Reklama

Londyńczycy. Gnabry oraz Kane znali drogę do bramki Arsenalu, ale na wygraną to za mało

Szymon Piórek

Autor:Szymon Piórek

09 kwietnia 2024, 23:03 • 5 min czytania 5 komentarzy

Mógł Arsenal prowadzić grę, posiadać piłkę przez większość czasu, oddać więcej strzałów, ale co z tego, jak finalnie tylko zremisował 2:2 z Bayernem Monachium. Kanonierzy sami podkładali sobie kłody pod nogi, wykładali się o nie i zostali ukarani przez byłych londyńczyków Harry’ego Kane’a i Serge’a Gnabry’ego.

Londyńczycy. Gnabry oraz Kane znali drogę do bramki Arsenalu, ale na wygraną to za mało

Kojarzycie serial “Londyńczycy”? Nie była to wybitna produkcja TVP, ale opowiadała o Polakach żyjących na emigracji w brytyjskiej stolicy. W zasadzie nie żyjących, a walczących o przetrwanie i tak przed starciem z Arsenalem wyglądali piłkarze Bayernu Monachium. Zbici, bez nadziei na jakikolwiek sukces w Niemczech z racji odpadnięcia z krajowego pucharu i straty 16 punktów w Bundeslidze do Bayeru Leverkusen, udali się do Londynu. Na obczyźnie chcieli udowodnić, że są coś warci, że stać ich na coś wielkiego. I prawdopodobnie mogłoby im się nie udać, gdyby nie fakt, że uliczki tego gigantycznego miasta, dzielnic jak Soho, Hammersmith czy Islington, a w szczególności drogę do bramki Arsenalu na Emirates Stadium znali Serge Gnabry i Harry Kane.

Davies na karuzeli

Bez nich, a także Leroya Sane, który też swoje przeżył na Wyspach Brytyjskich, choć akurat on świetnie zaznajomił się z Manchesterem, Bayern nie miałby na co liczyć w starciu z Arsenalem, bo Kanonierzy przeważali i to w każdym aspekcie. Długimi fragmentami Die Roten bronili się całym zespołem nie tyle na własnej połowie, co nawet na powierzchni 30 metrów od własnej bramki. Londyńczycy stwarzali więcej okazji, mieli większe posiadanie piłki i kierowali ją tam, gdzie chcieli, w szczególności na lewą stronę obrony monachijczyków, gdzie od dłuższego czasu przeciętnie spisuje się Alphonso Davies, co jest jednym z wielu argumentów za tym, by sprzedać Kanadyjczyka już latem.

Słabo dysponowany Davies już w dwunastej minucie dał się ograć duetowi Ben White – Bukayo Sako, w wyniku czego angielski skrzydłowy strzelił pięknego gola po technicznym uderzeniu w długi róg bramki Manuela Neuera, który zdążył wyleczyć kontuzję, ale zareagować na tę próbę już nie zdołał. W kolejnych minutach uratował jednak tyłek swoim kolegom, zatrzymując Kanonierów, którzy stwarzali kolejne groźne okazje po rzutach rożnych.

Arsenal mógł poczuć się jak w wielkanocnym starciu z Manchesterem City, z tym wyjątkiem, że to on tym razem dyktował warunki. Jednak tylko do 18 minuty.

Reklama

Trzy wylewy i zjazd Kiwiora do bazy

Wtedy nastąpił pierwszy z trzech wylewów Kanonierów.

Wylew numer 1. Gdyby ktoś pytał, czy język portugalski i hiszpański są podobne, powinien jako przykład podać komunikację na linii Gabriela Magalhaesa i Davida Rayi. Obrońca i bramkarz wybiegli wspólnie do piłki, spotkali się przy niej i zupełnie zgłupieli. Golkiper wrócił w pole karne, defensor naciskany przez Kane’a źle podał w kierunku Jakuba Kiwiora i wtedy zaczęły się problemy. To nieporozumienie poskutkowało stratą gola. Bo Kiwior nie opanował piłki, Sane błyskawicznie zagrał do Leona Goretzki, ten wprowadził w pole karne Gnabry’ego, a były zawodnik Arsenalu zdobył bramkę, zakładając siatkę Rayi. Jednocześnie udowodnił, jak doskonale czuje się w Londynie. Wszystkie gole, które strzelił na wyjazdach w Lidze Mistrzów, padły w Londynie: cztery przeciwko Tottenhamowi, dwa z Chelsea i we wtorek z Arsenalem.

