcy znacznie przekroczyli trzydzieści procent głosów. W niektórych miejscach w Saksonii zdobyli zaufanie nawet czterdziestu procent wyborców. Łącznie zebrali 16,2 procent poparcia, to drugi wynik w całym kraju, większy niż wykręciła partia SPD, czyli ugrupowanie panującego obecnie kanclerza Olafa Scholza. Niemieccy radykałowie stali się siłą, z którą trzeba się liczyć przed nadchodzącymi wielkimi krokami wyborami do Bundestagu w 2025 roku.
AfD trzyma się mocno nawet mimo potężnych kryzysów wizerunkowych. Niezwykle głośno o tej partii było w styczniu, kiedy internetowy serwis śledczy Correctiv donosił o spotkaniu neonazistowskich środowisk w Poczdamie, gdzie polityczna wierchuszka drugiej politycznej siły w Niemczech ustalała szczegóły koncepcji masowej deportacji imigrantów. Według danych ARD, w 2022 roku 23,8 miliona osób o migranckich korzeniach stanowi 28,7 procent społeczeństwa. Niemieckie paszporty ma dwanaście milionów takich osób, z czego większość urodziła się już w Niemczech. Pięćdziesiąt jeden procent imigranckich mieszkańców zachodu odczuwa realny strach przed planami o masowej deportacji. Antyimigracyjne poglądy padają na żyzny grunt zwłaszcza na wschodzie, gdzie czterdzieści jeden procent obywateli zgadza się ze stwierdzeniem, że „obcokrajowcy przyjeżdżają do Niemiec tylko po to, by wykorzystać system socjalny”.
Trzysta tysięcy osób w całych Niemczech wyszło na ulicę po ujawnieniu kulisów spotkania w Poczdamie. Na kartkach protestujących powiewał między innymi postulat: „Nie wieder Faschismus”.
Nigdy więcej faszyzmu.
Sprawiedliwy podział?
„Tageszeitung” pyta, czy mieszkańcy wschodu są traktowani sprawiedliwie, skoro tylko jeden stadion z tej strony Niemiec gości Euro. W artykule znajdujemy od razu rozwiązanie: tak, są. Jak to możliwe? Odpowiedź jest bardzo prosta: na terenach dawnej NRD po prostu nie ma żadnego innego stadionu, na którym można byłoby rozegrać imprezę tej rangi. Mogący pomieścić czterdzieści dwa tysiące widzów Stadion Leipzig (oficjalna nazwa na czas Euro) to i tak najmniejsza arena ze wszystkich na tym turnieju. Inne? W Magdeburgu jest dwadzieścia pięć tysięcy miejsc i tylko dwadzieścia trzy hotele. Za mało. Rostock? Tam wejdzie dwadzieścia dziewięć tysięcy osób, ale część na miejsca stojące. Drezno? Niby pojemność obiektu to trzydzieści dwa tysiące, ale aż jedenaście tysięcy osób wchodzi na sektory bez krzesełek. Byłe NRD zwyczajnie nie ma żadnego innego stadionu, który mogłoby wystawić do imprezy tej rangi.
Zresztą stadion w Lipsku – w odróżnieniu do wszystkich innych – powstał wyłącznie z myślą mistrzostwach świata 2006 i gnuśniał, dopóki na niemieckiej scenie nie pojawił się Red Bull, podczas gdy inne obiekty w naturalny sposób łączyły tamten czempionat z przyjmowaniem dużej rzeszy kibiców na mecze ligowe co dwa tygodnie. Trudno mówić o niesprawiedliwości, skoro cały obiekt, oczywiście później wyremontowany przez koncern energetyków za sześćdziesiąt milionów, ma w swojej genezie to, że został wzniesiony trochę na wyrost.
I to nawet, gdy weźmiemy pod uwagę to, jak zasłużonym miastem dla niemieckiego futbolu jest Lipsk. To w tym ośrodku powstał DFB i mieścił się tutaj największy niemiecki obiekt piłkarski, dawny Zentralstadion, który mógł pomieścić sto tysięcy widzów. W mieście tym na czas Euro zorganizowano także międzynarodowe centrum medialne, skąd wysyłany jest sygnał telewizyjny na cały świat i gdzie sędziowie wyłapują na powtórkach kontrowersyjne sytuacje. Swoje bazy po wschodniej stronie mają też Chorwacja (Neurupping) i Anglia (Blankenhain).
Trudno oprzeć się jednak wrażeniu, że Euro na wschodzie przechodzi gdzieś bokiem.
Jak i całe życie kraju.
Za czasów socjalistycznych w Halle-Neustadt nie było nawet ani jednego domu towarowego i hotelu. To jeden z powodów, dla których ludzie nie zapuścili tam korzeni, zwłaszcza widząc kolorowy konsumpcjonizm w RFN. Nierówności pomiędzy wschodem i zachodem wciąż są duże. Dopiero w zeszłym roku politycy zrównali emerytury do równego poziomu w całych Niemczech. Niebawem w Magdeburgu ma powstać fabryka półprzewodników Intela o wartości trzydziestu miliardów euro, która daje nadzieje na rozruszanie regionu, ale to wciąż za mało, by myśleć o rzucaniu zachodowi rękawicy.
A tymczasem wschód potrzebuje igrzysk. Pijanych Czechów, którzy okupują bary po drodze z dworca na stadion i śpiewają ku czci Karela Poborskiego. Portugalczyków w kapeluszach wyglądających jakby przylecieli do deszczowego Lipska prosto z Madery. I tych zwyczajnych Niemców, albo i niezwyczajnych, z Saksonii lub nie z Saksonii, którzy po prostu przyszli zobaczyć jeden z ostatnich występów wielkiego Ronaldo na międzynarodowej scenie. No i samego Ronaldo, nawet jeśli ten gra pod siebie, bliżej mu już wiekiem do przeciętnego mieszkańca wymierającego Halle-Neustadt niż wchodzącego w świat wielkiej piłki Joao Nevesa, a jego koledzy czarują tak, jakby nadal prowadził ich Fernando Santos.
Bo Lipsk, a wraz z nim cały wschód, też potrzebuje czuć się częścią zjednoczonych Niemiec. Wciąż trudno mu o to poczucie.
WIĘCEJ O EURO 2024:
- Białek z Hamburga: koniec reprezentacji strachu
- Hamburg kocha wykolejeńców [REPORTAŻ]
- Dzieci z dworca Euro 2024
Fot. newspix.pl / własne