Ruch Chorzów drugi raz w sezonie urwał punkty Śląskowi Wrocław. Ekipa Jacka Magiery nie przegrała w tym sezonie z żadnym innym beniaminkiem i tak się składa, że pięć “oczek”, które urwali jej Niebiescy to dokładnie tyle, ile WKS traci do liderującej Jagiellonii Białystok. Stwierdzić, że Śląsk w dwumeczu z Ruchem przegrał mistrzostwo, to zbyt wiele, ale oddanie niemal zdegradowanej drużynie z Chorzowa trzech punktów w tej fazie sezonu może skutkować stratą nie tyle tytułu, ile miejsca w pucharach.
Śląsk Wrocław wygrywa w tym roku w zasadzie raz na miesiąc, co czwarty mecz. Dobra wiadomość jest taka, że jeśli ten trend utrzyma, to za tydzień ogra ŁKS. Punktów straconych z Ruchem Chorzów to jednak nie wróci, a trzeba przyznać, że WKS sam włożył sobie kij w szprychy. Jeszcze w ostatniej minucie miał szansę na choć częściowe uratowanie sytuacji, ale Patryk Klimala stwierdził, że w strzelanie bramek idzie mu tak źle, że nawet mając patelnię w piątce lepiej wystawić piłkę koledze.
Przynajmniej mamy nadzieję, że tak pomyślał, bo jeśli chciał strzelać, to wypada jeszcze śmieszniej.
Byłoby jednak głupotą sprowadzać niepowodzenie Śląska tylko do Klimali. W tym meczu najdobitniej dały o sobie znać problemy drużyny Jacka Magiery — kiedy trzeba konstruować atak pozycyjny i dominować, zespół z Wrocławia boi się petard.
Śląsk Wrocław — Ruch Chorzów 2:3
Idealny scenariusz meczu dla Śląska to objęcie prowadzenia i czyhanie na kontrataki. W ten sposób WKS punktował przez całą rundę jesienną, to dlatego nadal jest w grze o mistrzostwo Polski. We Wrocławiu było jednak zupełnie odwrotnie. Pierwszego gola zdobył Ruch. O tym, że gospodarze byli niegramotni, najlepiej świadczy fakt, że Miłosz Kozak w tej akcji zdołał:
- stracić piłkę
- podać sam do siebie
A następnie dograć na głowę Somy Nowothny’ego. Ostrzegawczy gong wcale Śląskowi nie pomógł. Ruch wyprowadził bowiem drugą kontrę, znów sporo po drodze spartolił i znów na koniec cieszył się z bramki. Reakcja tym razem niby była, ale oprócz Klimali Śląsk ma w kadrze jeszcze jednego ancymona — Mateusza Żukowskiego. Sytuacja, w której do pokonania miał tylko Dante Stipicę ewidentnie go przerosła. Sytuacja, w której w polu karnym trochę bardziej się kotłowało także, bo wtedy na drodze stanął mu Szymon Szymański.
Sam Exposito nie wystarczy
Śląsk w końcu zdał sobie sprawę, jak wielka jest stawka tego spotkania i postanowił powalczyć o wynik, ale zanim Erik Exposito zdołał coś z siebie wykrzesać, Ruch podwyższył prowadzenie. Nie przywykliśmy do oglądania trzech goli w siatce Rafała Leszczyńskiego, ale Michał Feliks z pięciu metrów pomylić się nie mógł, co odróżnia go od Klimali i Żukowskiego. Sytuacja była więc beznadziejna i bardzo trudna do uratowania. Fakt, że Exposito spróbował, pozwala jeszcze bardziej docenić jego rolę w Śląsku.
Najpierw wykończył akcję Klimali. Potem wypracował gola Matsence, świetnie dogrywając do niego piłkę.
No i w końcu miałby też asystę numer trzy, bo to on obsłużył Klimalę, który postanowił pozostać w klubie “zero goli”. Futbolowi bogowie uznali jednak, że jeden Exposito to za mało, żeby w ten sposób dojechać do pucharów. Śląsk musi postarać się bardziej i dołożyć jeszcze kilka atutów. Pytanie, czy takowe posiada?
fot. Newspix