Odejście Juergena Kloppa z Liverpoolu po zakończeniu obecnego sezonu to szok dla fanów The Reds i zamknięcie pewnej epoki, za którą trybuny Anfield będą bez wątpienia tęsknić. Niemiecki menedżer stał się w mieście Beatlesów ikoną z wielu powodów: umiejętności trenerskich, idących z nimi w parze wyników, czy znakomitego poczucia humoru, ale przede wszystkim czuł rytm tego specyficznego miejsca, wtopił się w otoczenie. Jego przedwczesne pożegnanie pcha nas w stronę ciekawego wątku, jakim jest wypalenie zawodowe we współczesnym zawodowym futbolu. Ponad osiem lat pracy Kloppa to proces tak samo godny podziwu, jak wyniszczający.
Nie wiem, czy Juergen Klopp poprowadzi jeszcze kiedykolwiek jakiś zespół. Z jego słów wynika, że on sam tego nie wie. Jednego możemy natomiast być pewni – jeśli faktycznie tak się stanie, nie zobaczymy go w Premier League. Tak bardzo zrósł się z Liverpoolem, tak go pokochał, co sam wiele razy podkreślał, że musimy mu wierzyć.
Klopp nie jest facetem do wynajęcia. On nie prowadzi klubów, on wchodzi z nimi w głęboki związek emocjonalny i tak też stało się w przypadku Liverpoolu. Menedżerowie często wstępują na to grząskie terytorium. Wyznają miłość, a na koniec okazuje się, że to jedynie transakcja płatnicza. Klopp jest człowiekiem wiarygodnym, nawet w najmniejszych gestach – kiedy skacze przed trybunami z zaciśniętą pięścią, czy wtedy, gdy krzywi się paskudnie na decyzje sędziów. Zawsze jest sobą.
PRESJA? NA SIEBIE
W historii Premier League tylko dwóch menedżerów tak dobrze poznało smak zwycięstw. Sir Alex Ferguson zdobywał średnio 2,2 punktu na mecz, gdy prowadził Manchester United, zaś Pep Guardiola, wciąż będący szkoleniowcem Manchester City, osiągnął jeszcze lepszy wynik – 2,34 pkt. na spotkanie ligowe. Oczywiście Ferguson to niedościgniony długodystansowiec. Ćwierć wieku na Old Trafford – powtarzałem i powtarzać będę, że to rezultat, o który nikt już nawet się nie otrze.
To zresztą znamienne, że tak jak przyspieszył świat, jaki nas otacza, tak i przyspieszyło „zużywanie się” menedżerów. Cholera wie, czy ten sam Ferguson wytrzymałby tak długo na stanowisku dziś, nawet jeśli weźmiemy pod uwagę twardość szkockiej stali, z której został wykonany. I mam tutaj na myśli zarówno czynniki zewnętrzne, jak i te płynące z wnętrza samego zainteresowanego.
Pamiętamy przecież, że posada „Fergiego” wisiała na włosku i nie stalibyśmy się świadkami całej tej pięknej opowieści o wygrywaniu, gdyby nie zimna krew jego przełożonych. Czym innym jednak były telefony czy listy do klubu, a inaczej na wyobraźnię działają impulsywne osądy w mediach społecznościowych. Czy Ferguson przetrwałby takie debaty? Tego już się nigdy nie dowiemy.
Ale tym bardziej powinniśmy docenić tych klika lat Kloppa, który – choć prowadził Liverpool w mniejszej liczbie meczów niż jego legendarni poprzednicy, Bill Shankly, Tom Watson, czy Bob Paisley – poradził sobie znakomicie na obcych landach i pokazał, że piękno piłki można wykładać bez względu na miejsce. Tak jak z Borussi Dortmund uczynił sprawną machinę, pressującą, ofensywną, tak bardzo szybko potrafił to skopiować w Liverpoolu.
Jego drużyny zawsze cechował mityczny pressing, ale mam wrażenie, że największą presję nakładał na siebie. Od pierwszego dnia pracy wiedział, że jeśli Liverpool znów ma być wielki, nie da się tego zrobić półśrodkami. Zaangażował w cały proces 200 procent siebie i dał mieszkańcom czerwonej części Merseyside mnóstwo radości.
Bonus 600 zł za zwycięstwo Polski z Portugalią w Lidze Narodów
- Postaw kupon singiel za min. 2 zł zawierający zakład na zwycięstwo Biało-Czerwonych w starciu z Portugalczykami
- Jeśli kupon okaże się wygrany, to na twoje konto bonusowe wpłyną dodatkowe środki w wysokości 600 zł
- Tylko dla nowych użytkowników. Rejestracja zajmuje 30 sekund!
