Reklama

Trela: Transferowe historie sukcesu w Ekstraklasie. Czego mogą nauczyć polskie kluby?

Michał Trela

Autor:Michał Trela

03 marca 2024, 15:36 • 11 min czytania 4 komentarze

Modelowy profil piłkarza przyjeżdżającego z zagranicy, który odnajduje się w Ekstraklasie, ma 25-28 lat, regularnie grał w swoim poprzednim klubie, najlepiej z ligi kraju bałkańskiego i trzeba było za niego zapłacić kwotę odstępnego. W ostatnich latach idealnie do wzoru pasuje tylko Josip Juranović. Ale mimo że każdy przypadek jest inny, pewne powtarzalne elementy w udanych transferach da się zauważyć.

Trela: Transferowe historie sukcesu w Ekstraklasie. Czego mogą nauczyć polskie kluby?

Domknęło się właśnie kolejne okno transferowe, w którym polskie kluby usiłowały poradzić sobie z nieprzychylnymi realiami rynkowymi. Wydając na wykup piłkarzy – w skali europejskich cen – jedynie grosze, nie mogąc kusić najlepszych wysokimi pensjami, ani przekonywać ich wielkimi perspektywami sportowego awansu, polscy dyrektorzy i prezesi muszą wykazywać się sprytem, mieć dobrych doradców, wprawne oko i – co tu kryć – szczęście. Dopiero najbliższe miesiące pokażą, komu tym razem się udało, a kto poległ na całej linii.

Problem z oceną transferów jest wieloraki. Z jednej strony, zwykle potrzeba czasu, by wydać wiarygodny werdykt. Z drugiej, wydając go, trzeba pamiętać o realiach, założeniach i ograniczeniach, które występowały w dniu podejmowania decyzji o danym ruchu. Z trzeciej jeszcze, ocena, co jest sukcesem, a co porażką, zależy od wyjściowych oczekiwań. Sonny Kittel w zgodnym przekonaniu został okrzyknięty jako wtopa transferowa Rakowa Częstochowa, do czego przyznał się sam klub, po pół roku wysyłając go na wypożyczenie. Jednocześnie identyczny bilans – cztery bramki i asysta – osiągnięty w trwającej rundzie przez Jakuba Myszora zostałby uznany za bardzo dobry transfer Rakowa. Co jest najlepszym dowodem na to, że nie można tej samej miary przykładać do różnych ruchów.

Dlatego próba szukania po czasie powtarzalnej logiki w transferach zawsze będzie tylko próbą. Mimo to, patrząc wstecz, można próbować uchwycić różne tendencje, by choć trochę zwiększać prawdopodobieństwo transferowego sukcesu. Przecież w gruncie rzeczy wszyscy to robią. Jeśli ktoś znajdzie dobrego piłkarza w Izraelu, wszyscy zaczynają tam szukać. Gdy zapanuje moda na Hiszpanię, czy Węgry, także inni chcą odkrywać ten rynek. Prześledziłem więc dwieście ekstraklasowych historii transferowych sukcesów, by spróbować dostrzec w nich powtarzalne elementy.

JAK ZDEFINIOWAĆ TRANSFEROWY SUKCES?

Transfery, które można zaliczyć jako udane, ale używając do tego względnie obiektywnej miary, wyselekcjonowałem na kilka sposobów. Po pierwsze, opierałem się na liście stu najdrożej sprzedanych przez polskie kluby piłkarzy. Polskie kluby kupują tanio, co oznacza, że sprzedanie kogoś za przynajmniej półtora miliona euro – tyle potrzeba, by załapać się do pierwszej setki w dziejach ligi – już trzeba uznawać za finansowy sukces. I co od razu zwraca uwagę – siedem na dziesięć najdroższych sprzedaży w historii ligi wcale nie dotyczy zawodników, których wcześniej się kupiło, lecz wychowanków. To szkolenie przynosiło polskim klubom najdroższe sprzedażowe strzały. Za przynajmniej pięć milionów udało się wysłać w świat piłkarzy pozyskanych już jako seniorów tylko Legii Warszawa w przypadku Ernesta Muciego oraz Maika Nawrockiego, Polonii Warszawa przy transferze Adriana Mierzejewskiego oraz Rakowowi Częstochowa przy Kamilu Piątkowskim.

