Po nieudanym Grand Prix Australii – gdzie z powodu awarii nie dojechał do mety – w Japonii Max Verstappen wrócił do tego, co robi najlepiej i na spokojnie wygrał wyścig. Holender odjechał wszystkim rywalom, a nie przeszkodziło mu nic, nawet czerwona flaga na początku rywalizacji.
W Japonii zobaczyliśmy zresztą nie tylko wygraną Maxa, ale też trzeci w tym sezonie dublet Red Bulla. Wszystko zaczęło się jednak od wypadku już w drugim zakręcie. Daniel Ricciardo zahaczył wtedy Alexa Albona, ten wypadł z toru i uszkodził bandy na tyle, że sędziowie musieli zamachać czerwonymi flagami, by przerwać wyścig. I Australijczyk, i Taj już do niego zresztą nie wrócili.
ZWROT 50% DO 500 zł – BEZ OBROTU W FUKSIARZ.PL!
Zirytowany mógł być Max Verstappen, który znakomicie wystartował, ale najpewniej ani trochę się tym nie przejął, bo gdy Grand Prix wznowiono, momentalnie zaczął odjeżdżać rywalom. I później nie było już nawet chwili, w której można by pomyśleć: “no, walka o zwycięstwo jest zacięta, może Maxowi się nie uda”. Nie, Holender jechał po swoje, a za jego plecami świetnie radził sobie też Sergio Perez.
Co działo się za plecami dwójki z Red Bulla? Nieźle radził sobie McLaren, który wczesnym pit stopem pomógł Lando Norrisowi. Słabo za to jechali kierowcy Mercedesa, bo i Lewis Hamilton, i George Russell wyraźnie odstawali od najlepszych zawodników. W przeciwieństwie do kierowców Ferrari – ci najwyraźniej nabrali nieco wiatru w żagle po tym, jak Carlos Sainz wykorzystał problemy Red Bulla w Australii i tam triumfował.
Tym razem o wygranej nie było mowy. Ale Ferrari i tak może czuć, że wycisnęło z wyścigu maksimum.
Sainz startował przecież z czwartej pozycji, Leclerc dopiero z ósmej. A dojechali do mety odpowiednio na trzecim i czwartym miejscu. To zaskakujące o tyle, że na ogół “grande strategia” Ferrari zupełnie się nie udaje. Tym razem wypaliła i to podwójnie, bo zastosowali inne rozwiązania taktyczne u swoich zawodników. A na koniec koleżeństwem popisali się obaj kierowcy, bo gdy Sainz miał świeższe opony, Leclerc oddał mu pozycję, zgodnie z sugestią teamu.
It’s official – Charles Leclerc is your #F1DriverOfTheDay!
A mega first stint by the Ferrari driver, and three places gained to take P4 in Suzuka! 🚀#F1 #JapaneseGP @salesforce pic.twitter.com/u5dwmNsISR
— Formula 1 (@F1) April 7, 2024
I wszystko to zagrało. No brawo, chłopaki. Takie Ferrari chce się oglądać. Tym bardziej, że włoska ekipa regularnie radzi sobie w tym sezonie na poziomie. Gdyby nie to, że Red Bull odstaje i to znacznie, pewnie wierzylibyśmy nawet w zaciętą walkę o mistrzostwo. Na razie zresztą – głównie przez GP Australii – różnice w klasyfikacji generalnej nie są tak duże. Verstappen ma 77 punktów, Perez 64, Leclerc 59, a Sainz 55 (co tym bardziej imponujące, bo przecież ominął GP Arabii Saudyjskiej z powodu operacji wyrostka robaczkowego).
Dalej? Dalej to już nikt w walce o podium się na ten moment nie liczy. Podobnie jak w klasyfikacji konstruktorów, gdzie Red Bull ma 141 punktów, Ferrari 120, a trzeci McLaren ledwie 69.
GRAND PRIX JAPONII. TOP 10:
- Max Verstappen
- Sergio Perez
- Carlos Sainz
- Charles Leclerc
- Lando Norris
- Fernando Alonso
- George Russell
- Oscar Piastri
- Lewis Hamilton
- Yuki Tsunoda
Fot. Newspix