Jeśli wierzyć pomiarom Zlatana Ibrahimovicia, dziesięć goli strzelonych w tej lidze wartych jest tyle, co rzut rożny w Hiszpanii. Władze rozgrywek w Arabii Saudyjskiej zapowiedziały co prawda niedawno, że zimą przypuszczą kolejny szturm na Europę, ale cytaty z Ibry są świetnym paliwem dla wszystkich tych, którzy uważają dalekowschodni twór za coś godnego politowania. O ile żarty z saudyjskiej ekstraklasy można jeszcze puścić mimo uszu, to już konkretne ruchy, jak na przykład chcący stamtąd uciekać Jordan Henderson, czy totalnie lekceważący swój klub Karim Benzema, skłaniają do głębszej refleksji. Coraz więcej wskazuje bowiem na to, że będziemy raczej świadkami powtórki z nieudanego podboju Chińczyków, niż nowego futbolowego porządku świata.
Symbolem i twarzą Saudi Pro League jest od roku Cristiano Ronaldo. Jeśli korzystasz z jakichkolwiek mediów społecznościowych, niemożliwe by ominęła cię choć jedna informacja związana z jego poczynaniami. Gol, jakiego strzelił przeciwko jednej z tych ekip, której nazwy nigdy nie zapamiętasz (serio, szkoda na to pamięci). Efektowny trick na treningu. Piątka przybita z jakimś dzieciakiem. Migawka z luksusowego życia. Ale równolegle solidne liczby na boisku.
Nacho powiedział parę dni temu, że Ronaldo uczyni ligę saudyjską jedną z najsilniejszych na świecie i to idealny przykład sytuacji, w której kurtuazja wymyka się spod kontroli.
To do osiągnięć m.in. CR7 odnosił się Ibra, który – choć przecież sam ma za sobą przygodę w MLS – nie potrafił zmarnować okazji do zaorania tworu budowanego za abstrakcyjnie wielkie pieniądze. Kościół Ronaldo nigdy nie wybaczy Szwedowi tej zniewagi, ale jeśli ktoś myśli, że bramki zdobywane przez gwiazdę portugalskiej kadry mają większe znaczenie niż to, które nadał im Ibrahimović, to niech obejrzy jeden z pierwszych treningów Stevena Gerrarda. To naprawdę parodia piłki nożnej, coś jakby profesor z Cambridge chciał wytłumaczyć prawa fizyki uczniom z podstawówki w Birmingham. Złośliwi powiedzieliby, że jaki trener, tacy piłkarze, z czym akurat trudno polemizować.
Przypadek Hendersona
Jedno trzeba Ronaldo oddać. To od Portugalczyka wszystko się zaczęło, cały napływ piłkarzy z Europy śmiało może być określany jako „efekt Cristiano”. Saudyjczycy są głęboko przekonani, że dzięki temu urośnie nie tylko ich liga, ale skorzysta również reprezentacja. 16 stycznia, meczem przeciwko Omanowi, drużyna narodowa zaczyna przygodę w Pucharze Azji, licząc na to, że pod wodzą Roberto Manciniego pokaże dobry futbol i zdobędzie trofeum.
Saudyjscy dziennikarze powtarzają, że nie ma takiej możliwości, by granie co kilka dni przeciwko zawodnikom formatu Karima Benzemy czy Sadio Mane nie podniosło twoich umiejętności. Trudno się z taką tezą nie zgodzić, jednak warto pamiętać, że Arabia Saudyjska nie triumfowała w Pucharze Azji od blisko trzech dekad, a na tym kontynencie jest naprawdę kilka mocnych reprezentacji, zatem sukces nie jest absolutnie sprawą pieniędzy.
Ściągnięcie Ronaldo czy Neymara do rodzimych rozgrywek, pokonanie Argentyny podczas katarskiego mundialu w 2022 roku – na takich fundamentach Arabowie opierają swoje nadzieje związane z kadrą. Pojawia się natomiast coraz więcej pęknięć na wizerunku samej ligi.
Tym ostatnim jest m.in. sprawa Jordana Hendersona. Były kapitan Liverpoolu nie przywykł do grania przy 696 widzach, a przecież taka sytuacja miała miejsce, gdy jego drużyna, Al-Ettifaq, mierzyła się w październiku z Al-Riyadh. Jak zgrabnie ujęto to w Daily Mail: „To frekwencja na miarę meczu pomiędzy Buxton i Brackley Town w National League North”.
Nic dziwnego, że transfer do egzotycznej ligi, choć miał walory finansowe, okazał się zupełnym niewypałem sportowym, a na dodatek mocno porysował pomnik Hendersona, jaki piłkarz zbudował sobie poza boiskiem, choćby wspierając środowiska LGBT w Wielkiej Brytanii. Nie jest tajemnicą, że prawa człowieka w Arabii Saudyjskiej to strefa mroku. I niewykluczone również, że sam piłkarz nie zważył dokładnie konsekwencji swojego ruchu, a teraz próbuje się z tej sytuacji jakoś zgrabnie wywinąć, na przykład przenosinami do Ajaksu Amsterdam, który wyraził zainteresowanie.
Średnia widzów na trybunach w spotkaniach z udziałem Al-Ettifaq wynosi 7800. W Anglii taka frekwencja to trzeci poziom rozgrywek, czyli League One.
Szefostwo ligi wciąż jednak zapowiada show, wydatki i stopniowe osłabianie europejskiego rynku. Stąd na przykład polowanie na Mohameda Salaha. As Liverpoolu wciąż pozostaje dla Saudyjczyków celem transferowym numer jeden, a nie zniechęciło ich nawet to, że na Anfield odrzucono wcześniej 200 milionów funtów.
Salah zrobił jednak dobrze. Egipcjanin dał sobie czas, by spokojnie przyjrzeć się temu, co robią krezusi z Arabii Saudyjskiej. Bo samo wydanie 750 milionów funtów w jednym oknie transferowym plus kusząca oferta dla niego, to jeszcze za mało. Na dodatek piłkarz mógł przecież zasięgnąć języka u Hendersona, Mane czy Firmino – z dwoma ostatnimi tworzył genialny tercet w The Reds. I mając te wszystkie dane, podjąć decyzję. Im więcej czyta się saudyjskich historii, tym trudniej uwierzyć, że Król Egiptu wyląduje na arabskiej ziemi.
Wściekli na Benzemę
Saudyjczycy wykazali się sporą naiwnością, wierząc w to, że topowi w ostatnich latach piłkarze będą na każde ich skinienie tylko dlatego, że zapłacili im wielkie kwoty. A może myśleli, że każdy podchodzi do nich z takim szacunkiem jak Ronaldo?
To zresztą ciekawy wątek. Jako że Portugalczyka uważa się za człowieka, który położył fundamenty pod cały rozwój ligi, on sam niesie na swoich barkach sporą odpowiedzialność. A jako że przez wiele sezonów w Europie uchodził za wzór profesjonalisty, nie ma z tym większego problemu. Nie wszyscy podchodzą jednak do tematu tak jak on.
Hiszpańska Marca poinformowała właśnie, że Karim Benzema, który odnosił wielkie sukcesy z Realem Madryt, niekoniecznie ma ochotę dostosować się do próśb swoich obecnych bossów. Jako że francuski napastnik nie pojawił się po przerwie w ośrodku treningowym Al-Ittihad, trener Marcelo Gallardo zmuszony był nie zabrać go na obóz do Dubaju. Wątpliwe, by Benzema się tym szczególnie zmartwił. Robił to już wcześniej, kiedy klub prowadził jeszcze Nuno Espirito Santo. Trener uciekł w końcu z powrotem do Europy i przejął Nottingham Forest, a jego nieudana przygoda w Arabii Saudyjskiej w dużej mierze miała taki finał również z powodu niesubordynacji Benzemy.
W grudniu kibice Al-Ittihad wściekli się na napastnika po tym, jak zespół przegrał z Al-Nassr, w którym błyszczał Ronaldo. Fani klubu nazwali Benzemę „Ben-Hazima”, czyli „Syn Porażki”, co – jak się można domyślać – dla zdobywcy Złotej Piłki jest doszczętnym upokorzeniem.
Krytyka Benzemy była tak miażdżąca, że Francuz skasował konto na Instagramie. Taki ruch z pewnością moglibyśmy uznać za szczeniacką dramę, ale wymiernie zabolał on szefów ligi, bo przecież zapłacono mu również za to, by promował rozgrywki przed milionami swoich odbiorców.
Do złudzenia przypomina to pobyt Carlosa Teveza w Chinach. Argentyńczyk przed ośmioma laty poleciał do tego kraju, by zostać – czemu chętnie zaprzeczał – najlepiej opłacanym graczem świata. Miał w Szanghaju dostać kontrakt na poziomie 41 mln dolarów rocznie, ale zdaniem trenera Wu Jinguia nadwaga i niechęć do przemęczania się na treningach były wiodącymi cechami napastnika. Swój pobyt w Chinach Tevez określił później słowem „wakacje”.
