Jeszcze przed pierwszym gwizdkiem sędziego było wiadomo, że te Derby Trójmiasta będą wyjątkowe. Gwarantował to każdy z możliwych scenariuszy. Albo Lechia Gdańsk do świętowania awansu przy wypełnionym po brzegi stadionie dołożyłaby rzucenie kłody pod nogi lokalnemu rywalowi, którego czekałby wówczas mecz o promocję w ostatniej kolejce, albo Arka Gdynia na terenie odwiecznego wroga przypieczętowałaby wyczekiwany powrót do Ekstraklasy. Pozostało więc rozstrzygnąć, kto z tej dwójki stwierdzi na koniec, że były to najpiękniejsze derby świata.
Tak, tak, zaraz skontrują to uczestnicy derbów Mediolanu; osoby, które zdzierały gardło na El Clasico; szczęściarze, którzy z La Bombonery oglądali starcie Boca Juniors z River Plate; fanatycy, którym dane było trzymać kartonik składający się w efektowną całość podczas słynnej na całą Afrykę konfrontacji Raja Casablanca — Wydad AC. W zasadzie nie ma sensu się z tym kłócić, bo każdy gdzieś na świecie swoje najpiękniejsze derby. Nie chodzi więc o to, żeby stopniować, porównywać czy zestawiać.
Wystarczy docenić, jak kapitalnym wydarzeniem było spotkanie Lechii z Arką akurat teraz, akurat w tych konkretnych okolicznościach, akurat z takim zakończeniem.
Lokalni bohaterowie Derbów Trójmiasta
Scenariusz tego spotkania nie mógł być zresztą bardziej derbowy. Nie chodzi o to, kto i co odpalił, na jak długo murawę przykrył dym, ani nawet o to, że zawodnicy próbowali wcielić w życie zachęty kibiców o tym, żeby dla rywala nie mieć litości. Dokładnie odwrotnie. To była derbowa historia z gatunku tych piękniejszych. Najpierw do siatki trafił Kacper Sezonienko, nieoczywisty bohater ostatnich tygodni. Gdy kupiony za horrendalne pieniądze Tomas Bobcek wypadł ze składu, młodziak wskoczył na „dziewiątkę” i dołożył swoje trzy grosze w istotnym dla Lechii momencie.
Otworzył wynik z Tychami, asystował na 1:1 z Wisłą Kraków.
Nikt się tego nie spodziewał, tak jak i nikt nie zakładał, że to akurat on znajdzie się na ustach trzydziestu pięciu tysięcy (ok, minus ci w żółtych koszulkach!) osób. Sezonienko znów jednak był, gdzie trzeba. Camilo Mena zrobił większość roboty, naciskając na Kacpra Skórę i odbierając mu piłkę, a potem mknąc z nią w kierunku bramki i w końcu dogrywając ją w pole karne. Niezależnie od okoliczności skanduje się jednak nazwisko strzelca, więc wychowanek gdańskiego klubu przeżył jeden z piękniejszych momentów w swojej karierze.
Lokalnym idolem postanowił zostać jednak i Skóra. Fakt, przy bramce pokpił sprawę, nie wyratował się wywrotką, sędzia nie nabrał się na próbę wymuszenia faulu. Paręnaście minut później wychowanek Arki znalazł się jednak po drugiej stronie boiska i tak się złożyło, że wbiegłby już w pole karne, gdyby nie Andrei Chindris, który zatrzymał go własnym ciałem. Stoper obejrzał za to czerwoną kartkę, która pomogła drużynie z Gdyni wrócić do meczu.
Nie, żeby Arka po jedenastu nie miała szans z Lechią, ale jednak łatwiej jest gonić wynik w przewadze i łatwiej jest wówczas utrzymać punkt.
Camilo Mena wygrał Lechii Gdańsk derby
Zespół Wojciecha Łobodzińskiego po wspomniany punkt ruszył i całkiem szybko się do niego zbliżył. Jeszcze nie po stałym fragmencie gry podyktowanym za faul na Skórze, ale dosłownie pięć minut później, kiedy dośrodkowanie z rzutu wolnego było tak dobre i tak dokręcone do bramki, że do teraz nie wiadomo, komu ją zapisać. Albo piłkę strącił Alassane Sidibe, albo musnął ją Karol Czubak, a może nawet to Marc Navarro zagrał tak, że trafił bezpośrednio. W każdym razie Bohdan Sarnawskyj musiał się po futbolówkę schylić i Arka znów była bliżej nieba.
