Reklama

Tottenham był dobry, ale to za mało. City o krok od mistrzostwa

Kamil Warzocha

Autor:Kamil Warzocha

14 maja 2024, 23:02 • 3 min czytania 23 komentarzy

Wszyscy antyfani Manchesteru City i oczywiście fani Arsenalu założyli dzisiaj koszulki Tottenhamu. Tak, zrobili to nawet ci, którzy z wiadomych względów nie przepadają za derbowym rywalem, ale przecież okoliczności były naprawdę wyjątkowe. Tottenham bowiem, choć ostatnio dostający oklep za oklepem, mógł zmienić losy walki o mistrzostwo Anglii. Sam w niej od dawna nie partycypuje, jednak teraz dostał rolę pierwszoplanowego aktora na największej scenie.

Tottenham był dobry, ale to za mało. City o krok od mistrzostwa

I z tej roli mimo wszystko skorzystał. Robił, co mógł, bronił się, zagrażał, stawiał twarde warunki. Do pewnego momentu wyglądał jak ekipa, która jest w stanie wręcz pokonać piłkarzy Guardioli. Kapitalnie spisywał się Vicario – w pierwszym kwadransie meczu przy strzale Fodena, sam na sam, popisał się interwencją, która w bardziej dramatycznym momencie meczu mogłaby zostać uznaną za paradę sezonu w Premier League.

Ale nie tylko Włoch między słupkami musiał uważać w każdej minucie. Defensorzy Tottenhamu mieli dzisiaj tyle roboty, że to aż niemożliwe, jak potrafili uchronić się przed stratą gola. W ostatnich meczach (cztery porażki) zawsze tracili bramkę w pierwszej połowie, ale tym razem dokonali jakiegoś cudu, dosłownie. Bo jak inaczej wytłumaczyć ostatnią akcję przed zejściem do szatni, w której dwukrotnie w ciągu kilku sekund stawali piłce na drodze do siatki? Najpierw strzał Haalanda zablokował Romero, a potem jeszcze lepszą, niebywałą obronę zaliczył Dragusin. Zresztą sami zobaczcie:

Reklama

Sęk w tym, że City to City. Fantastycznie grająca drużyna z wytrychem do każdej linii defensywnej. Właściwie jej jedynym ograniczeniem jest jej własna skuteczność w polu karnym, która zawiodła choćby w dwumeczu z Realem Madryt w Lidze Mistrzów i wydawało się, że zawiedzie również w tym spotkaniu. Gdy De Bruyne łapał się za głowę po swoim strzale obronionym przez bramkarza, znów w wymagający sposób, zapachniało 0:0. Ale sytuacji bramkowych przybywało, aż wreszcie nawet świetnie dysponowany Vicario nie mógł nic wyczarować. Dużo miejsca na skrzydle, De Bruyne wzdłuż linii bramkowej do Haalanda, łatwa szufla, gol.

Pep Guardiola mógł odetchnąć. Na dziewięć meczów rozegranych na wyjeździe z Tottenhamem w aż sześciu przegrał, a na nowym stadionie “Kogutów” nie widział trafienia swoich podopiecznych od ponad 400 minut. Nie, to nigdy nie był spacerek. Ani wcześniej, ani dzisiaj, a w dodatku nie wszystko układało się po myśli Hiszpana. Z boiska zszedł mocno poturbowany De Bruyne i… Ederson. W pewnym momencie bramkarz City dostał tak mocnego kopa kolanem w głowę, że sztab City się zwyczajnie zmartwił. Stawka meczu była duża, a ponad 20 minut z golkiperem widzącym gwiazdki wokół nosa naturalnie wiązało się z ryzykiem.

A że Tottenham miał swoje argumenty i chciał włożyć rywalowi kij w szprychy, rezerwowy Ortega nie mógł narzekać na bezrobocie. Ba, musiał ratować swoich kolegów tak jak w 80. minucie, kiedy z ostrego kąta próbował Kulusevski. I w 86., gdy stanął oko w oko z Sonem i już myśleliśmy, że nie ma prawa wyjść z tego pojedynku zwycięsko. Bandyterkę odstawił Akanji, mógł sprawić swojej drużynie coś tego kalibru, co zrobił kiedyś Steven Gerrard tuż przed finiszem, zdawało się, mistrzowskiego sezonu. Guardiola aż położył się na murawie z niedowierzania, Koreańczyk miał 1:1 na nodze, ale to Ortega został bohaterem.

A potem stało się coś zgodnego ze znanym piłkarskim porzekadłem. Doku wpadł w pole karne Tottenhamu, machnął nogą raz, dwa – faul i rzut karny. Gdy został wykorzystany przez Haalanda, było już po meczu. “Koguty” zagrały naprawdę dobry mecz, miały swoje okazje, ale za dobre wrażenie nagród nie dają. No i wszystko wskazuje na to, że będzie miał ją tylko Manchester City, po tym jak w ostatniej kolejce jako lider dopnie formalności z West Hamem.

Reklama

Tottenham – Manchester City 0:2 (0:0)

Haaland 51′ i 91′

CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO:

Fot. Newspix

W Weszło od początku 2021 roku. Filolog z licencjatem i magister dziennikarstwa z rocznika 98’. Niespełniony piłkarz i kibic FC Barcelony, który wzorował się na Lionelu Messim. Gracz komputerowy (Fifa i Counter Strike on the top) oraz stały bywalec na siłowni. W przyszłości napisze książkę fabularną i nakręci film krótkometrażowy. Lubi podróżować i znajdować nowe zajawki, na przykład: teatr komedii, gra na gitarze, planszówki. W pracy najbardziej stawia na wywiady, felietony i historie, które wychodzą poza ramy weekendowej piłkarskiej łupanki. Ogląda przede wszystkim Ekstraklasę, a że mieszka we Wrocławiu (choć pochodzi z Chojnowa), najbliżej mu do dolnośląskiego futbolu. Regularnie pojawia się przed kamerami w programach “Liga Minus” i "Weszlopolscy".

Rozwiń

Najnowsze

Piłka nożna

„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Jakub Radomski
10
„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Anglia

Piłka nożna

„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Jakub Radomski
10
„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Komentarze

23 komentarzy

Loading...