Reklama

Dalszym źródłem poszukiwania transferowych historii sukcesów były indywidualne osiągnięcia piłkarzy z ostatnich pięciu sezonów. Za udane zakupy uznani zostali zawodnicy, którzy w którejś z ostatnich pięciu edycji Ekstraklasy osiągnęli przynajmniej dziesięć punktów w klasyfikacji kanadyjskiej albo załapali się do dziesiątki najlepszych strzelców oraz asystentów. Żeby nie skupiać się jedynie na piłkarzach ofensywnych, do historii sukcesów zaliczeni zostali również ci piłkarze, którzy pod względem liczby rozegranych minut należeli do czołowej dwudziestki ligi w danym sezonie. W ten sposób powstała dwusetka, w której pozycje boiskowe rozkładają się względnie równomiernie i w której – to już subiektywne wrażenie – znaleźli się praktycznie wszyscy piłkarze, którzy choć przez moment w ostatnich latach wybijali się ponad ligową średnią.

SKĄD SIĘ WZIĘLI?

To najważniejsze pytanie, które zadają sobie dyrektorzy sportowi i prezesi wszystkich klubów. Niestety, przeżyją rozczarowanie. Zewsząd. Wprawdzie zwraca uwagę, że niemal połowa wszystkich najbardziej udanych ruchów ostatnich lat dotyczyła zawodników pozyskiwanych z innych polskich klubów – głównie Ekstraklasy (55 przypadków), ale też I, II i niższych lig – co mogłoby być zachętą do jeszcze mocniejszego eksplorowania rynku wewnętrznego. Trzeba jednak pamiętać, że transferów pomiędzy polskimi klubami, głównie tych bezgotówkowych, wciąż jest na rynku najwięcej. Siłą rzeczy najwięcej jest też pochodzących z nich historii sukcesu.

Jeśli szukać kierunków zagranicznych, w których polskim klubom najczęściej udawało się znaleźć dobrych piłkarzy, też nie można wskazać jednoznacznej reguły. Najczęściej pojawiają się na liście ligi krajów bałkańskich – serbska, chorwacka, słoweńska, bośniacka, albańska i inne. Ich przewaga nad resztą stawki nie jest jednak na tyle wyraźna, by postawić twardy wniosek, że trzeba ściągać jeszcze więcej piłkarzy z krajów byłej Jugosławii i okolic. Choć zwraca jednocześnie uwagę, że znacznie częściej polskie kluby przywożą stamtąd wyróżniających się piłkarzy, niż na przykład z nie mniej penetrowanych Czech i Słowacji. Za ligami bałkańskimi są oczywiście niższe ligi hiszpańskie, liga portugalska, czy ligi krajów Beneluksu. Różnice są jednak na tyle niewielkie, że trzeba zadowolić się ogólnym wnioskiem, że dobrych piłkarzy do Ekstraklasy można znaleźć wszędzie. Albo, że tak naprawdę nie chodzi wcale o to, gdzie się ich szuka.

O CO W TAKIM RAZIE CHODZI?

Z całej wstecznej analizy transferów wyłania się jedna tendencja znacznie wyraźniejsza od innych, pozwalająca sugerować, że jest to już jakaś prawidłowość. Polskie kluby zasadniczo sięgają po dwa typy zawodników: wyróżniających się w swoich poprzednich klubach albo takich, którzy w poprzednich klubach nie grali, ale kiedyś zdradzali potencjał, który w Polsce próbuje się odbudować. Dla każdego z podejść są oczywiście dowody anegdotyczne, które mogą potwierdzać obraną tezę. Blisko dwie trzecie transferowych sukcesów w Ekstraklasie dotyczyło jednak zawodników, którzy w sezonie poprzedzającym transfer rozegrali w swoich klubach przynajmniej 1500 minut w lidze.

