Jak mieć u siebie najzdolniejszych 19-latków, nie mając na nich pieniędzy? Kupić najzdolniejszych 16-latków i poczekać trzy lata. Pantaleo Corvino, 74-letni wizjoner wśród włoskich dyrektorów sportowych, już raz przeszedł drogę od pucybuta do milionera. A teraz wrócił tam, gdzie wszystko się zaczęło i idzie nią jeszcze raz.
Czterech Rumunów, dwóch Duńczyków, Hiszpan, Szwed, Irlandczyk, Albańczyk i Fin. Z ławki jeszcze Czech, Norweg, Słoweniec i kolejny Albańczyk. Tak wyglądał skład, który w czerwcu sięgnął po juniorskie mistrzostwo Włoch. Dzieło wizjonerskiego dyrektora sportowego, skauta starej daty, który na koniec bogatej kariery wrócił w rodzinne strony, by zrobić to jeszcze raz. Jesienią Pantaleo Corvino za zasługi wobec miasta został mianowany honorowym obywatelem Lecce. A klub, któremu kibicuje od dzieciństwa, pokazuje, jak mając know-how, można podnosić się ze sportowego i finansowego upadku, dzięki sprawnemu nawigowaniu po rynku transferowym.
Nigdy nie ma dobrego momentu na spadek z ligi. Ale ten, który przytrafił się Lecce, był najgorszy. Środek pandemii. Dokańczanie przy pustych trybunach sezonu wstrzymanego na kilka miesięcy. Obcięte wpływy sponsorskie. Spowolniony rynek transferowy dla średnich i małych klubów. Brak możliwości wpuszczania kibiców na stadion i brak pewności, kiedy w ogóle będzie to możliwe. Kadra składająca się w sporej mierze z zawodników wypożyczonych z innych klubów, a więc niedająca szansy załatania budżetu transferami wychodzącymi. Okoliczności, w których o kolejną degradację nietrudno. I to nie sztuczne budowanie dramaturgii. Spal, które spadło z Serie A w tym samym czasie, to dziś klub III-ligowy.
Na południu Włoch uznano, że dotarcie do ściany to dobry moment, by zacząć od nowa. Wybrali telefon do tego, za którego wszystko było lepsze. Choć w futbolu rekordy transferowe padają właściwe co okienko, w Lecce sprzedażowy licznik zatrzymał się w 2007 roku. Mniej więcej wtedy, gdy odeszli ostatni zawodnicy ściągnięci tam przez Pantaleo Corvino. 14-letniego Walerego Bożinowa odkrył podczas urlopu na Malcie. Sprzedał go później Fiorentinie za czternaście milionów euro i to w czasach, gdy światowy rekord transferowy był raptem cztery razy większy. Mirko Vucinicia sprowadził z Sutjeski Niksić, Cristiana Ledesmę z juniorów Boca Juniors, a Javiera Ernesta Chevantona (dziś szkoli tam młodzież) bezpośrednio z Urugwaju. Dorzucając do tego wychowanka Graziano Pelle, Lecce w pierwszych latach XXI wieku zarobiło na transferach ponad 60 milionów euro. Prowincjonalny klub musiał w końcu zrobić się dla tak skutecznego dyrektora zbyt ciasny.
PANTALEO CORVINO – OD PUCYBUTA DO MILIONERA
Corvino przeszedł we włoskim futbolu drogę od pucybuta do milionera. Grę w piłkę porzucił jako nastolatek, gdy zachorował jego ojciec. Na ponad trzy dekady całkowicie wyłączył się ze środowiska, będąc podoficerem sił powietrznych. Dopiero jako 39-latek wrócił do dawnej pasji. Wyszukiwał talenty dla lokalnych zespołów Vernole, Scorrano i Casarano. Nazywano go „kolejarzem”, ze względu na liczbę miejsc, które odwiedzał. Wszędzie był. Wszędzie jeździł, zawsze kogoś oglądał. Podróżował z naręczem monet, by zawsze móc skorzystać z budki telefonicznej, w razie, gdyby odkrył kogoś ciekawego i potrzebował dowiedzieć się o nim na miejscu więcej.
W ten sposób wydeptał sobie drogę do Lecce, w którym zaczął pracować w 1998 roku, mając niemal 50 lat. Po siedmiu latach, w których trakcie odkrył wielu dobrych piłkarzy – a jeszcze Dymitara Berbatowa i Nemanję Vidicia więksi sprzątnęli mu sprzed nosa – sam wypłynął na szersze wody. Łącznie przez ponad dekadę odpowiadał za sport we Fiorentinie, z krótką przerwą na pracę w Bolonii. Do listy jego sukcesów dołączyli Stevan Jovetić, Dusan Vlahović, Matija Nastasić czy Adem Ljajić. Gdy jednak klub wszedł w amerykańskie władanie, Corvino, mający już przeszło 70 lat, wrócił w rodzinne strony. Zwłaszcza że Lecce bardzo potrzebowało nowego otwarcia.
Corvino po spadku odwrócił myślenie panujące w klubie. Zamiast zastanawiać się, jakim sposobem najszybciej można wrócić do Serie A, przestawił wszystkich na to, na jakich piłkarzach można zarabiać. Albo najpierw, na jakich nie można: na starych i wypożyczonych. Jak zauważył magazyn „Rivista Undici”, na transfery do pierwszej drużyny chwilę po spadku z ligi Lecce wydało 600 tysięcy euro, podczas gdy na wzmocnienia zespołu juniorów i inwestycje w ośrodek treningowy 500 tysięcy.
To nie są normalne proporcje wydatków między pierwszym zespołem a jego zapleczem. To nie jest standardowe działanie dla klubu, który spadł z ligi, mając problemy finansowe. Dyrektor sportowy na powrót do Serie A dał sobie trzy lata. A w tym czasie chciał skupić się na tym, by w zespole najstarszych juniorów mieć najlepszych piłkarzy, na jakich klub może sobie pozwolić. To nimi chciał uzupełniać ewentualne braki w pierwszym zespole. To w juniorach widział tych, którzy mają naciskać graczy z pozycji numer jeden w hierarchii.
JUNIORSKIE ALL STARS
To nie byli jednak byle jacy juniorzy. Lecce jest w specyficznej sytuacji. Jeśli w regionie pojawi się zdolny nastolatek, natychmiast jest przechwytywany przez większe i bogatsze kluby. Musi więc łowić gdzie indziej. W miejscach, do których inni nie zaglądają. Lista transferów do drużyny Primavery wygląda jak zapis maniaka Football Managera. Sprzed roku: Barcelona U19, Saint-Etienne U19, Nordsjaelland, Frigg Oslo, Tabor Sezana, Luton U18, Amiens, Lyngby, Union Berlin, rezerwy FK Riteriai. Ten rok: Volendam, MTK Budapeszt, Melbourne City, UMF Selfoss, Bohemians Dublin. Corvino stworzył coś w rodzaju światowego All Stars w kategorii U19 z własnego notesu. Powstał w ten sposób zespół, który wywołał ogólnonarodową dyskusję o tym, gdzie są włoskie talenty. Ale powstał też w ten sposób zespół, który dał Lecce trzecie w historii juniorskie mistrzostwo Włoch. Po dwa poprzednie sięgnął podczas wcześniejszego pobytu dyrektora w tym klubie dwie dekady temu
Pierwsza drużyna grała już w tym czasie w Serie A. Awansowała szybciej, niż planowano, bo już po dwóch latach pracy Corvino. W trzecim zdołała się utrzymać. Aktualnie jest w środku tabeli, dysponując budżetem płacowym 15 milionów euro. Mniejszy do dyspozycji ma tylko Frosinone. By oddać proporcje: Genoa wygrała przed rokiem drugą ligę, mając dwa razy więcej pieniędzy. Cagliari awansowało, płacąc za pensje 25 milionów. Lecce z kolei zaczęło konsumować dobre wyniki finansowo. Nowy klubowy rekord transferowy udało się po latach pobić, sprzedając Mortena Hjulmanda za osiemnaście milionów euro do Sportingu CP. Dwa i pół roku wcześniej wyjęto go z Admiry Wacker pięć razy taniej.
ZESPÓŁ BEZ 30-LATKÓW
Zarobione pieniądze Corvino reinwestował. W swoim stylu. Ściągnął do pierwszego zespołu 17 nowych graczy. Z Dunajskiej Stredy, FK Taby (III liga szwedzka), Pogoni Szczecin (Pontus Almqvist), Valenciennes, Aberdeen, czy Colonu Santa Fe. Zdecydowana większość w wieku 18-22 lata. Średnia wieku Lecce w tym sezonie minimalnie przekracza 25 lat i jest drugą wśród najniższych w lidze. Jeśli jednak chodzi o wykorzystywanie graczy po 30, klub z południa Włoch jest w europejskim ogonie. Jedynym starszym jest Nicola Sansone, który uzbierał trochę ponad czterysta minut. To tylko 0,5% dorobku całej drużyny.
Wypożyczenia przestały być głównym pomysłem na budowę kadry. Lecce ma w tej chwili tylko trzech zawodników pozyskanych w ten sposób. Empoli czy Frosinone jedenastu. Jednocześnie jednak zdecydowana większość piłkarzy to obcokrajowcy. Włosi uzbierali tylko 25% możliwych minut. W jednej z kolejek trener Roberto D’Aversa wystawił w jedenastce dziewięciu zagranicznych graczy z dziewięciu różnych krajów. Ale dyrektor sportowy Lecce podkreśla, że to nie on i jego pomysły są źródłem problemów włoskiego futbolu z nowym narybkiem. On jedynie próbuje bić się z większymi taką bronią, jaką udało mu się znaleźć.
To nie jest jednak historia wyłącznie o tym, że Pantaleo Corvino jest ciekawą, a może nawet wybitną jednostką. W coraz bardziej rozwarstwionym świecie piłki, przypadek Lecce może być ciekawym przykładem dla innych klubów małego i średniego formatu. Takich, które nie mają żadnych szans na przyciąganie dużej publiki, podpisywanie lukratywnych kontraktów sponsorskich, czy przynależenia do wielkich międzynarodowych sieci klubów. Niekoniecznie muszą jednak być skazane na szarzyznę. Małego klubu z ligi włoskiej nie stać już przy dzisiejszym rynku, by ściągać największe talenty nawet z prowincjonalnych lig europejskich. Młodzi Serbowie, Czesi, Duńczycy i Polacy, którzy zagrają w Ekstraklasie swoich krajów, zwykle są już zbyt drodzy. Ale już na to, by wyciągać zawodników z ich akademii, płacąc po kilkaset tysięcy euro, jest sobie w stanie pozwolić. Jeśli chce się mieć u siebie bardzo zdolnych dziewiętnastolatków, trzeba ich kupić, gdy są szesnastolatkami i poczekać trzy lata.
ZACHWIANE PROPORCJE WYDATKÓW
Patrick Dorgu, lewy obrońca mistrzowskiej drużyny juniorów, który w tym sezonie uzbierał dziewiętnaście meczów w Serie A, w Nordsjaelland nie powąchał murawy w pierwszej drużynie. Lecce zapłaciło za niego 200 tysięcy euro za same występy w duńskich juniorach. Dziś już jest wyceniany na siedem milionów euro. Tak samo było wcześniej we Fiorentinie z Vlahoviciem – klub zarządzany wówczas przez Corvino zapłacił za Serba ponad trzy miliony euro po tym, jak rozegrał ledwie czterysta minut w Partizanie Belgrad i na pół roku umieścił go w drużynie Primavery. Trzy i pół roku później sprzedał go z 26-krotną przebitką. Dyrektor sportowy Lecce nie boi się płacić relatywnie dużych pieniędzy za graczy, którzy są dopiero obietnicą. Ale często po czasie okazuje się, że i tak kupował w promocji.
Klubów działających w podobny sposób jest w Europie coraz więcej, ale zwykle mowa o absolutnych potentatach. Tych, którzy są finansowo na tyle silni, by móc sobie pozwolić na płacenie sporych kwot na transfery juniorów i inwestowanie w akademie. Oni nie ryzykują jednak aż tak wiele, bo w porównaniu do sum, jakimi obracają w pierwszych drużynach, to i tak zwykle drobne. W Lecce jest inaczej. W skali Primavery jego kwoty transferowe nie robią na nikim wrażenia, bo Inter, Juventus, Roma czy Lazio kupowały już juniorów za ponad sześć milionów euro. Ale w skali budżetu klubu, Lecce inwestuje w młodzież znacznie więcej niż pozostali. W lecie już po mistrzostwie Primavery, pobiło transferowy rekord własnej drużyny juniorskiej, płacąc 400 tysięcy euro za Vernona Addo, 18-latka, który jeszcze nie zadebiutował w holenderskim FC Volendam. Tak dziś wygląda metoda Lecce: płacić spore pieniądze za zawodników, których kibice zobaczą dopiero za kilka lat.
Fot. Newspix