Nie można wykluczyć, że zasiadający na krytej trybunie stadionu w Como kibice, mają ze swoich miejsc najlepszy widok na świecie. W ostatnich tygodniach nie skupiali się jednak na słynnym jeziorze i okalających je górach. Może nawet zapomnieli o tym, że wystarczy rzucić okiem na okolicę, by poczuć się jak w małym raju na ziemi. Futbolowe emocje potrafią zamroczyć. Como powraca do Serie A po ponad dwudziestu burzliwych i trudnych latach, wspierając się na barkach kilku wielkich osobistości i solidnych fundamentach finansowych, które mają pozwolić na utrzymanie we włoskiej elicie. A później może i na coś więcej…
Kiedy Como ostatni raz awansowało do najwyższej ligi, my akurat szykowaliśmy się na oklep zebrany podczas mundialu w Korei Południowej i Japonii, a Włosi oszukali przeznaczenie, gdy nad Morzem Śródziemnym spłonęła wchodząca w ziemską atmosferę asteroida o sile bomby atomowej zrzuconej przed laty na Hiroszimę. Świat i futbol były wtedy całkiem inne i piłkę na Półwyspie Apenińskim drenowała wszechobecna korupcja. Jednych rujnował nadmiar pieniędzy i potwierdzające się podejrzenia, a innych, jak Como, brak pieniędzy, długi i ostateczny upadek finansowy. Miarą wielkości jest jednak zdolność do powrotu na poziom, z którego los i beznadziejne zarządzanie postanowiły zabrać ekipę z Lombardii na ponad dwie dekady.
Wątpliwości, że w Como budują coś naprawdę wyjątkowego, nikt raczej nie ma. Gwiazdy angielskiej piłki, zrzeszone w celu choćby wyrównania największego klubowego sukcesu, będą starały się wyczarować nad brzegiem jednego z najsłynniejszych jezior świata drużynę, która napisze kolejną romantyczną historię we włoskim calcio. A pomogą im w tym niemałe pieniądze.
Nie taki znowu kopciuszek z tego Como
Najważniejsze co musicie wiedzieć o Como 1907, drużynie wprowadzonej właśnie do Serie A przez Cesca Fabregasa i jego armię walecznych piłkarzy — oni wcale nie są tacy mali i tacy biedni. Za drużyną stoi indonezyjski gigant tytoniowy Djarum Group, który przeprowadził klub z Serie D aż… aż do elity. Delegowany do sprawowania pieczy nad Como, działający także w branży filmowej Mirwan Suwarso, za punkt honoru postawił sobie zbudowanie w Lombardii kolejnego projektu na miarę Atalanty Bergamo. Zdrowej drużyny z solidnymi podstawami i planem rozwoju. Choć początkowo wielu martwiło się, że Indonezyjczycy wykorzystają nową zabawkę do promowania miernych rodaków.
– Aż do Serie B możemy zatrudniać wyłącznie zawodników z Unii Europejskiej, ale wcale nam to nie przeszkadza. Przejęcie sterów w Como to nie jest sposób na napędzanie indonezyjskiego futbolu, dla którego prawdopodobnie i tak nie ma żadnej nadziei. My tu próbujemy zrobić zrównoważony, dobry biznes — mówił nie tak dawno Suwarso w rozmowie z TribalFootball.
Indonezyjczyk podchodzi do tematu bardzo uczciwie. Nie kryje nawet, że dla niego piłka nożna to przede wszystkim jeden z elementów wielkiej, globalnej rozrywki. Nie dorabia do zarządzania klubem żadnej romantycznej ideologii, która w Italii sprzedawałaby się przecież całkiem nieźle. Ale też nie odróżniałaby Como od tysięcy innych klubów z Półwyspu Apenińskiego.
