Gdyby o wynikach w piłce decydowała historia i baza kibiców, Ruch walczyłby o mistrzostwo i mieszałby w pucharach, bo swoje w życiu przeżył, a na jego mecz – jak dziś – potrafi przyjść ponad 50 tysięcy osób. Niestety: historia i kibice nie decydują, więc Niebiescy przegrali 2:3 z Widzewem, a spadek nie tyle, że puka do drzwi, tylko dawno już siedzi na kanapie, zjadł obiad, wypił herbatę i pyta co na deser.
Widać po piłkarzach Ruchu, że walczą i się starają, ale po pierwsze trudno za to szczególnie chwalić, a po drugie: na tym poziomie to nie wystarczy. Jasne, Ekstraklasa to nie są gwiezdne wojny, natomiast chorzowianie i tak nie dojeżdżają.
Są jak Tadeusz Drozda na zjeździe fanów Tomasza Karolaka. Poziom humoru reszty stawki nie za wysoki, a i tak jest problem.
Klasyk rzekłby: zarówno w ofensywie, jak i w defensywie. Jeśli bowiem dostajesz piłkę dwa metry od bramki (Moneta) – lepiej kopnij w nią, a nie do Zabrza. Albo jeśli Gikiewicz wypluwa ci prosty strzał pod nogi (Wójtowicz), też możesz przyjąć i uderzyć, zamiast oddawać rywalowi futbolówkę kolanem.
Niby proste, a dla gospodarzy skomplikowane jak fizyka kwantowa. No i potem są efekty w postaci ostatniego miejsca, bo – znów oczywistość – strzelanie goli ułatwia zdobywanie punktów.
Natomiast jeśli ktoś myśli, że najbardziej paralityczna w tym niebieskim zestawieniu była ofensywa – zdecydowanie nie, ta przecież zaliczyła swoje sztuki, a to obrona grała swój prywatny koncert. Pierwszą bramkę dla Widzewa można było zatrzymać na 150 sposobów, ale Ruch nie zdecydował się na żaden. Najpierw Szymański puścił Sancheza jak królewicza, Stępiński się poślizgnął, a Sikora nabrał ochotę na piętkowanie z gośćmi.
I bęc – 1:0 po dwóch minutach. Kibice Ruchu nie mogą się spóźnić ani sekundy na występ swojej drużyny, ponieważ mogą sporo przegapić – teraz szybciutko załadował Widzew, a tydzień temu Pogoń.
Drugi gol dla łodzian? Heroiczna interwencja Stipicy! Zrobił wszystko, żeby nie dopuścić do rzutu rożnego dla Widzewa i udało mu się to (brawo!!!), ale jednocześnie podarował bramkę na tacy, wybijając piłkę pod nogi Sancheza. Oczywiście można było to puścić i pogodzić się z kornerem, ale najwyraźniej Chorwat tak boi się stałych fragmentów, że im dalej od niego, tym lepiej, a w tym przypadku – od środka.
Trzeci gol – Stipica musiał być przerażony, bo po ręce Josemy był rzut karny (to tylko jedenaście metrów!) i pewny finisz Pawłowskiego.
Oczywiście świetnie, że Ruch się nie poddał i do końca walczył o choćby remis, dwa razy strzelając gola kontaktowego, ale tutaj nawet remis by nie pomógł. Z Widzewem w takiej otoczce trzeba było po prostu wygrać, żeby jeszcze marzyć o utrzymaniu. A na teraz jest 10 punktów do bezpiecznego miejsca i pięć meczów do końca.
Utrzymanie nie byłoby cudem, to mało powiedziane. Najwięcej, by Ruch jak najdłużej był w lidze, zrobili kibice, odpalając race i powodując przerwy. Najpierw ci z Chorzowa, a potem ci zaprzyjaźnieni z Łodzi. Cokolwiek powiedzieć: są skuteczniejsi niż drużyna beniaminka.
Na koniec zdanie należy się też Widzewowi, bo za ostatnie 15 meczów to trzeci zespół w lidze, a za dziesięć i pięć – drugi. Dużo mówi się o Górniku czy Jagiellonii, ale łodzianie pod wodzą Myśliwca rosną i są kolejnym pozytywnym bohaterem tego sezonu. Widać dobry wpływ trenera na zespół, czyli zupełnie inaczej niż w Ruchu, gdzie mieli trzech szkoleniowców, a i tak są ostatni.
CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO: