Życie nie znosi próżni. Historia futbolu to nieustanna taktyczna ewolucja i zwroty akcji, których ojcami najczęściej są trenerzy. Po systemie WM i futbolu totalnym Michelsa trendy odwrócił Arrigo Sacchi. W późniejszych latach pojawiła się tiki-taka, na którą błyskawicznie odpowiedział gegenpressing. Dziś bazujemy na strefowej układance Pepa Guardioli, ale i na nią znaleźć może się recepta…
Fernando Diniza. Nazwisko tymczasowego selekcjonera reprezentacji Brazylii i wciąż trenera Fluminense to chyba najkrótsze streszczenie całego zamieszania. 49-latek od ponad dekady w Kraju Kawy realizuje się w klubowej piłce, a efekty jego pracy komentowane są coraz szerzej.
W 2023 roku Diniz i spółka wygrali Copa Libertadores. Dotarli też do finału Klubowych Mistrzostw Świata, w którym to uznać musieli wyższość, a jakże, dowodzonego przez Guardiolę Manchesteru City. Nie o trofeach mówi się jednak najwięcej, a o filozofii Diniza oraz stylu gry, który zaprezentowali jego podopieczni.
Moda na strefę
W Europie przywykliśmy do systemów i perfekcyjnie rozmieszczonych na boisku zawodników. Do zasad przemieszczania się po nim, doboru odpowiednich odległości. Gdy te są zbyt duże i dają rywalom możliwość przeszycia formacji podaniem w trakcie bronienia, z miejsca korygujemy błędy.
W Europie nie ma miejsca nawet na drobną pomyłkę. Rywalizacja jedenastu atletów dysponujących nienaganną techniką rozstrzyga się w najmniejszych detalach. W ułamkach sekund procesu decyzyjnego, na którego śrubowaniu zależy największym akademiom na kontynencie.
Do tego dochodzi statystyka – wiemy jak dobrze pozycjonować się w fazach przejścia, wiemy w które przestrzenie spada najwięcej drugich piłek. Liczymy skąd dośrodkować, by skuteczność wrzutek zamienionych na strzały była jak najwyższa.
Guardiola podzielił plac gry aż na 24 strefy. Chce, by w każdej strefie poziomej, w fazie atakowania, było po trzech zawodników, a w pięciu sektorach pionowych – po dwóch graczy. To wszystko tworzy niezliczoną liczbę rombów i trójkątów, które wyznaczają linie między poszczególnymi zawodnikami. Które w rozgrywaniu piłki dają im opcje.
Rewolucja w spojrzeniu Katalończyka wiąże się z tym, że nie przypisuje on określonym graczom kolejnych miejsc boiska. Nie ważne kto jest w półprzestrzeni, ważne, by ktoś był.
Angielskie „positional play” to inspiracja dla innych, a gdybyśmy dosłownie mieli ten pomysł przetłumaczyć na polski, najbliżej będzie do gry strefowej – to właśnie na precyzyjnym określeniu założeń dla każdej ze stref działania opiera się idea szkoleniowca City.
Brazylijski powrót do korzeni
Podczas gdy Europejczykom wydawało się, że w rozwoju dyscypliny doszli już do ściany, za Oceanem zupełnie inaczej pracować postawił Diniz. W ślad za nim także Lionel Scaloni (mistrz świata z reprezentacją Argentyny) czy Renato Gaúcho (aktualnie Gremio, wcześniej m.in. Flamengo czy Fluminense).
Choć zawodnikiem Diniz wybitnym nie był (nawet nie przebił się do kadry), podczas kariery wnikliwie obserwował rozwój piłki nożnej. Renato Gaucho zaszedł nieco dalej, w 1989 roku wygrał chociażby Copa America, a na przełomie lat 80-tych i 90-tych w koszulce Canarinhos zaliczył ponad czterdzieści występów. Wygrywał mistrzostwa Brazylii, był też najlepszym strzelcem Copa Libertadores.
Dzisiejszy futbol stał się światem podobnym do świata korporacji. Powtarzalne procesy, automatyzacje, maksymalizacja produktywności. Coraz mniej w nim jest miejsca dla indywidualistów, dla tych, którzy na stadiony ściągną tłumy. Więcej jest kombinacji podań niż dryblingów, więcej odtwarzanych zasad niż frywolności czy improwizacji.
Te zmiany nie mogły spodobać się Brazylijczykom, których tańce na zielonej murawie podziwiamy od dziesięcioleci. Pomimo oporów również oni oddali się jednak trendom, do czego w dużej mierze przyczyniła się piłka klubowa. Najlepsi chłonęli od europejskich gigantów, bo w systemowej wojnie musieli odnaleźć się po transferze do Premier League, La Liga czy Serie A.