— Słyszeliście o Chicago Bulls czy Dallas Cowboys? Chcielibyśmy, aby Como stało się marką tego typu, oczywiście zachowując wszelkie proporcje. Być może nie znasz zawodników tych wspomnianych drużyn i raczej nie wiesz z kim będą grać w następnym meczu, ale masz jasne pojęcie, o jakiej drużynie mówimy. Chodzi nam o stworzenie czegoś, co przeciętny fan piłki nożnej od razu rozpozna
Mirwan Suwarso dla La Provincia di Como
Ambicje są naprawdę spore, tym bardziej, że Indonezyjczyk sam sobie narzuca niemałą presję. I jak z rękawa sypie mocnymi opiniami o współczesnej piłce, która jego zdaniem traci swoją duszę i skręca w kierunku obrzydliwej wręcz komercjalizacji. Suwarso przekonuje, że biznes rozrywkowy, to bardziej rozrywkowy niż biznes, a we Włoszech nadal bardzo dobrze to rozumieją. Znakiem tego, mieszkańcy Italii mogą sobie pozwolić na zakup dwóch biletów bez drenowana portfela, podczas gdy w Anglii prawo wejścia na mecz Premier League kosztuje fortunę.
Mirwan Suwarso ogląda decydujące o awansie do Serie A spotkanie z Cosenzą. Towarzyszy mu mniejszościowy udziałowiec Como, Thierry Henry.
Brzmi to wszystko pięknie, prawda? — We Włoszech społeczeństwo jest znacznie bardziej… kompetentne. Mówi o taktyce, rozumie, co widzi na boisku. W Anglii mecze przypominają wojnę, a widzom bardziej zależy na zwycięstwie niż na zrozumieniu tej gry — twierdzi Suwarso. A wiele wskazuje na to, że zgadzają się z nim jego mocodawcy, czyli bajecznie bogaci bracia Robert Budi Hartono i Michael Bambang Hartono. Najbogatsi Indonezyjczycy na świecie nie ingerują za bardzo w życie klubu, ale wszystko co robi w Como Suwarso dzieje się przy ich pełnej aprobacie. Do włoskiej piłki tytoniowi multimiliarderzy wkroczyli w roku 2019 i od tego czasu skupiają się na budowie nie tyle ogólnokrajowej, ile światowej marki.
Ostatnie sezony są wręcz usłane różami, ale nie dlatego, że bracia Hartono postanowili dosypać pieniędzy do kasy klubu i od razu poszli na łatwiznę. Tu wszystko buduje się systematycznie, kroczek po kroczku, a Indonezyjczycy, choć wspólnie dysponują majątkiem szacowanym na prawie pięćdziesiąt miliardów dolarów, chcą być pewni, że nie wyrzucają pieniędzy w błoto.
Po to też otaczają się ludźmi, którym ufają niemal bezgranicznie.
Anglik ma zbudować sportową potęgę
Jedną z takich osób jest Dennis Wise, który przekonał Indonezyjczyków nie tylko mądrze brzmiącym nazwiskiem. Mirwan Suwarso utrzymuje, że współpraca z byłym piłkarzem londyńskiej Chelsea układa się właściwie wzorowo i od początku wiedział, że Como prowadzone przez Wise’a prędzej czy później trafi do Serie A. Udało się prędzej.
Gdzieniegdzie pojawiają się informacje, że Anglik to tak naprawdę tylko sportowy doradca klubu, ale nie wierzcie tym pierdołom. Tak jak Suwarso jest prawą ręką braci Hartono i de facto pełni funkcję właściciela klubu, tak też Wise jest prawą ręką Suwarso i to on decyduje o kierunku rozwoju drużyny, będąc pełnoprawnym dyrektorem generalnym. Największe zasługi przypisuje się Wise’owi w sprowadzeniu do Włoch Cesca Fabregasa, który, chyba tak to trzeba określić, trochę się w Como zakochał. Dał się przekonać do zakończenia swojej piłkarskiej kariery w Lombardii i do rozpoczęcia na poważnie swojej przygody trenerskiej.