Znacznie rzadziej zdarza się, by wyróżniającą się postacią Ekstraklasy został zawodnik postawiony w Polsce na nogi, którego karierę udało się wyprowadzić z zakrętu. Częściej funkcjonuje to na zasadzie kolejnego kroku: ktoś, kto grał w innym miejscu, ma łatwiej, by grać także w Polsce. Działa to też jednak w drugą stronę: jeśli ktoś grał w poprzedniej drużynie, polskie kluby mogą go przed transferem rzetelniej ocenić. Zobaczyć jego mocne i słabe strony w możliwie najbardziej aktualnych meczach, czasem obejrzeć go na żywo. Jeśli ktoś przez rok grzeje ławę albo wchodzi tylko na końcówki, możliwości obserwacji i analizowania świeżych materiałów jest znacznie mniej. A to zwiększa ryzyko pomyłki. Niby oczywiste, ale w przypadku gracza, który sezon przed transferem do Polski nie grał, trzeba zachować zdwojoną czujność. Nawet jeśli CV i jego teoretyczny piłkarski potencjał robią wrażenie.

KATEGORIE WIEKOWE

Karierę piłkarską można umownie podzielić na pięć etapów: U21, okres przed szczytem (21-24), szczytowy (25-28), okres po szczycie (29-31) i weteran (+32). Polskie kluby pozyskują zawodników z każdej kategorii wiekowej i znów dla każdej da się znaleźć historie sukcesów. Nie zaskakuje jednak, że najczęściej, bo w 41% przypadków udany okazywał się transfer zawodnika w okresie szczytowym, czyli już doświadczonego, ale jeszcze niewypalonego. Jeśli jednak połączyć siły graczy U21 i w okresie przedszczytowym, uzyska się dokładnie taki sam wynik – 41%. Historie sukcesu w przypadku graczy starszych niż 29 lat też się oczywiście zdarzają, ale stanowią tylko 17,5% przypadków z całego zbioru. A piłkarzy mających ponad 32 lata tylko 5%. Choć oczywiście takich transferów przeprowadza się też zdecydowanie najmniej.

Reklama

ZNAJOMOŚĆ REALIÓW EKSTRAKLASY

Biorąc pod uwagę powszechne przekonanie o ubóstwie rodzimego rynku i ciągłych poszukiwaniach za granicą i w niższych ligach kogoś, kto da klubowi przewagę nad konkurencją, dość zaskakująco rozkłada się odpowiedź na pytanie, czy dany zawodnik grał już wcześniej w Ekstraklasie. W aż 42% przypadków transferowych historii sukcesu jest twierdząca. Lechia Gdańsk, ściągając słowackiego rezerwowego bramkarza Hull City, zapewniła sobie numer jeden między słupkami na wiele lat. Wiedziała jednak, że o Dusana Kuciaka warto powalczyć, bo już wcześniej wyrobił sobie markę w Ekstraklasie w barwach Legii Warszawa.

Vladislavsowi Gutkovskisowi łatwiej było sprawdzić się w Rakowie Częstochowa, bo między ligą łotewską a walką o mistrzostwo Polski zaliczył kilkuletnie przetarcie w Niecieczy. Podobna prawidłowość tyczy się też Polaków wracających z zagranicy. Kluby znacznie lepiej wiedzą, czego się po nich spodziewać. Mimo że często są to gracze do odbudowy, po okresie bez gry, ryzyko niepowodzenia jest znacznie mniejsze. Oczywiście, tego typu transfery to wciąż mniej niż połowa historii sukcesu, ale różnice są zaskakująco niewielkie, biorąc pod uwagę, że każdy szuka kogoś, kogo rywale jeszcze nie znają.

