Reklama

Waldo Kantor: To był horror. Moi koledzy znikali i już nigdy nie wrócili

Jakub Radomski

Autor:Jakub Radomski

03 marca 2024, 11:16 • 9 min czytania 0 komentarzy

Jako 14-latek grał w piłkę przeciwko Diego Armando Maradonie. Swój pierwszy wielki siatkarski sukces odniósł, gdy część jego kolegów nagle znikała i była mordowana przez brutalny reżim. Ludzi rządzących obecnie swoim krajem nazywa bandą łajdaków. Dziś Argentyńczyk Waldo Kantor prowadzi ostatni zespół PlusLigi, który chce za wszelką cenę utrzymać w elicie. W rozmowie z Weszło trener Enei Czarnych Radom opowiada o swoim barwnym życiu. Tłumaczy też, dlaczego Polska ma obecnie najsilniejszą reprezentację świata.

Waldo Kantor: To był horror. Moi koledzy znikali i już nigdy nie wrócili

JAKUB RADOMSKI: Jak to się stało, że został pan wybitnym siatkarzem, a później trenerem siatkówki, a nie piłkarzem?

WALDO KANTOR: Byłem naprawdę bardzo dobrym piłkarzem. Zdarzyło się nawet, że zagrałem przeciwko Diego Armando Maradonie.

Jak to?

Jesteśmy z tego samego rocznika, 1960. Wtedy mieliśmy po 14 lat. W Argentynie było tak, że kiedy rozgrywano spotkania najwyższej ligi, w młodszych kategoriach wiekowych też grano te same mecze. Maradona był wtedy zawodnikiem Argentinos Juniors, a ja grałem w All Boys. Jestem dumny z tego, że zmierzyliśmy się ze sobą, mimo że przegraliśmy wtedy z kretesem, 0:4 (śmiech). On już wtedy grał 10 razy lepiej od innych. Gdy zawodnicy schodzili na przerwę, Maradona zostawał na boisku i pokazywał ludziom swoje triki. Strzelał na obie bramki, podbijał piłkę barkami czy głową. Już jako 14-latek miał niezwykłe umiejętności.

Reklama

Kim jest dzisiaj dla pana Maradona? Trochę postacią tragiczną?

Jest osobą, która w pewnym sensie symbolizuje Argentynę. Z jednej strony to postać kontrowersyjna, ze swoją ciemną stroną, a z drugiej fantastyczna, robiąca swoim talentem niezwykłe wrażenie. Dla mnie Maradona to geniusz, który w dodatku jako człowiek po prostu dał się lubić.

A jak było u pana z tą zmianą dyscypliny?

W All Boys pojawiła się w pewnym momencie możliwość grania w siatkówkę. Moi najlepsi koledzy zdecydowali się na to i ja też postanowiłem spróbować. Od razu mi się spodobało. Powiedziałem sobie: „W tym sporcie chcę zajść jak najwyżej”. Wierzyłem, że to możliwe. W piłce nożnej też sobie radziłem, byłem wyróżniającym się środkowym pomocnikiem, ale jednocześnie w głowie siedziała myśl, że świat zawojuję prędzej jako siatkarz.

Ale Argentyna długo nie miała mocnej siatkarskiej kadry.

W mistrzostwach świata w 1978 roku zajęła 22. miejsce na 24 drużyny. Była outsiderem. Po dwóch latach zaczęła się jednak rewolucja. Młodzi zawodnicy, przedstawiciele nowej generacji, jak Hugo Conte, Daniel Castellani, Jon Uriarte, Raul Quiroga czy ja, weszli do zespołu. Zaczęliśmy bardzo ciężko pracować, byliśmy uparci i widzieliśmy, że stajemy się lepsi. W 1980 roku po raz pierwszy ograliśmy Brazylię w mistrzostwach Ameryki Południowej do lat 21. To był ważny moment, wielki impuls. W 1982 roku mistrzostwa świata odbywały się w naszym kraju, ale mało kto na nas stawiał. Pamiętam, że gdy wiedzieliśmy, że będziemy w najlepszej ósemce, już z tego bardzo się cieszyliśmy. A ostatecznie sięgnęliśmy po brązowy medal. To był dla nas kosmos.