Sukcesów Wise’a jest jednak trochę więcej. Bo i nie da się nie mieć sukcesów, jeśli twój zespół od 2019 roku przedarł się z czwartego na najwyższy poziom rozgrywkowy.
— Jestem odpowiedzialny za Como jako całość, to dużo lepszy układ niż wcześniej w Newcastle czy gdziekolwiek indziej. Dobrze móc podejmować samodzielne decyzje, bo wtedy wszystko masz pod kontrolą i kierujesz klub do określonego celu. Ja kiedy się w coś angażuję, robię to tylko dlatego, że chcę. A tu chcę – Como to piękne miejsce i mam nadzieję, że wkrótce ludzie, którzy przyjeżdżają nad brzeg tego przesławnego jeziora, będą wiedzieć, że jest tu też taki jeden klub…
Dennis Wise dla Daily Mail
Dennis Wise z uśmiechem prezentujący sprowadzonego do Como na zakończenie piłkarskiej kariery Cesca Fabregasa.
Anglik dobrze czuje się w realiach, które narzucili mu Indonezyjczycy. W budowaniu społeczności i jej wspomnień, tworzeniu emocji i piłkarskiej aury w mieście. W prowadzeniu klubu, który przede wszystkim ma mieć duszę. Teraz, po awansie, wreszcie będzie można w pełni zadbać o podbicie serc tysięcy kibiców z Włoch, Europy i świata. Jak Chicago Bulls. Jak Dallas Cowboys.
Wise to wobec takich oczekiwań odpowiednia osoba na odpowiednim miejscu. Były piłkarz Chelsea po prostu polubił bycie dobrym facetem. W przeszłości zdarzały mu się niezbyt grzeczne wybryki — pobicie taksówkarza, jednego czy drugiego kolegi z drużyny, ogniste sprzeczki — ale w Lombardii ślad po agresywnym Wise’ie zaginął. Angielska prasa przywoływała niedawno jedną historię z Como, która potwierdza tylko, że dyrektor generalny klubu rozumie filozofię narzucaną mu przez Suwarso. I całkiem nieźle ją sobie przyswoił. W 2021 roku Wise zdecydował o zatrudnieniu w roli stadionowego konserwatora Abiego, którego spotkał zamiatającego za walutę watykańską plac Katedralny u wejścia do Palazzo del Broletto. Podszedł, zapytał, jak leci, zaproponował robotę i pensję.
– Lubię pomagać ludziom – krótko skomentował sprawę Wise.
Hiszpański sznyt i trampolina do wielkiej kariery
Pomógł więc również szukającemu nowych wyzwań i wspomnianemu już wyżej Fabregasowi. Były pomocnik Arsenalu, Barcelony czy Chelsea to osoba, której nie trzeba przedstawiać wszystkim zainteresowanym piłką nożną. Mistrz świata z 2010 roku szukał sobie na starość bezpiecznej przystani i podobnie jak inne wielkie gwiazdy — George Clooney czy Madonna — postawił na okolice jeziora Como. A że przy okazji mógł jeszcze przez jeden sezon pograć w piłkę i pobłyszczeć na włoskich boiskach… Żyć, nie umierać!
Tym bardziej, że w Como miało rozpocząć się też Fabregasa życie po życiu. Koniec z grą w piłkę zwykle nie oznacza całkowitego rozstania z futbolem, a w przypadku Hiszpana nie oznaczał nawet zmiany klubu — były pomocnik wprost ze środka pola wskoczył na ławkę trenerską i w roli asystenta trenera już zdążył zapisać na swoim koncie wielki sukces, jakim jest niewątpliwie awans do Serie A. Taka jest oficjalna wersja.
Cesc Fabregas podczas fety z okazji awansu Como do Serie A.