NARODOWOŚĆ

Znów nie będzie zaskoczenia: ponad połowę historii udanych transferów polskich klubów tworzą Polacy. Z niższych lig, z Ekstraklasy, z zagranicy, ale Polacy. Dalsze miejsca zajmują obywatele krajów byłej Jugosławii, wyraźnie przed Hiszpanami, Portugalczykami i szeroko pojętymi Skandynawami. Jeśli można pokusić się na podstawie wszystkich kryteriów o jakiś ogólny wniosek, trzeba – mało odkrywczo — uznać, że im lepiej danego zawodnika się zna, tym trudniej o pomyłkę. Gdy ktoś grał już w Ekstraklasie, jest Polakiem, występował w poprzednim klubie i ma 25-28 lat, trudno o jakąkolwiek zagadkę, niewiadomą. Kupujący dokładnie wie, co dostanie. Nie pozyskuje kota w worku. Minimalizuje ryzyko tak bardzo, jak to tylko możliwe. Być może nie brzmi to spektakularnie, ale prawdopodobnie właśnie to sprawia, że polskie kluby od lat mówią, że Polacy są znacznie drożsi niż przedstawiciele innych nacji. Kiedy wszystkie atuty widać jak na tacy, kiedy sprzedający i kupujący dokładnie zdają sobie z nich sprawę, stawki idą w górę.

KWOTY TRANSFEROWE

Coś, co może w pewnym sensie zaskakiwać: mimo że zdecydowana większość transakcji na polskim rynku odbywa się bezgotówkowo, blisko 40% transferowych historii sukcesu nie dotyczy zawodników pozyskiwanych z kartą na ręku. To już jakaś prawidłowość. Biorąc pod uwagę, jak niewielki odsetek wszystkich przypadków pozyskania piłkarza przez polski klub, wymaga płacenia jakiegokolwiek odstępnego, także w tym zbiorze różnica powinna być wyraźniejsza. Często okazywało się jednak, że za dobrego piłkarza trzeba było coś zapłacić, już mniejsza o kwoty, ale bez czekania aż wygaśnie mu kontrakt i będzie można go przejąć za darmo.

Wciąż – dość często udaje się zrobić znakomity interes na graczach pozyskanych za darmo, ale jeśli za kogoś trzeba płacić, prawdopodobieństwo powodzenia jest, historycznie patrząc, większe. Najbardziej udane przykłady to historia Legii i Muciego, którego trzeba było wykupić z Tirany za pół miliona euro, by później sprzedać go 20-krotnie drożej, Krzysztofa Piątka, który był jednym z najdroższych nabytków w historii Cracovii, ale też jednym z najdrożej sprzedanych przez ten klub piłkarzy, czy Nawrockiego, za którego Legia zapłaciła Werderowi Brema milion – bo znała go dobrze z Warty Poznań oraz reprezentacji młodzieżowych, a przez rok miała u siebie na wypożyczeniu, nie kupowała kota w worku – a po roku sprzedała za pięć milionów.

IDEALNY PROFIL

Rynek jest na tyle różnorodny, a mody zmieniają się na tyle często, że stworzenie jakiegoś powtarzalnego i niezawodnego modelu jest praktycznie niemożliwe. Przykład dwustu transferowych historii sukcesu z Ekstraklasy sugeruje jedynie, że najczęściej sprawdza się schemat, w którym klub pozyskuje Polaka regularnie grającego w innym klubie Ekstraklasy, młodszego niż 28 lat, płacąc za niego kwotę odstępnego. Wpisują się w niego choćby Piątek, Łukasz Teodorczyk, przechodząc z Polonii Warszawa do Lecha Poznań, Przemysław Frankowski (Lechia Gdańsk – Jagiellonia Białystok), Bartosz Slisz (Zagłębie – Legia) czy Damian Dąbrowski (Cracovia – Pogoń Szczecin). To niemal pewniaki, nie ma tu niczego zaskakującego.