Reklama

Tamten turniej odbywał się w trudnym czasie, gdy Argentyną rządziła junta wojskowa. W kraju dochodziło do torturowania ludzi. Część więźniów zawożono na lotnisko, gdzie ich rozbierano, otumaniano specjalnymi środkami, a później zrzucano z samolotu do oceanu. Szacuje się, że życie w trakcie tzw. brudnej wojny straciło aż 30 tysięcy ludzi. Pan doświadczył tego z bliska?

To był horror, coś strasznego. Najgorszy moment w historii kraju. Gdy zaczął się tamten straszny czas, byłem nastolatkiem. Wielu moich kolegów zniknęło w dziwnych okolicznościach. Nie wiadomo było, gdzie są i już nigdy nie wrócili. Od początku nie zgadzałem się z tym, co się dzieje. Na początku nie dało się przeciwko temu manifestować, ale później, gdy było to już możliwe, bo dyktatura się kończyła, wychodziłem na ulicę i brałem udział w protestach. Najgorsze w tym czasie było to, że człowiek ciągle czuł strach.

Turniej odbywał się po wojnie o Falklandy między Argentyną i Wielką Brytanią. Pamiętam, że na trybunach na naszych meczach był tłum, około 15 tysięcy ludzi. W trakcie spotkania kibice wznosili okrzyki przeciwko dyktaturze. Krzyczeli na przykład: „Kto nie skacze, ten jest z wojska!”. Dla mnie, zawodnika, który przebywał na boisku, grał ważny mecz i słyszał coś takiego, to było coś bardzo emocjonalnego. Dostawałem gęsiej skórki. Uświadomiło mi to, jaką moc ma siatkówka, skoro może prowokować takie zachowania.

Waldo Kantor z siatkarzami Czarnych 

Po ilu latach dowiedzieliście się, co dokładnie stało się z zaginionymi ludźmi?

Wciąż nie wiadomo, jaki los spotkał wielu z nich. Rzadko odkrywano jakieś ciała. Wielu wojskowych przebywa w więzieniach, a mimo to nie chcą mówić, co dokładnie robili. Niektórzy z nich umierali, zachowując straszne tajemnice, mimo że rodziny i bliscy chcieli poznać prawdę. To dla mnie przerażające.

Argentyną rządzi dziś grupa łajdaków, którzy łamią prawa człowieka i sprawili, że w kraju panuje bieda. Pieniądze rozdają swoim ludziom, a nie tym, którzy powinni je dostawać. Dlatego tak ważny dla całego kraju był triumf piłkarzy na ostatnich mistrzostwach świata w Katarze. Kilka milionów ludzi, tak różnych od siebie, wyszło na ulicę, żeby się wspólnie cieszyć. To było dla nich katharsis, takie oczyszczenie. Ale jeszcze do niedawna, gdy rządzili nami lepsi ludzie, dla naszego kraju kluczowe były trzy słowa: „Pamięć, prawda i sprawiedliwość”. Dlatego tak boli, że wciąż nie znamy odpowiedzi na pewne pytania, dotyczące tego potwornego przełomu lat 70. i 80.

Argentyna podczas tamtego turnieju w 1982 roku była trochę jak legendarna reprezentacja Polski Huberta Jerzego Wagnera, bo wiele spotkań wygrywaliście 3:2. Co sprawiło, że byliście nie do ruszenia w piątym secie?

To była mieszanka różnych czynników. Mieliśmy w sobie wiele entuzjazmu. Wsparcie tysięcy ludzi ciągnęło nas do przodu, a my byliśmy bardzo młodzi. Miałem wtedy 22 lata, a należałem do najstarszych zawodników. Adrenalina sprawiała, że podczas mistrzostw często w ogóle nie spaliśmy. Bywało, że rozgrywaliśmy tie-breaka, a po nocy bez snu, w kolejnym dniu znowu było pięć setów. I nikt nie miał dosyć.