Nieoficjalna, ale i wszystkim znana, jest taka, że Fabregas to de facto pierwszy trener zespołu z Lombardii i w pocie czoła wyrabia papiery niezbędne do prowadzenia drużyny na odpowiednim poziomie. Nikt mu raczej nie będzie robił z tego tytułu problemów, bo też nikomu nie przeszkadza układ, w którym prawdziwy trener kryje się za papierami trenera-figuranta, Osiana Robertsa. Pewnie nawet sam Roberts nie ma z tym problemu, bowiem w Como pełni też dodatkową funkcję dyrektora rozwoju sportowego. Kogoś pomiędzy Fabregasem i Wise’em, ale i kogoś ewidentnie schowanego w ich cieniu.
— Jesteśmy podekscytowani, że Roberts jest z nami. Dzięki jego wyjątkowemu doświadczeniu w rozwijaniu piłkarzy czy trenerów widzimy Osiana jako długoterminowego architekta sukcesów we wszystkich grupach wiekowych i na wszystkich poziomach. Ma odpowiednie doświadczenie, by stworzyć plan ambitnej wizji gry Como.
Cesc Fabregas za stroną oficjalną klubu
Kiedy jednak odrzucimy tę fasadową strukturę zarządzania drużyną, na pierwszy plan, zgodnie ze stanem faktycznym, wysuwa się hiszpański trener, który doświadczenie w prowadzeniu drużyny zbiera dopiero od niedawna. Mimo to Fabregas wydaje się mieć wszelkie warunki ku temu, by zostać naprawdę niezłym szkoleniowcem — piłkarze go cenią, władze klubu mu ufają, wiele w piłce widział, podglądał najlepszych w tym fachu. I, co przecież w Como bardzo ważne, jest po prostu miłym gościem. Wielkie poruszenie w Internecie wywołał jego niedawny gest wobec drużyny, której obiecał po awansie grupową wycieczkę na Ibizę. Taką wielką zieloną szkołę dla kilkudziesięciu dorosłych chłopów, którzy razem osiągnęli wielki sukces, a teraz będą świętować i świętować. I świętować.
W dodatku na koszt trenera.
😁🇮🇹 Amazing team speech from Cesc Fabregas after @Como_1907 got promoted to Serie A. 📈
Players go crazy after he announces a team trip out to Ibiza! 🍾🥂 pic.twitter.com/BkuTK6Dq55
— EuroFoot (@eurofootcom) May 11, 2024
Fabregasa wkrótce czeka weryfikacja w Serie A i trudno powiedzieć, czy trener Como jest gotowy na zderzenie z najwyższym poziomem rozgrywkowym. Tam jego podopieczni nie będą faworytami większości spotkań, tam też nie będzie tak łatwo o kolejne zwycięstwa, punkty. Walka o utrzymanie może być bardzo trudna, a ta cukierkowa historia ostatnich pięciu lat w Como nie uczy raczej pokory, która może być niezbędna w znoszeniu porażek. Te na pewno przyjdą. Przyjdzie też pewnie kryzys, z którym Fabregas będzie musiał sobie poradzić i który powie nam, czy Hiszpan jest gotowy wypłynąć na szerokie wody.
Nawet bez opuszczania Lombardii, bo jak przekonują wszyscy pracujący w klubie i wokół niego oraz indonezyjscy właściciele — można podbić Europę z Como.
Tylko głupi nie chciałby brać w tym udziału
To nieco prowokacyjny nagłówek, ale faktycznie wygląda na to, że wiele osób ze świata piłki dostrzega w Como spory potencjał. Na razie marketingowy, wizerunkowy, wkrótce może też sportowy. Aura przyjaznego klubu budującego społeczność na pozytywnych emocjach i podtrzymującego romantyzm we współczesnej piłce przyciąga. Kusi wręcz. Niedługo trzeba było negocjować z Fabregasem, by ten oprócz bycia piłkarzem, potem trenerem drużyny, zgodził się także zainwestować w projekt braci Hartono i Mirwana Suwarso. A później na podobny krok skusił się grający z Hiszpanem jeszcze w Arsenalu Thierry Henry.
