Wszyscy antyfani Manchesteru City i oczywiście fani Arsenalu założyli dzisiaj koszulki Tottenhamu. Tak, zrobili to nawet ci, którzy z wiadomych względów nie przepadają za derbowym rywalem, ale przecież okoliczności były naprawdę wyjątkowe. Tottenham bowiem, choć ostatnio dostający oklep za oklepem, mógł zmienić losy walki o mistrzostwo Anglii. Sam w niej od dawna nie partycypuje, jednak teraz dostał rolę pierwszoplanowego aktora na największej scenie.
I z tej roli mimo wszystko skorzystał. Robił, co mógł, bronił się, zagrażał, stawiał twarde warunki. Do pewnego momentu wyglądał jak ekipa, która jest w stanie wręcz pokonać piłkarzy Guardioli. Kapitalnie spisywał się Vicario – w pierwszym kwadransie meczu przy strzale Fodena, sam na sam, popisał się interwencją, która w bardziej dramatycznym momencie meczu mogłaby zostać uznaną za paradę sezonu w Premier League.
HUGE SAVE BY VICARIO pic.twitter.com/wHvothdL69
— Pubity Sport (@pubitysport) May 14, 2024
Ale nie tylko Włoch między słupkami musiał uważać w każdej minucie. Defensorzy Tottenhamu mieli dzisiaj tyle roboty, że to aż niemożliwe, jak potrafili uchronić się przed stratą gola. W ostatnich meczach (cztery porażki) zawsze tracili bramkę w pierwszej połowie, ale tym razem dokonali jakiegoś cudu, dosłownie. Bo jak inaczej wytłumaczyć ostatnią akcję przed zejściem do szatni, w której dwukrotnie w ciągu kilku sekund stawali piłce na drodze do siatki? Najpierw strzał Haalanda zablokował Romero, a potem jeszcze lepszą, niebywałą obronę zaliczył Dragusin. Zresztą sami zobaczcie:
Why is Dragusin playing unreal this game? 😭 pic.twitter.com/VcXg7TfVba
— TalkTHFC (@TalkTHFC__) May 14, 2024
Sęk w tym, że City to City. Fantastycznie grająca drużyna z wytrychem do każdej linii defensywnej. Właściwie jej jedynym ograniczeniem jest jej własna skuteczność w polu karnym, która zawiodła choćby w dwumeczu z Realem Madryt w Lidze Mistrzów i wydawało się, że zawiedzie również w tym spotkaniu. Gdy De Bruyne łapał się za głowę po swoim strzale obronionym przez bramkarza, znów w wymagający sposób, zapachniało 0:0. Ale sytuacji bramkowych przybywało, aż wreszcie nawet świetnie dysponowany Vicario nie mógł nic wyczarować. Dużo miejsca na skrzydle, De Bruyne wzdłuż linii bramkowej do Haalanda, łatwa szufla, gol.
Pep Guardiola mógł odetchnąć. Na dziewięć meczów rozegranych na wyjeździe z Tottenhamem w aż sześciu przegrał, a na nowym stadionie “Kogutów” nie widział trafienia swoich podopiecznych od ponad 400 minut. Nie, to nigdy nie był spacerek. Ani wcześniej, ani dzisiaj, a w dodatku nie wszystko układało się po myśli Hiszpana. Z boiska zszedł mocno poturbowany De Bruyne i… Ederson. W pewnym momencie bramkarz City dostał tak mocnego kopa kolanem w głowę, że sztab City się zwyczajnie zmartwił. Stawka meczu była duża, a ponad 20 minut z golkiperem widzącym gwiazdki wokół nosa naturalnie wiązało się z ryzykiem.
A że Tottenham miał swoje argumenty i chciał włożyć rywalowi kij w szprychy, rezerwowy Ortega nie mógł narzekać na bezrobocie. Ba, musiał ratować swoich kolegów tak jak w 80. minucie, kiedy z ostrego kąta próbował Kulusevski. I w 86., gdy stanął oko w oko z Sonem i już myśleliśmy, że nie ma prawa wyjść z tego pojedynku zwycięsko. Bandyterkę odstawił Akanji, mógł sprawić swojej drużynie coś tego kalibru, co zrobił kiedyś Steven Gerrard tuż przed finiszem, zdawało się, mistrzowskiego sezonu. Guardiola aż położył się na murawie z niedowierzania, Koreańczyk miał 1:1 na nodze, ale to Ortega został bohaterem.
A potem stało się coś zgodnego ze znanym piłkarskim porzekadłem. Doku wpadł w pole karne Tottenhamu, machnął nogą raz, dwa – faul i rzut karny. Gdy został wykorzystany przez Haalanda, było już po meczu. “Koguty” zagrały naprawdę dobry mecz, miały swoje okazje, ale za dobre wrażenie nagród nie dają. No i wszystko wskazuje na to, że będzie miał ją tylko Manchester City, po tym jak w ostatniej kolejce jako lider dopnie formalności z West Hamem.
Tottenham – Manchester City 0:2 (0:0)
Haaland 51′ i 91′
CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO:
- Lech – demon prędkości. Odkrył, że jego idealny trener od półtora roku nie ma pracy
- Trela: Magia europejskich wieczorów. Najmniej spodziewany sukces w dziejach BVB
- Gorzki koniec ery Mbappe. PSG nie ma leku na gen frajerstwa
Fot. Newspix