Podczas ostatnich mundiali w najludniejszym państwie Ameryki Południowej zaczęto więc mówić o kryzysie tożsamości. Ustawienie odwzorowane na podstawie największych klubowych marek sprawiło, że kibice odczuli reprezentacyjną europeizację.
Na powrót do korzeni postawił więc Diniz, który za cel postawił sobie przywrócenie brazylijskiego DNA.
Kanarkowe DNA
W poprzednim sezonie średnia udanych dryblingów w lidze brazylijskiej we Fluminense była najwyższa. Mało kto się tego spodziewał, ale klub z Rio de Janeiro po raz pierwszy w swojej historii wygrał Copa Libertadores, czyli amerykański odpowiednik Ligi Mistrzów.
Ikoną występującej na Maracanie drużyny jest Ganso. Możecie kojarzyć go z superduetu, który tworzył w Santosie w Neymarem. W Europie nie zaistniał, bo pozycyjne granie nie przypadło mu do gustu. I nie odnalazł się u Jorge Sampaoliego. Przez dwa sezony w barwach Sevilli rozegrał zaledwie osiemnaście meczów, po czym wypożyczono go do francuskiego Amiens. Szybko wrócił do Brazylii.
Diniz chce dominować. Chce posiadać piłkę. Chce budować od tyłu. Czym zatem różni się od Guardioli i De Zerbiego?
– Wszystko jest teraz zglobalizowane. Jeśli chodzi o poziom klubowy: gdy pojedziesz na sesję treningową do Norwegii i na sesję do Republiki Południowej Afryki, wszystko będzie takie samo. „Wejdź do środka, żeby znaleźć przestrzeń na zewnątrz”, „przejdź tu, przejdź tam”. Skończyły się czasy dryblerów – twierdzi Juanma Lillo, nauczyciel i mentor Pepa.
Ale Hiszpan doprowadza nas do sedna sprawy: – Jako trenerzy wierzymy, że mamy olbrzymi wpływ na zespół. To nie do zniesienia. Mamy własne pomysły i uważamy, że realizujemy je, by pomóc ludziom zrozumieć grę. To bujda! Gracze powinni rozumieć grę tak, jak ją rozumieją.
https://www.youtube.com/watch?v=T7pYhq53SaY
Diniz jest więc bardziej otwarty na kreatywność zawodników. Relacjonizm, bo tak nazywany jest styl, który propaguje, stawia na większą wolność, na improwizację. Stawia na wzajemne relacje i choć poszczególne role – obrońcy, pomocnika czy napastnika – ciągle istnieją, nie ogranicza swoich zawodników do określonych stref.
A najśmieszniejsze, że w Ameryce Południowej o Dinizie mówią… „brazylijski Guardiola”.
Co to jest relacjonizm?
Relacjonizm nie dba o strukturę. Daje więcej elastyczności. W relacjonizmie najważniejsze jest to, jak „połączeni” ze sobą są gracze. Chodzi nie tylko o relacje na poziomie techniczno-taktycznym, ale i o te emocjonalne. Między zawodnikami jednego zespołu ma być „chemia”, ich akcje przez to stają się bardziej dynamiczne. To wiara, że wszystkie boiskowe problemy rozwiązać może kreatywność.
– Już w początkowej fazie akcji angażuje w grę najlepszych technicznie graczy. Oni mają pomóc bramkarzowi w przejściu wyżej, a zespół ma kontrolować piłkę od samego początku – mówi Bruno Pivetti, były asystent Diniza (wywiad dla Sky Sports).
W swojej genezie relacjonizm to powrót do piłki ulicznej. Zawodnicy wędrują po boisku, często grupują się po jednej stronie boiska. Zachęca to do dryblingu, a celem jest kontrola tempa gry. Choć z pozoru relacjonizm wygląda chaotycznie, potrafi być całkiem efektywny.
Fluminense ustawia się 4-2-3-1, ale struktura widoczna jest tylko przy budowaniu gry. Później znika jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
Łączeni koleżeńskimi relacjami w grupy zawodnicy przechodzą na jedną ze stron boiska, pozostawiając ogromne, niezajęte przez nikogo przestrzenie. Więcej tu dzieje się w centrum gry, w okolicy piłki, które zagęszczane jest świadomie.
Tworzenie relacji między zawodnikami dla Diniza jest ważniejsze od kreowania wolnej przestrzeni i wykorzystania jej. Ukończył psychologię, dlatego tak wielką wagę przykłada wzajemnym stosunkom. – Jest bardzo mądry. Ma konkretny pomysł na zarządzanie i motywowanie zawodników. To bardzo interesujące zjawisko – opowiada Pivetti.