Prowadził nas wtedy trener z Korei, który bardzo słabo mówił po hiszpańsku. Ale właśnie on sprawił, że byliśmy niezwykle silni psychicznie. Jeżeli już coś mówił, krótko, to były dwa-trzy słowa, które sprawiały, że nie trzeba było nic więcej dodawać.

Który sukces dzisiaj pan bardziej ceni: brąz mistrzostw świata z 1982 roku, bo był takim pierwszym znaczącym osiągnięciem, czy brązowy medal igrzysk w Seulu z 1988 roku?

Ten drugi, bo medal igrzysk to największa rzecz, jaką może osiągnąć siatkarz. Sam udział w igrzyskach jest czymś wyjątkowym, a stanie na podium definiuje całe twoje sportowe życie. W spotkaniu o trzecie miejsce graliśmy z Brazylią. To przez lata była wielka rywalizacja, nie tylko w siatkówce. Coś więcej, niż sam sport. W siatkówce oni nas długo ogrywali, ale w latach 1987-1989 to Argentyna częściej pokonywała Brazylię, niż z nią przegrywała. Wtedy, w Seulu, byłem na boisku cały czas przekonany, że to my będziemy górą. Nigdy nie zapomnę momentu, jak weszliśmy na podium i dostaliśmy brązowe medale.

Podczas ostatnich igrzysk, w Tokio, znów doszło do meczu o brąz między Argentyną a Brazylią. Czułem wielkie emocje, przypomniały mi się obrazy z Korei. Oglądając ten mecz, a zwłaszcza tie-breaka, którego po 33 latach znów wygraliśmy, byłem największym ultrasem reprezentacji Argentyny (śmiech).

Pamięta pan, kiedy pierwszy raz był w Polsce?

Pamiętam 1981 rok, gdy byłem młodym swojego kraju. Spędziliśmy wtedy półtora miesiąca w Rumunii, Czechosłowacji, Bułgarii i NRD. Graliśmy przeciwko Polsce, ale nie byłem jeszcze w tym kraju. Wasz zespół wyróżniał się wtedy sposobem gry. W tamtych czasach wszyscy grali pięcioma zawodnikami atakującymi i jednym rozgrywającym. Polska inaczej – miała w składzie dwóch rozgrywających, którymi byli Ireneusz Kłos i Wojciech Drzyzga. Obaj potrafili bardzo wiele, ale największe wrażenie robił na mnie Tomasz Wójtowicz, z którym grałem też później w lidze włoskiej. Wybitny zawodnik. Dopiero w 2001 roku, na Lidze Światowej, pierwszy raz odwiedziłem wasz kraj.

Waldo Kantor

Co pan pomyślał, gdy Paweł Zagumny, prezes Enei Czarnych Radom, zaproponował panu posadę szkoleniowca? Zespół był ostatni w tabeli, z tylko jednym zwycięstwem w 12 kolejkach.

Gdy pojawiło się zainteresowanie, wiedziałem, że sytuacja jest bardzo trudna, a cel polegający na utrzymaniu się w PlusLidze to spore wyzwanie. Ale ani przez chwilę nie miałem wątpliwości. Poza tym znałem historię tego klubu, wiedziałem, że on przez lata grał na najwyższym szczeblu rozgrywek. Miałem też świadomość, jak wysoki jest poziom PlusLigi. Wiedziałem, że to wyjątkowe miejsce.

Zespół pod pana wodzą gra nieco lepiej – wygrał trzy z 11 spotkań. Wciąż jednak jest ostatni w tabeli. Jak ocenia pan teraz szanse na utrzymanie?

To bardzo trudne zadanie, ale nie jest niemożliwe. Od pierwszego dnia oddaję Czarnym całego siebie: pracę, metodologię, pasję do siatkówki. Jeżeli chodzi o naszą przyszłość, marzec będzie kluczowym miesiącem.

PlusLiga czymś pana zaskoczyła?