Uczciwie będzie przyznać, że gościom sprzyjał los. Zostawmy już na boku kiera. Ledwie parę godzin temu wyliczaliśmy, jak często Mena i Maksym Chłań wzajemnie obsługują się przy golach (czterokrotnie) oraz jak rzadko Ukrainiec myli się po strzałach z bliskiej odległości. Klątwa Weszło zadziałała na zawołanie: Mena raz jeszcze poszedł solo, wyłożył Chłaniowi do pustaka, ale ten w niewyobrażalny sposób przestrzelił, zmarnował szansę nad szansami.
Rekordowa widownia na Derbach Trójmiasta
Skrzydłowy nie powinien jednak pomstować na opatrzność, tylko podziękować jej, że zesłała Lechii jego rodaka w bramce. Sarnawskyj tyle razy się wyciągał, że mógłby z rozpędu poprowadzić instruktaż pilatesu. Zatrzymał Skórę, zastopował Olafa Kobackiego, wybronił strzał Sebastiana Milewskiego. Nie było na niego rady, więc koledzy postanowili docenić jego poświęcenie. Konkretnie — ponownie — Mena, który nic sobie nie robił z gry w osłabieniu, tylko nawinął paru rywali i uderzył po ziemi, dając Lechii prowadzenie.
Od pół wieku na meczu zaplecza Ekstraklasy nie było tylu widzów, ilu na Derbach Trójmiasta
Tomasz Kwiatkowski nie podyktował karnego dla Arki Gdynia w doliczonym czasie gry
Arce zaczęło się śpieszyć, Arce zaczęło się palić. Abdallahowi Hafezowi nawet dosłownie, bo tak trzeba nazwać atak korkami na piszczel na środku boiska, po którym siły po obydwu stronach znów się wyrównały. Mena mógł mecz zamknąć, gdy raz jeszcze popędził samotnie w kierunku bramki Pawła Lenarcika, ale tym razem się pomylił. Tym samym podtrzymał emocje do końca i spowodował, że o końcowym rezultacie derbów będziemy dyskutować jeszcze długo.
Wszystko z powodu dosłownie ostatniej akcji spotkania. Przemysław Stolc zwalił się na murawę w polu karnym rywala. Przyjmował piłkę, ta mu troszkę uciekła, wszystko gdzieś z boku szesnastki, bez większego zagrożenia. Faktem jest jednak to, że Tomas Bobcek go kopnął, kontakt ze stopą jest widoczny. Pozostało rozstrzygnąć, czy Stolc zbyt entuzjastycznie szukał jedenastki, zdając sobie sprawę, że jej wykorzystanie zapewni Arce awans i kilka milionów złotych.
Tomasz Kwiatkowski stwierdził, że tak. Przyjrzał się sytuacji kilkukrotnie, wręczył Stolcowi żółtko za symulkę. Podpalił Gdynię, wywołał ostateczną eksplozję radości w Gdańsku. To były najpiękniejsze derby świata dla Lechii. A mogą być jeszcze piękniejsze, jeśli dzisiejszy wynik w połączeniu z rezultatem spotkania Arki z GKS Katowice w ostatniej serii gier sprawi, że rywal zza miedzy utkwi na dłużej na zapleczu Ekstraklasy.
Lechia Gdańsk — Arka Gdynia 2:1 (1:1)
Sezonienko 14′, Mena 84′ – Sidibe 37′
WIĘCEJ O 1. LIDZE:
- W Warcie był za słaby na Ekstraklasę, wprowadził do niej Lechię. Maksym Chłań to gwiazda 1. ligi
- Sauna z Magierą, obietnice Śląska i „polski Sterling”. Poznajcie Sebastiana Bergiera
- Od Kononowicza do Bizancjum. Dlaczego awans Lechii Gdańsk to zjawisko?
- Najważniejszy finał dopiero przed Wisłą
- Bayern, Chelsea i Stal Rzeszów. Jak pierwszoligowiec inwestuje w analizę danych?
- GKS Katowice ma 60 lat. „Od dwóch dekad jest stagnacja. Liczymy na odmianę”
fot. Newspix