I dodaje: – Zawodnicy nie są przypisani do określonej pozycji, ciągle się rotują. To bardzo podobne do futsalu, na którym wychowują się i dorastają. Agresywny pressing i rotacje, Fernando wykorzystuje w swojej idei wiedzę z piłki halowej. Uczyłem się gry pozycyjnej (strefowej – red.) w Portugalii, ale kiedy zacząłem z nim pracować, porzuciłem wiele paradygmatów.
Kiedy naturalnym wydaje się nam, że manipulacja przeciwnikiem otwiera nowe możliwości, Diniz niekoniecznie chce z nich korzystać. Często woli pchać się tam, gdzie pozornie jest zbyt ciasno.
Fot. The Purist FootballToco y me voy
Relacjonizm opiera się na budowaniu przewagi liczebnej w określonej przestrzeni boiska. Ale nie to jest jego clue. Celem numer jeden jest uzyskanie współpracy takiej, by tej nie mogli rozszyfrować rywale. Zawodnicy komunikują się swoim ruchem, a z ich natury rodzą się kolejne akcje.
Idea opiera się na kilku głównych założeniach, których fundamentem jest „toco y me voy”, czyli ruch po wykonanym podaniu. Podaj i idź. Zasada, którą kultywowali na mundialu Argentyńczycy, nie ma nic wspólnego z powtarzalnością czy symetrią ustawienia.
Choć założenia mogą dotyczyć poszczególnych graczy w określonych strefach boiska, całość opiera się na nieustannej zmianie obrazu gry. Kiedy po każdym zagraniu piłkarz zmienia swoje ustawienie, rywal może nie nadążyć. Gubi krycie, traci swój cel w bronieniu.
Zmiana miejsca po odegraniu piłki ma zapewnić progres w grze, często sprowadza się do tego, by za chwilę odzyskać futbolówkę po klepce.
To właśnie gra dwójkowa czy gra na trzeciego rzucają się w oczy najczęściej podczas analizy prowadzonych przez Diniza drużyn. W tych zagraniach jest dużo improwizacji, dlatego tak ważne jest wzajemne wyczucie. Rywali oszukują przez szybkie zmiany tempa, przez grę na ścianę, zagrania z pierwszej piłki w każdym fragmencie gry. Skuteczność takich rozegrań możliwa jest dzięki toco y me voy, bo zrywający krycie zawodnik, w pełnym biegu, łatwo może dostać piłkę zwrotną.
TOCO Y ME VOY, czyli podaj i idź. Fundament relacjonizmu 🇧🇷 Co to jest RELACJONIZM? Wkrótce na @WeszloCom większy materiał na temat filozofii Fernando Diniza 📝 pic.twitter.com/Q0Bm14gjNQ
— Przemysław Mamczak (@pmamczak) January 31, 2024
Większość europejskich potentatów bazuje na pomysłach swoich trenerów. Nie tyle na schematach, ale możliwościach, z wachlarzu których powinni czerpać. Zasady modelowe dają różne opcje, a piłkarze mają z ich palety wybierać, w oparciu oczywiście o informacje, które zbierają z boiska. Relacjonizm polega raczej na instynkcie.
Takie postawienie sprawy powoduje, że Brazylijczycy czują się w nim nad wyraz swobodnie. W takiej rywalizacji są przecież jak ryba w wodzie. Krótkie odegrania z pierwszej piłki, zwody, podania piętą czy angielką, przepuszczenie piłki między nogami. Jeżeli narzucą swoją grę, trudno jest ich zatrzymać.
Escadinhas i corta-luz
Escadinhas to dosłownie drabina. Zawodnicy podczas posiadania piłki ustawiają się w linii – ich ustawienie jest diagonalne (po skosie), a piłka wędruje po wyznaczonej przez nich linii. Środkowy gracz drabiny (czasem dwóch) to szczebelek, który piłka często przeskakuje – może przedłużyć zagranie, ale najwięcej dobrego zrobi, kiedy przepuści piłkę obok siebie lub między nogami (corta-luz).
– To część brazylijskiej historii. To na escadinhas bazowaliśmy w latach świetności kadry z lat osiemdziesiątych, gdy cały świat czarowali Zico i Socrates – piszą dziennikarze z Kraju Kawy. József Bozsik wspomina, że również Pele i Garrincha wykorzystywali „drabinę”, kiedy sięgali po triumfy na MŚ.