O idealny przypadek transferu z zagranicy, niemającego nic wspólnego z polską ani Ekstraklasą, znacznie trudniej. Prawdopodobieństwo sukcesu zwiększa się jednak w przypadku kogoś w wieku 25-28 lat, grającego regularnie w poprzednim klubie, najlepiej w lidze kraju bałkańskiego, za którego trzeba zapłacić kwotę odstępnego. Do tego modelu jak ulał pasuje Josip Juranović (Hajduk Split – Legia, 400 tys. euro, 25 lat, 2800 minut sezon wcześniej) i w ostatnich latach… tylko on. Zdarzyło się kilka zbliżonych przypadków (Petar Brlek do Wisły Kraków, David Tijanić do Rakowa Częstochowa, czy Muci do Legii), ale dotyczyły młodszych i mniej doświadczonych zawodników. Blisko wzoru jest też historia przenosin Łukasza Zwolińskiego do Lechii Gdańsk. Płacąc za 27-letniego Polaka, regularnie grającego w swoim chorwackim klubie i mającego doświadczenie w Ekstraklasie, klub z Pomorza nie ryzykował praktycznie nic. To, że w ten sposób pozyskał napastnika, który w kolejnych latach strzelił dla niego 44 gole, nie było żadnym zaskoczeniem. Tyle że tego typu pewne strzały zdarzają się na rynku bardzo rzadko. W zdecydowanej większości przypadków trzeba kombinować, godząc się z mniejszym lub większym ryzykiem.

Analogicznie, nie ma żadnego typu transferu, który na pewno nie wypali. Czynniki zwiększające ryzyko to jednak zaawansowany albo bardzo młody wiek piłkarza, przerwa od gry, absolutny brak związków z polską piłką i przebywanie w lidze z odległego zakątka kulturowego, w które polskie kluby rzadko zaglądają. Tego typu transfery zdarzają się już jednak polskim klubom rzadko. Dziś najczęściej, jeśli sięgają po kogoś z odległych stron świata, to mającego już przetarcie w europejskich ligach – Gambijczyk Alasana Manneh w Bułgarii, Gwinejczyk Jose Kante w Hiszpanii, Japończyk Daisuke Yokota na Łotwie, czy inny Japończyk Takuto Oshima na Słowacji. A jeśli już przychodzi ktoś bezpośrednio z odległych zakątków świata, to zazwyczaj, mając za sobą regularną grę, jak Ryoya Morishita w Japonii, Danny Trejo w Stanach Zjednoczonych, czy Lee-jin Hyun w Korei Południowej.

Nawet jednak jeśli tak nie jest, prawdopodobieństwa sukcesu nie można wykluczyć. Chodzi jedynie o minimalizowanie ryzyka ewentualnego niewypału. Ekstraklasa widziała też przecież różne transfery, które się udały, choć w momencie przeprowadzania wyglądały bardzo niepewnie. Choćby Giorgi Merebaszwili, 30-letni gruziński skrzydłowy, który wcześniej nie grał w Grecji, trzy z czterech sezonów w Wiśle Płock zakończył z dwucyfrową liczbą punktów w klasyfikacji kanadyjskiej, a Leonardo Koutris, który mało grał w Grecji, Niemczech i Hiszpanii, nie zapowiadał się na jednego z ciekawszych lewych obrońców w lidze. Ostatecznie, mimo różnych powtarzających się tendencji, każdy przypadek należy traktować indywidualnie. Przynajmniej za kilka miesięcy dowiemy się, ile kolejnych transferowych historii sukcesu udało się napisać klubom Ekstraklasy w zimie 2024.

WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:

Fot. Newspix

Patrzy podejrzliwie na ludzi, którzy mówią, że futbol to prosta gra, bo sam najbardziej lubi jej złożoność. Perspektywę emocjonalną, społeczną, strategiczną, biznesową, czy ludzką. Zajmując się dyscypliną, która ma tyle warstw i daje tak wiele narzędzi opowiadania o świecie, cierpi raczej na nadmiar tematów, a nie ich brak. Próbuje patrzeć na futbol z analitycznego dystansu. Unika emocjonalnych sądów, stara się zawsze widzieć szerszą perspektywę. Sam się sobie dziwi, bo tych cech nabywa tylko, gdy siada do pisania. Od zawsze słyszał, że ludzie nie chcą już czytać dłuższych i pogłębionych tekstów. Mimo to starał się je pisać. A później zwykle okazywało się, że ktoś jednak je czytał. Rzadko pisze teksty krótsze niż 10 tysięcy znaków, choć wyznaje zasadę, że backspace to najlepszy środek stylistyczny. Na co dzień komentuje Ekstraklasę w CANAL+SPORT.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Komentarze

4 komentarze

Loading...