Wiedziałem, że polska liga w ostatnich latach bardzo się rozwinęła. To jeszcze jakiś czas temu wydawało się nierealne, ale dziś to jedna z dwóch najlepszych lig na świecie. Wiedziałem, że najlepsze polskie zespoły są na poziomie czołowych włoskich. Ale gdy znalazłem się tutaj i zacząłem patrzeć z bliska na kolejne mecze, zdziwiło mnie, na jak wysokim poziomie jest wielu polskich zawodników. W drużynie jest 14 siatkarzy, tak? W PlusLidze z reguły to 10 Polaków i czterech obcokrajowców. I ci Polacy naprawdę dużo potrafią. W Serie A natomiast to zazwyczaj siedmiu Włochów i siedmiu graczy z innych krajów. To robi sporą różnicę i przekłada się też na poziom reprezentacji narodowej.

Był pan wybitnym rozgrywającym. A kto jest dzisiaj dla pana najlepszym rozgrywającym świata?

Luciano de Cecco.

Argentyńczyk.

Nie chodzi o to. De Cecco zawsze był znakomity technicznie, potrafił zagrać magicznie, ale w ostatnich trzech latach dołożył do tego jeszcze jakość taktyczną. Złożył te dwie rzeczy w całość i dzisiaj jest zawodnikiem kompletnym. Nie widzę na tej pozycji nikogo na jego poziomie.

Której drużynie narodowej dałby pan teraz największe szanse na wywalczenie złota igrzysk w Paryżu?

Polsce. Mówiłem już, że zdziwiło mnie, jak wielu dobrych Polaków jest w każdym zespole PlusLigi. Na Rosję ze zrozumiałych względów nie patrzę. Brazylia już nie jest tak mocna, jak dawniej, brakuje jej trochę zmienników. Włosi są bardzo silni, pełni młodości, a najbliżej Polski są w tej chwili Amerykanie. Te trzy zespoły to teraz najlepsze drużyny narodowe świata. Ale Polskę cenię najbardziej.

Niech pan zobaczy, jaki Polska ma potencjał na pozycji przyjmującego: Śliwka, Semeniuk, Bednorz, Leon, Fornal, Szymura. Przecież oni wszyscy, jakby wstawić ich do dowolnej drużyny narodowej świata, mieliby miejsce w pierwszej szóstce. Najbardziej z tego grona cenię w tej chwili Semeniuka. I Fornala, za jego temperament.

Załóżmy, że do pana gabinetu wchodzi prezes Paweł Zagumny. Mówi, że jest możliwość ściągnięcia do Czarnych jednego siatkarza, który byłby tu następnego dnia i nie trzeba w ogóle przejmować się pieniędzmi. Jakiego zawodnika chciałby pan mieć?

Dwa lata temu poprosiłbym o Wilfredo Leona. Trzy lata temu o Earvina N’Gapetha. Dziś nie widzę zawodnika atakującego i ewentualnie przyjmującego zagrywkę, który byłby nieosiągalny dla innych. Dlatego teraz odpowiedziałbym: de Cecco.

Fot. Anna Klepaczko / Grzegorz Radtke 

WIĘCEJ O SIATKÓWCE:

Bardziej niż to, kto wygrał jakiś mecz, interesują go w sporcie ludzkie historie. Najlepiej czuje się w dużych formach: wywiadach i reportażach. Interesuje się różnymi dyscyplinami, ale najbardziej piłką nożną, siatkówką, lekkoatletyką i skokami narciarskimi. W wolnym czasie chodzi po górach, lubi czytać o historiach himalaistów oraz je opisywać. Wcześniej przez ponad 10 lat pracował w „Przeglądzie Sportowym” i Onecie, a zaczynał w serwisie naTemat.pl.

Rozwiń

Najnowsze

Francja

Prezes amatorskiego klubu we Francji wściekły na Waldemara Kitę. “To małostkowe”

Aleksander Rachwał
2
Prezes amatorskiego klubu we Francji wściekły na Waldemara Kitę. “To małostkowe”

Polecane

Piłka nożna

„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Jakub Radomski
28
„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Komentarze

0 komentarzy

Loading...