ESCADINHAS to w dosłownym tłumaczeniu drabina. Jeden z podstawowych konceptów relacjonizmu 🇧🇷 Pięknie ogląda się CORTA LUZ (przepuszczenie przez jeden ze szczebelków tej drabiny). Więcej na temat relacjonizmu, filozofii Fernando Diniza, niebawem na @WeszloCom 📝 pic.twitter.com/ABS66fjQTA
— Przemysław Mamczak (@pmamczak) January 31, 2024
Po drabinie wspinać można się też partiami, wykorzystując grę na trzeciego. Jak to w przypadku drabiny – chodzi o to, by zajść jak najwyżej, by piąć się w górę. Zagranie pierwszego zawodnika i zgranie ściany otwiera często podanie wyżej, z czego po dwójkowym rozegraniu skorzysta rozpędzony podający pierwszą piłkę.
Bocznym torem
Przez to, że zawodnicy Fluminense nie odtwarzają sztywnej struktury, są dla rywali bardziej nieprzewidywalni. Linie podania pojawiają się znienacka, na co wpływa oczywiście pomysłowość i kreatywność graczy.
Ważnym punktem jest jednak budowanie ataków często po jednej stronie, bo to rzuca się w oczy najbardziej, kiedy oglądamy mecze drużyn Diniza. Po jednej stronie boiska kumuluje się ośmiu czy nawet dziewięciu zawodników, a gra przypomina rozgrywki najmłodszych żaków, które niczym winogrono zbierają się wokół piłki.
W futbolu europejskim przyzwyczailiśmy się, że gdy rywal zamyka nam jedną stronę, przenosimy ciężar gry na drugi koniec boiska. Często wycofujemy przez „szóstkę” czy przez obrońców. Fluminense, gdy się nie uda sfinalizować akcji, próbuje ponownie, tą samą stroną, na której ustawieni są przecież wszyscy jego zawodnicy.
Fot. LiveTagProNawet gdy jest zbyt ciasno i piłka wędruje do środkowego sektora, niczym bumerang wraca na okupowaną stronę. Rozgrywający otwiera się, pozorując przeniesienie ciężaru gry, by przesunąć rywala i znów wrócić do konstrukcji akcji. Nie udało się sforsować defensywy raz? Nic takiego, widocznie potrzeba kolejnych prób.
Przechylenie strony to również główny sposób na zabezpieczenie ataku. Podczas gry w strukturze Manchesteru City zabezpieczenie polega na ustawieniu 3-2-5 i zajęciu półprzestrzeni, tutaj w obronie pomagają linie boczne. Po stracie piłki zawodnicy Fluminense szybko starają się ją odebrać, a nawet jeśli nie uda im się to w pierwszym tempie, tworzą na tyle trudne warunki dla przeciwników, że ci nie są w stanie opuścić zagęszczonego terytorium, w którym liczebną przewagę mają gracze Diniza.
https://www.youtube.com/watch?v=AhmvJxSapaU
Czy relacjonizm będzie przyszłością?
Dzieci na ulicach slumsów grają dokładnie taką piłkę, jaką preferuje Diniz. To dlatego jest on w Brazylii uwielbiany. Na relacjonizm coraz śmielej zerkają jednak w Europie. Mówi się, że z pomysłów Brazylijczyka korzystają Carlo Ancelotti, Roger Schmidt czy Luciano Spalletti. W Malmo FF relacjonizm na szwedzki grunt próbuje przenieść Henrik Rydström.
Ale czy w dzisiejszym futbolu jest jeszcze miejsce na taki romantyzm?
Jeżeli mielibyśmy mówić o schyłku Guardiolizmu, to tylko ze względu na relacje. Trener już dawno nie jest w centrum, zarządzanie w stylu autorytarnym i odtwarzanie sztywnych ram odeszło do lamusa. Z biegiem lat autonomia w działaniu zawodników będzie postępować, a już jakiś czas temu zrozumieliśmy, że to piłkarze w procesie są najważniejsi. To od nich wszystko zależy, bo to oni, nie trener, wybiegają na boisko.
W przeszłości w futbolu różnicę robiło przygotowanie fizyczne. Później był czas techniki. Taktyka i rozumienie gry zdominowały ostatnie lata. U nogi szkoleniowego stołu do szerszej eksploracji została jeszcze jedna sfera. Sfera mentalna.
Dopasowanie osobowości, tworzenie więzi, wzajemne relacje między piłkarzami… Czy da się zsynchronizować jedenaście oddzielnych bytów tak, by stworzyły jedną zabójczą machinę? To na to sposobów szukać będą trenerzy w kolejnych latach.
PRZEMYSŁAW MAMCZAK
Fot. Newspix