Prezes mówiący, że o przyjęciu Barcelony będzie chwalił się wnukom. Kamery na prowizorycznych masztowaniach. Pełne trybuny na wyciągnięcie ręki z linii bocznej. Wielka euforia po każdym wywalczonym rzucie różnym i rzucie wolnym. Bartomeu schowany wśród kibiców, nieuznany gol Joao Felixa (brak VAR-u) i… wściekły Xavi na widok bramek traconych z czwartoligowcem. Chciałoby się powiedzieć: ot, wczesna faza Pucharu Króla w pełnej krasie. Zespół z elity mający pod górkę z amatorami? Nic nowego, śpiewka stara jak świat, ale przecież nie tak wytłumaczysz się przed swoimi fanami, kiedy zamiast w miarę szybko wkręcić rywala w ziemię, igrałeś z ogniem do ostatniego gwizdka sędziego.
A tak się składa, że ogień z Barbastro potrafił dzisiaj mocno poparzyć. Ale nie sam z siebie, po prostu Barcelona nie była odpowiednio ostrożna. Pierwszy gol dla gospodarzy zaczął się przecież od kiksa Joao Felixa. Podanie do kolegi zamieniło się w polowanie na bandy reklamowe, a co zadziwiające, później nawet Gundogan powtórzył podobne zagranie. Darmowy rzut różny, taka sobie wrzutka, bierność obrońców w polu karnym i voila – 1:2 i nerwówka przez prawie pół godziny.
UD Barbastro – FC Barcelona 2:3. To nie była spokojna niedziela dla Barcy…
Barca miała spotkanie pod kontrolą, ale, no właśnie, tylko do 60. minuty. Wystarczyły dwie wrzutki w szesnastkę, żadne wydziwianie, żeby zaskoczyć ekipę z czwartej ligi hiszpańskiej. Tylko co z tego, co z wysokiego posiadania piłki i wyniku 2:0, skoro zabrakło kropki nad „i”, a liczba prostych błędów po stronie gości wcale nie malała. Rozumiemy rozprężenie, kiedy przychodzi do starć z piekarzami i sklepikarzami, ale aż tak się męczyć? Nie przystoi. Prawdę mówiąc, po golu na 1:2 aż do końcówki meczu to ekipa z Barbastro potrafiła stworzyć większe zagrożenie. Oczywiście do momentu, gdy rzut karny wykorzystał Robert Lewandowski, ale…
Powtórzymy: błędy, błędy i jeszcze raz błędy. Kilka chwil po tym, jak Vitor Roque ukradł asystę „Lewemu”, Barbastro jeszcze raz znalazło się w polu karnym Barcelony. Znów z wybitną skutecznością, bo wywalczyło jedenastkę w 93. minucie po głupim faulu Fermina Lopeza. Dwubramkowe prowadzenie zatem okazało się czymś nieosiągalnym. Nie, zdecydowanie nie dla Araujo i spółki. To zadziwiająco dramatyczne, choć oddajmy, że po wejściu z ławki nie popisali się także napastnicy – Roque i Lewandowski. Każdy zdążył dorobić się zmarnowanej okazji i normalnie przeszlibyśmy obok tego bez mrugnięcia okiem, ale przy tak stykowej rywalizacji (z czwartoligowcem, jak to w ogóle brzmi!) to ma trochę inny wydźwięk. Gdyby nie prezent obrońcy, który dwa razy w ciągu sekundy odbił piłkę ręką w polu karnym, mogłoby być różnie.
Barcelona straciła tym meczem tak naprawdę więcej, niż zyskała, nawet jeśli do zyskania nie było zbyt wiele. Przeszła dalej, odbębniła wyjazd do sąsiedniej Aragonii, owszem, ale pamiętamy zdecydowanie lepsze spotkania w jej wykonaniu ze słabymi przeciwnikami. Ba, nawet Barcelona B w 2008 roku, wtedy jeszcze prowadzona przez Pepa Guardiolę, potrafiła osiągnąć odrobinę lepszy bilans z UD Barbastro (2:0). Ale Xavi to nie Guardiola, Busquets nie Romeu, Ferran Torres nie Pedro. Mimo to, słowa uznania dla czwartoligowców, że postawili się – bądź co bądź – mistrzowi Hiszpanii. Lokalni kibice im tego nie zapomną.
UD Barbastro – FC Barcelona 2:3 (0:1)
Garrido 60′, Serrano 90+3′ – Lopez 18′, Raphinha 51′, Lewandowski 88′
Fot. Newspix