Wylew numer 2. Kiwior poszedł na zwarcie z Sane na środku boiska. Niemiec bez większych problemów ograł Polaka, odwracając się z nim na plecach, jednocześnie zapraszając naszego rodaka na przejażdżkę. Problem w tym, że Kiwior w tym pojedynku miał składaka, a Sane skuter, którym minął jeszcze Jorginho, Gabriela, a zatrzymał się dopiero na Salibie, choć Francuz dopuścił się faulu, dlatego sędzia Glenn Nyberg podyktował rzut karny, którego na gola zamienił Kane. Już wtedy można było przypuszczać, że Polak dość szybko opuści murawę, bo oprócz negatywnego udziału przy dwóch straconych golach, był zupełnie niewykorzystywany przy budowaniu ataków i nie radził sobie przeciwko niemieckiemu skrzydłowemu. Mikel Arteta dokonał zmiany już w przerwie, ale zanim ona nastąpiła, Bayern przypuścił ostatni atak.

Wylew numer 3. Po dwóch ciosach Arsenal był oszołomiony, ale nie zrezygnował ze swojego dominującego stylu. Dalej tłamsił rywali, narażając się na kontrataki. I po jednym z nich Sane gnał samotnie na bramkę Rayi. Z wielkim poświęceniem pędzili za nim Saliba i White. Ten pierwszy wytrącił Niemca z równowagi, a w tym czasie drugi z defensorów wyłuskał fantastycznym wślizgiem piłkę spod nóg przeciwnika i udało się zapobiec trzeciej straconej bramce.

Bayern jak Polska

Te trzy blackouty mogłyby wystarczyć, żeby Bayern wrócił do Monachium z cennym zwycięstwem 2:1. Problem w tym, że przez pozostałą część meczu monachijczycy zdecydowali się grać jak reprezentacja Polski. Murowanie, gra z kontry, laga na Robe… Kane’a lub Sane. A jak dobrze wiemy, to marna taktyka, która zemściła się na kwadrans przed końcem meczu. Kluczową rolę odegrali rezerwowi. Zaczęło się od zmiany Ołeksandra Zinczenki, który nie dawał się tak łatwo ogrywać Sane, a dodatkowo tworzył przewagę w środku pola. To było jednak za mało na Die Roten, dlatego Arteta sięgnął po Gabriela Jesusa i Leandro Trossarda, co okazało się strzałem w dziesiątkę.

Brazylijczyk zatańczył sambę w polu karnym Bayernu. Nie robił sobie nic z tego, że był otoczony przez pięciu rywali. Przed Matthijsem de Ligtem zrobił tak sugestywny drybling, że Holender dopiero teraz kołuje gdzieś w okolicach lotniska Heathrow po wślizgu na pusto. Po tym zwodzie Brazylijczyk wyłożył piłkę Trossardowi, a ten umieścił ją w siatce, ratując remis Arsenalowi, z którego Kanonierzy nie mogą być zadowoleni.

Reklama

Przeważali, posiadali piłkę przez większy procent czasu, stwarzali więcej okazji bramkowych, ale koniec końców było to i tak za mało na wygraną, o którą będą musieli postarać się w rewanżu. A zapowiada się on równie ekscytująco, co pierwsze starcie.

Arsenal – Bayern Monachium 2:2 (1:2)

Saka 12′, Trossard 76′ – Gnabry 18′, Kane 32′ z karnego

WIĘCEJ NA WESZŁO:

Fot. Newspix

Urodzony z piłką, a przynajmniej tak mówią wszyscy w rodzinie. Wspomnienia pierwszej koszulki są dość mgliste, ale raz po raz powtarzano, że był to trykot Micheala Owena z Liverpoolu przywieziony z saksów przez stryjka. Wychowany na opowieściach taty o Leszku Piszu i drużynie Legii Warszawa z lat 80. i 90. Były trzecioligowy zawodnik Startu Działdowo, który na rzecz dziennikarstwa zrezygnował z kopania się po czole. Od 19. roku życia związany z pisaniem. Najpierw w "Przeglądzie Sportowym", a teraz w"Weszło". Fan polskiej kopanej na różnych poziomach od Ekstraklasy do B-klasy, niemieckiego futbolu, piłkarskich opowieści historycznych i ciekawostek różnej maści.

Rozwiń

Najnowsze

Piłka nożna

„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Jakub Radomski
7
„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Liga Mistrzów

Piłka nożna

„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Jakub Radomski
7
„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Komentarze

5 komentarzy

Loading...