Raków ma pierwszego gola i pierwszy punkt w fazie grupowej Ligi Europy. Biorąc pod uwagę markę rywala, wielu pewnie taki scenariusz wzięłoby w ciemno, ale po fakcie mistrzowie Polski znów będą odczuwali niedosyt. To Sporting Lizbona może być zadowolony z tego wyniku.
Jeżeli po paru minutach zaczynasz grać w przewadze, to trudno się na ten fakt obrażać, ale paradoksalnie trochę on częstochowianom plan na mecz skomplikował. Dlaczego?
Raków Częstochowa – Sporting Lizbona 1:1. Czerwona kartka na początku
Po pierwsze – kapitan Zoran Arsenić po brutalnym zdeptaniu przez Gyokeresa nie mógł kontynuować gry. Olbrzymi pech Chorwata, który przecież dopiero co wrócił na boisko po dłuższej przerwie. Defensywa została rozregulowana, co od razu dało o sobie znać po rzucie rożnym. Coates znajdował się w otoczeniu kilku rywali, a wyskoczył sobie do dośrodkowania z taką łatwością, jakby to był mecz pokazowy. Osobną historią są same okoliczności wprowadzania Jeana Carlosa. Trwało to niesamowicie długo, aż zirytowany John Yeboah sam zaczął dawać sygnały w kierunku ławki, że najwyższa pora zluzować go z gry na prawym wahadle.
Raków nie potrafi już nawet zrobić zmiany
Po drugie – taki obrót wydarzeń, zwłaszcza po szybkim objęciu prowadzenia, sprawił, że Sporting siłą rzeczy nie myślał w pierwszej kolejności o ofensywie. To nagle Raków zyskał przewagę w posiadaniu piłki i to on miał atakować pozycyjnie. A że z tym elementem miewa duże problemy nawet w Ekstraklasie, zapowiadało to bolesne bicie głową w mur.
I tak to wyglądało przez większość pierwszej połowy. Podopieczni Dawida Szwargi po utracie gola sprawiali wrażenie niezbyt wierzących w powodzenie tych starań, przygaszonych mentalnie, wręcz przestraszonych. Zawodnik z piłką przy nodze miał problem, bo przeważnie nikt nie pokazywał mu się do podania. Totalna niemoc, przykro się to oglądało.
Oblężenie w drugiej połowie
Dopiero w ostatnim kwadransie przed przerwą Raków zaczął przedostawać się w pole karne gości i minuta po minucie wypracował sobie dwie dobre sytuacje po dośrodkowaniach najlepszego dziś Plavsicia. Rundić i Yeboah z nich nie skorzystali, ale wreszcie cokolwiek drgnęło, bo wcześniej stojący między słupkami Franco Israel musiał się martwić głównie o to, żeby nie przysnąć.
Sporting do pewnego momentu odgryzał się bardzo groźnymi akcjami. Wystarczyło jedno dalekie podanie, żeby obrona „Medalików” traciła grunt pod nogami. W ten sposób jedną szansę miał Marcus Edwards, a dwie Pedro Goncalves. Do ostatniej udało się dojść w 49. minucie.
Od tego momentu przyjezdni z przodu już nie istnieli. Tak jak długo mogliśmy na Raków narzekać, bo było na co, tak za drugą odsłonę trzeba jego zawodników pochwalić. Zdominowali Sporting, a gdy w końcu doprowadzili do wyrównania po świetnej akcji Plavsicia z Koczerhinem sfinalizowanej przez Piaseckiego, zapędzili lizbońskie „Lwy” do narożnika. Potrafiły już one jedynie coraz bardziej nerwowo bronić swojego terytorium, bez cienia szansy na przejęcie inicjatywy. Mistrzowie Polski po przerwie oddali aż 15 strzałów (2 celne) przy jednym niecelnym w wykonaniu przeciwnika. Warto ten fakt podkreślić. Nawet w grze w przewadze od 8. minuty taka dominacja nad portugalskim potentatem nie jest oczywista w przypadku przedstawiciela Ekstraklasy.
Kotłowało się w polu karnym Sportingu raz za razem. Był nieuznany gol z powodu spalonego. Były świetne wejścia prawą stroną. Gdyby Piasecki poczekał do końca, to miałby szansę na drugą bramkę. Israel nie sięgnął dośrodkowania, Carlos zgrał piłkę sprzed linii końcowej, ale rezerwowy napastnik Rakowa był już tyłem do akcji, domagając się u sędziego odgwizdania faulu po wcześniejszym starciu…
Szkoda. Drużyna Szwargi powinna ten mecz wygrać.
Jest remis, w kontekście dziejów Rakowa historyczny, który daje cień nadziei na powalczenie w tej grupie. Raków pokazał sobie i nam, że jednak ma tu coś do zaoferowania. Grunt, żeby to jeszcze lepiej sprzedać w praktyce.
Co do gruntu, jakość murawy w Sosnowcu niestety pozostaje fatalna. W tym kontekście spotkania wyjazdowe mogą być przyjemnością.
Raków Częstochowa – Sporting Lizbona 1:1 (0:1)
- 0:1 – Coates 14′
- 1:1 – Piasecki 79′
Czerwona kartka: Gyokeres (8′ Sporting).
Fot. Newspix