Kod promocyjny
18+ | Graj odpowiedzialnie tylko u legalnych bukmacherów. Obowiązuje regulamin.
WYPIJCIE ZA TO
Od początku powtarzał im, by przestali wątpić i zaczęli wierzyć. Kiedy wreszcie po trzech dekadach Liverpool sięgnął po upragnione mistrzostwo, powiedział do fanów: „Posłuchaliście mnie. Jesteście autorami tego sukcesu. Cieszę się tym, wypijcie za to”.
Przemawiał jak pastor do wiernych, żałując jedynie, że to nie może być taka impreza, jaką sobie wymarzył – na świecie szalał koronawirus i wspólne świętowanie trzeba było przełożyć. Nigdy natomiast nie przekładał ciężkiej pracy na później. A to jak przebudował drużynę przed obecnym sezonem, ponownie czyniąc z niej jedną z najgroźniejszych ekip w Premier League, nakazywało nam myśleć, że przekroczył magiczną karierę siódmego, kryzysowego sezonu. Że oto dostajemy nowego Kloppa, udowadniającego światu, jak dużo może jeszcze dać piłce.
Podoba mi się ten cytat z Kloppa: „Przeżywaliśmy niezliczone potknięcia, ale zawsze znajdowaliśmy rozwiązanie”. Można takie zdanie przypisać do całego opisu jego pracy na Anfield. Potknięcia, pomyłki sędziów, spadki formy i kontuzje piłkarzy, doprowadzały go do zachowań, których sam nie lubi – marudzenia na konferencjach prasowych, przytyków pod adresem innych menedżerów, czy arbitrów, ale na koniec i tak najistotniejszy był trening. Przestawianie klocków, opracowanie strategii.
Klopp prosił na początku kibiców, by nie wątpili, więc po latach ciężkiej harówki nie musiał się martwić, czy zwątpią także w niego i w jego metody. Bez względu na dołek – mniejszy czy większy, nigdy nie szedł sam. Kiedy podpisał kontrakt do 2026 roku, wydawało się to naturalną konsekwencją zaufania, opartego na wcześniejszych wynikach. Klopp miał od pierwszych dni pracy w Liverpoolu świetny kontakt z właścicielami, oni nie tylko mu uwierzyli, byli w nim zakochani. Decyzja o wcześniejszym odejściu musiała być dla nich szokiem.
Z czego zapamiętam Niemca na Anfield? Jedna rzecz nasuwa się sama: zbudował kilka drużyn mających wspólny mianownik, zawsze walczyły, do samego końca.
CZĘŚĆ TAKTYKI?
Mam wrażenie, że mecze The Reds były inne niż pozostałych zespołów. Piłkarze Kloppa zdawali się nigdy nie przejmować tym, że rywal strzelił gola. Oni grali swoje spotkanie. Trzymali się planu. Definicją takiego postrzegania futbolu był pamiętny dwumecz z Barceloną w Lidze Mistrzów.
Klopp na pozór nie miał szans rywalizować z Manchesterem City, klubem dużo bogatszym, mogącym pozwolić sobie na wszelkie zachcianki. A jednak Liverpool szedł z The Citizens łeb w łeb. Kreował przy tym symbole. Posągowego środkowego obrońcy, jakim stał się Virgil van Dijk. Wzorcowego trio w ofensywie: Firmino, Salah, Mane. Bramkarza, który przedefiniował tę pozycję w lidze angielskiej – Alissona Beckera. Twardego pracusia, jakim był Jordan Henderson. Ultranowoczesnych wahadeł w postaci Alexandra-Arnolda i Robertsona.
To wszystko zostanie po Kloppie i będzie wieczne. Można się oczywiście zastanawiać nad momentem. Czy aby na pewno wybrał najlepszy na takie ogłoszenie? W pierwszej chwili pomyślałem, że absolutnie nie. Ale po chwili dotarło do mnie, jak ta informacja podziała na kibiców i piłkarzy – oni zrobią wszystko, by Niemiec pożegnał się mistrzostwem, które jest realne, przecież to lider Premier League. Znając zamiłowanie Kloppa do taktyki, nie wykluczam, że to jeden z tricków, które mają mu dać ostatni wielki triumf na Anfield.
PRZEMEK RUDZKI
WIĘCEJ NA WESZŁO:
- KLOPP MA PRAWO BYĆ ZMĘCZONY
- NAGŁE PRZYSPIESZENIE PZPN WS. GONCALO FEIO
- PREZES MIEJSKIEGO KLUBU I WYBORY – NIC DOBREGO Z TEGO NIE BĘDZIE
Fot. Newspix