— To nowy rozdział mojego życia — uderzał w patetyczne tony legendarny napastnik Kanonierów. — Widzę, jak bardzo kocha się w tym klubie futbol… Ludzie jednak przyjeżdżają tu głównie po to, by zobaczyć miasto. Wszyscy we Francji czy Hiszpani utożsamiają hasło “Como” właśnie z miastem lub tym przepięknym jeziorem. Nadeszła jednak pora, by zaczęli też wymawiać tę nazwę, myśląc o klubie — dodawał, tłumacząc zarazem, co przyciągnęło go do Lombardii. Poza oczywiście Fabregasem i Wise’em.
— Dla mnie klub piłkarski jest niczym bez swojej lokalnej społeczności. Jednak w wielu wypadkach widzimy, jak cele komercyjne wyprzedzają i zrywają to szczególne połączenie z najbliższymi kibicami, a serce klubu zostaje utracone. Kiedy rozmawiałem z ludźmi odpowiedzialnymi za rozwój Como i opowiadali mi oni o już wdrożonych inicjatywach społecznych i ambicjach, aby klub rozwijał się razem ze społecznością, od razu zrozumiałem, że to idealne miejsce dla mnie.
Thierry Henry za stroną oficjalną klubu
Słowa Francuza to oczywiście elegancka laurka wystawiona indonezyjskim właścicielom, którzy równie dobrze sami mogliby powiedzieć dokładnie to samo. Często zresztą mówią. Henry ma jednak w środowisku opinię osoby, która faktycznie nie pcha się w miejsca, w których dostrzega fałsz i obłudę. Nie lubi szemranych interesów i naciągania ludzi na słodką gadkę bez pokrycia w czynach. Zresztą w Como faktycznie robią wiele dla lokalnej społeczności, a na pewno zrobią jeszcze więcej.
Thierry Henry i urodzony w Como Gianluca Zambrotta tuż przed meczem z Cosenzą.
Klub angażuje się w pomoc mieszczanom poprzez projekt COMO4COMO, który polega na promowaniu lokalnych twórców, producentów, maleńkich i nieco większych biznesów działających w okolicy. Como wspiera Como, czyli mieszkańców prowadzących bary, kawiarnie, restauracje, sklepiki z tysiącami drobiazgów, niewielkie pasmanterie, sklep z ubrankami dla niemowląt… słowem wszystko. Jedno wielkie budowanie społeczności i utożsamianie mieszkańców z klubem, który jest tu przede wszystkim dla nich.
PRZECZYTAJ WIĘCEJ O MALEŃKIEJ KNAJPCE W COMO PROMOWANEJ PRZEZ STADIONOWEGO SPIKERA [KLIKNIJ]
Stuletni stadion ma stać się Disneylandem
Dobre relacje z mieszkańcami to jednak nie wszystko, czego potrzeba, by odnieść w Como sukces. Klub dogaduje się równie dobrze z władzami miasta i regionu, które robią wszystko, by wspomagać rozwój drużyny. Przynajmniej wszystko, na co mogą sobie pozwolić w ramach nie tak znowu wielkiego budżetu. Największym problemem wkraczającego do Serie A Como jest na ten moment ten pięknie położony stadion.
Stadio Giuseppe Sinigaglia to perła włoskiej architektury piłkarskiej i typowy stary stadion z Półwyspu Apenińskiego. Może i ledwo trzyma się kupy, ale za to ma duszę, na której tak wszystkim w Como zależy. Rzecz w tym, że samą duszą nie da się spełnić wymagań Serie A i w klubie nie mogą być pewni dopuszczenia obiektu w takim stanie do rozgrywek. A to oznacza potrzebę szybkiej modernizacji, bo o przenosinach na inny stadion nie ma mowy.
Przynajmniej w klubie, bo niektórzy dziennikarze spekulują, że Como pierwsze domowe mecze po powrocie do Serie A mogłoby rozegrać… w Szwajcarii, w oddalonym o 25 kilometrów Lugano.
