Dickson Choto to jeden z najbardziej rozpoznawalnych zawodników w historii Ekstraklasy. Urodzony w Zimbabwe obrońca w 2001 roku przeniósł się do Górnika Zabrze. Miał wtedy w planach zostać w Polsce na kilkanaście miesięcy – a grał tu przez kilkanaście lat. O swojej historii opowiedział Konradowi Ferszterowi na łamach “Sport.pl”.
“Skała z Zimbabwe” co prawda zaczynała w Górniku, a w Pogoni Szczecin zaliczyła krótki epizod, ale to w barwach Legii uzyskała nieśmiertelność w pamięci fanów. Choto aż 209 razy wybiegał na boisko w koszulce stołecznego zespołu, stając się tym samym czwartym w historii klubu obcokrajowcem pod względem liczby występów.
Jak się zresztą okazuje, warszawska ekipa wcale nie opuściła serca Zimbabweńczyka, który do dziś regularnie śledzi jej poczynania: – Nie tylko śledzę, ale i czasem oglądam jej mecze. (…) Chociaż nie byłem w Warszawie już ponad 10 lat, to wciąż mogę powiedzieć o sobie, że jestem legionistą. Legia dała mi wiele, dlatego do dzisiaj bardzo dobrze wspominam tamte lata i wciąż kocham ten klub.
Przy okazji wspomina także początki swojej kariery w Polsce, które miały być naprawdę ciężkie – głównie przez diametralnie różne od tych w ojczyźnie warunki pogodowe.
– Początki były cholernie trudne. Szczególnie z uwagi na pogodę. Przyjechałem do Polski w grudniu, kiedy panowały siarczyste mrozy, sięgające minus 25 stopni. W tym samym czasie w Zimbabwe było 30 stopni na plusie. Pierwszy obóz z Górnikiem mieliśmy w Wiśle, gdzie dużo biegaliśmy na mrozie. Dla mnie to było nie do pojęcia. Problemem była też liczba treningów. W Zimbabwe trenowałem maksymalnie raz dziennie. W Polsce standardem były co najmniej dwa treningi: rano bieganie, a potem ciężkie zajęcia w hali. Byłem na skraju załamania i rezygnacji. Był moment, że chciałem wracać do domu. Boże, jak ja to wytrzymałem? – mówi obrońca.
Na sam koniec z kolei pojawił się wątek obecnego życia 43-latka. Po niedoszłym transferze do Queens Park Rangers, zablokowanym przez poważną kontuzję kolana, odpuścił zupełnie grę w piłkę. Ale wciąż zachował z nią pewien związek, bo ciągle prowadzi w Zimbabwe akademię dla młodych zawodników.
– Najbardziej skupiam się na akademii piłkarskiej, którą założyłem w 2007 r., kiedy jeszcze grałem i mieszkałem w Polsce. Najmłodszy rocznik w akademii to U-8, najstarszy U-19. Ten drugi gra nawet w drugiej lidze w Zimbabwe.
– Dzieciaki w Zimbabwe nie są mniej utalentowane od rówieśników z bardziej rozwiniętych krajów. Potrzebują jednak większych możliwości do rozwoju. Każdy z nich marzy o profesjonalnej karierze, ale większość z nich kończy z piłką wcześniej i nie dochodzi do ostatniego rocznika w akademii. (…) Jestem przykładem, że można wyjechać i pograć w piłkę na dobrym poziomie. Ze swojej strony zrobię wszystko, by im pomóc. Rozmawiałem już z kilkoma osobami z Polski, mam nadzieję, że w niedługim czasie uda się nam nawiązać jakąś współpracę – dodał.
Pełny wywiad znajdziecie TUTAJ.
WIĘCEJ NA WESZŁO:
- Fredrik Ulvestad: Marzę o zdobyciu trofeum z Pogonią [WYWIAD]
- Niespodzianka: kolejny wysoki i silny napastnik nie sprawdził się w Rakowie
- Przedszkole Oblaka i Edersona. Co czeka Cezarego Misztę w Rio Ave?
Fot. Newspix