Saudyjski bankomat
Bez wątpienia Arabia Saudyjska niezwykle intensywną transferową ekspansją w ostatnich kilkunastu miesiącach zwróciła na siebie oczy całego świata, a przecież w dużej mierze właśnie o to chodziło gospodarzom mundialu w 2034 roku. Wątpliwe jednak, by w ciągu czekającej nas dekady tamtejsza liga stała się realną konkurencją dla Premier League czy LaLiga. Ambitni zawodnicy wciąż będą woleli zostać w Europie, powalczyć o występy w Lidze Mistrzów, ci u schyłku karier być może, jak Henderson, skuszą się na miliony przed emeryturą, by szybko się zorientować, że to jednak nie jest miejsce dla nich.
Miejscowym pozostanie ekscytacja pojedynczymi historiami, jak ta, że Firas Al-Buraikan jest pierwszym wyborem w Al-Ahly, kosztem Roberto Firmino, choć możemy się tylko domyślać, jak bardzo Brazylijczykowi chce się gryźć trawę na każdym treningu, by taką rywalizację wygrać. Firmino także chętnie wróciłby do Premier League, a zainteresowanie wyraziło choćby Fulham. Problem to zarobki piłkarza. Obecnie wynoszą 300 tysięcy funtów tygodniowo. W Anglii nikt mu tyle nie zapłaci.
Napływ gwiazd ze Starego Kontynentu to kij, który ma dwa końce. Wielu młodych graczy ma kogo podglądać podczas meczów czy codziennych zajęć, ale paru doświadczonych już zawodników straciło miejsce w składach swoich drużyn.
Nikt przy zdrowych zmysłach nie uwierzy, że gracze tacy jak Henderson, którzy wznieśli Puchar Europy, czy występowali w wielkich meczach, przy pełnych trybunach, będą w stanie rozpalić w sobie ogień i wypruwać żyły w meczu ligowym na pustyni, to po prostu nierealne.
Saudyjczycy muszą mieć świadomość tego, że dla poważnego europejskiego piłkarza są tylko bankomatem. Trudno uwierzyć, że narodzą się tutaj uczucia i przyjaźnie na lata. Bo piłka nożna nie jest wszędzie taka sama, szczególnie w kwestii zaangażowania emocjonalnego.
Zresztą, przykład wspomnianego Hendersona idealnie to obrazuje. Jego ewentualny powrót do Anglii wiązałby się z olbrzymimi kosztami, mówi się nawet o zapłaceniu podatku w wysokości 7 milionów funtów. A mimo to uznaje on taką grę za wartą świeczki. Z całą pewnością żaden europejski klub nie da również pomocnikowi takiej tygodniówki – w Arabii Saudyjskiej kasuje 700 tysięcy funtów. Ale możemy być pewni, że kolejni gwiazdorzy, przynajmniej ci, którzy będą jeszcze w stanie znaleźć zatrudnienie w poważnych ligach, zaczną wracać. I tak jak wcześniej opowiadali o wspaniałościach nowego świata i snuli baśnie o potędze, tak teraz zaczną udzielać wywiadów, w których tę samą krainę zezłomują, jak kiedyś Tevez.
Bo może się to komuś nie podobać, ale Zlatan ma sto procent racji. Tym bardziej że ogólnej opinii Szweda na temat ligi arabskiej nie można sprowadzić do drwin ze strzelanych tam goli. Ibra powiedział również coś dużo mądrzejszego, choć w dobie social mediów nie przebiło się aż tak mocno.
– Piłkarze, którzy osiągnęli pewien poziom, bardzo wysoki, powinni na nim poprzestać – stwierdził napastnik, który sam miał oferty z Chin czy właśnie Arabii Saudyjskiej. – Zostaniesz zapamiętany z tego, jaki miałeś talent, nie ile zarobiłeś – podsumował.
CZYTAJ WIĘCEJ:
- Rudzki: Kto nie śpiewa, ten nie z nami. Czy Klopp i inni menedżerowie mogą mówić kibicom, co powinni robić?
- Rudzki: Ahmedhodzić bez tęczowej opaski dostarczył nam kolejnych dowodów na czarno-białe postrzeganie świata
Fot. Newspix