– Moim zdaniem wszystko udałoby nam się w rok, gdyby nie pojawiły się żadne opóźnienia związane z pozwoleniami i biurokracją. Oczywiście, wszystko musielibyśmy zrównać z ziemią… Wierzę, że dalibyśmy radę przystosować nasz obiekt do potrzeb Serie A w krótkim czasie. O Lugano jeszcze nie myśleliśmy, naszym celem jest pozostanie w Como.
Mirwan Suwarso dla La Provincia di Como
Władze miasta chcą zrobić wszystko, by faktycznie “nie pojawiły się żadne opóźnienia związane z pozwoleniami i biurokracją”. Swoje pełne wsparcie dla projektu przebudowy stadionu deklaruje prezydent prowincji Confartigianato, Roberto Galli. I również wskazuje na problemy, które mogą przeciągać prace na obiekcie w nieskończoność. Biurokrację, papierologię i ogólny włoski bałagan.
Stadion w Como jest naprawdę jedyny w swoim rodzaju…
Jednym z problemów nie są jednak pieniądze, bowiem tych nie braknie. Bracia Hartono zgodzili się po prostu sfinansować przebudowę, która zakłada, a jakże, że stadion nie będzie służył tylko klubowi, ale całej społeczności.
— Nasz projekt ma za punkt odniesienia Disneyland. Parki tematyczne, filmy, studia, media i merchandising. Wszystko to w jednym miejscu, tak ma być w Como. Właściciele wkrótce zatwierdzą plan i przedstawią go władzom miasta. To nie będzie stadion dla Como, otwarty dwa, trzy dni w miesiącu, ale dla miasta, z powierzchniami handlowymi i medycznymi.
Mirwan Suwarso dla La Gazzetta dello Sport
Wzorem dla Como, także w kwestii infrastruktury, ma być Atalanta, która też miała problemy ze stadionem. Władze ligi zgodziły się jednak, by klub z Bergamo przeprowadził przebudowę swojego domu etapami. W razie potrzeby podobnie zrobią Lariani.
Aż strach pomyśleć co oni zgotują…
Wielkie zaskoczenie w kontekście awansu drużyny do Serie A mogą budzić ostatnie plotki transferowe. Usłyszeliśmy już o Luce Modriciu, Mauro Icardim, nieodżałowanym Pedro Rodriguezie — to znane nazwiska, których w kontekście beniaminka nikt się raczej nie spodziewał. Wcześniej niektórzy zastanawiali się, czy na zakończenie kariery w Como nie skusi się Jamie Vardy, bo Anglik przyjechał do Lombardii na zaproszenie Wise’a. Prędzej jednak możemy się spodziewać, że on czy Modrić najzwyczajniej w świecie dołączą do Henry’ego i Fabregasa, stając się udziałowcami klubu, a przy okazji jego wybitnymi ambasadorami.
Tacy ludzi przydadzą się zawsze i dzięki nim, może już wkrótce, będziemy pisać o wielkiej modzie na Como. Jeśli ambicje właścicieli uda się zrealizować, to klub, który jeszcze kilka lat temu stał nad przepaścią, nagle może stać się ikoną piłki nożnej na Półwyspie Apenińskim. Disneyland w wydaniu Mirwana Suwarso, to całkiem inny Disneyland niż te, o których mówili właściciele City Football Group, drużyn z amerykańskiej MLS albo niektórzy włodarze wielkich europejskich firm.
Przede wszystkim dlatego, że Como, nie dzięki pieniądzom, ale pomimo pieniędzy, pragnie pozostać Como. Klubem, miastem, społecznością.
WIĘCEJ NA WESZŁO:
- Na Wyspach Kanaryjskich chłód i niepokój
- Juventus z 15. Pucharem Włoch! Atalanta przegrywa kolejny finał
- Piętnaście bramek Pogoni Grodzisk Mazowiecki. Jak często oglądaliśmy taką sytuację w tym sezonie?
Fot. Newspix