Reklama

Reprezentant też człowiek

Jan Mazurek

Autor:Jan Mazurek

14 października 2023, 10:50 • 18 min czytania 43 komentarzy

Ojciec zadźgał matkę podczas awantury. Akurat był trzeźwy. Przecięta aorta, dwudziestocentymetrowa rana, śmierć w rowie w rękach własnego dziecka. Tak Jakub Błaszczykowski stracił rodziców. Matkę kocha, odwiedza grób, za życia przeżyła piekło przemocy domowej. Ojciec też już nie żyje, był alkoholikiem, bardzo złym człowiekiem, nie miał nawet wyrzutów sumienia, wypierał się, mataczył, szukał usprawiedliwień, nie zasługiwał na współczucie. Syn nie podał mu ręki podczas ich jedynego spotkania po tragedii. „Co takiego jest w piłce, że warto dla niej się poświęcić?”, padło pytanie w książce „Kuba. Autobiografia”. „Powietrze”, odpowiedział Błaszczykowski. 

Reprezentant też człowiek

Tak, powietrze.

Początek października. Pałac Kultury i Nauki. Siedzimy z Jessicą Ziółek. – Nikt nie powiedział mi, że jak będę z Arkadiuszem Milikiem, to będę bogata, sławna i medialnie rozchwytywana. Właściwie to nawet nie wiem, czy kiedykolwiek chciałam być bogata, sławna i medialnie rozchwytywana. Więcej, nie mam pojęcia, czy on sam o tym marzył. Dla niego zawsze najważniejsza była piłka nożna, a nie wszystko, co wiąże się z sukcesem – mówi była partnerka napastnika Juventusu.

Rozmowę z autorką „WAGs. Cała prawda o kobietach piłkarzy” zaszufladkowano brutalnie jako rewię próżności. Pomyślałem wtedy jednak, że to przede wszystkim wiwisekcja piłkarskiej sławy. Bo co gdyby w reprezentantach Polski zobaczyć kogoś więcej niż tylko pozbawionych charakteru młodych milionerów, którzy ostatnimi czasy w narodowych barwach permanentnie zawodzą, ale za to przy pierwszej lepszej okazji całkowicie bezwstydnie wyciągają ręce po premie z publicznych pieniędzy? I założyć, że wcale nie muszą być niekochani? Wielu współczesnych kadrowiczów na pytanie o sens poświęcania się dla piłki nożnej mogłoby odpowiedzieć przecież dokładnie tak samo jak Jakub Błaszczykowski.

Sześciolatek kradnie cukierki

Nie pił piwa. Nie próbował wódki. Nie smażył jointów. Bywał wulgarny, pyskaty, kopał i bił się ze starszym bratem. Ukradkiem popalał papierosy. I po cichu podkradał cukierki z półek sklepowych. Albo podwędzał inne drobne rzeczy. Tak wygląda lista grzechów sześcioletniego Arkadiusza Milika. Sześcioletniego!

Reklama

Woził się z szemranym towarzystwem, jeśli za takie można uznać bandę dzieciaków z blokowisk. Powie po latach w albumie „W kadrze”, że w „domu nie było kolorowo” i szybko „zszedł na złą drogę”. Jakoś w tym okresie rodzinę opuścił ojciec. Często kłócił się z matką. Miał problemy z alkoholem. Spotkają się po latach przy okazji turnieju charytatywnego w Tychach. Niedługo po golu z Niemcami. Pogadają jakieś pół godziny. Piłkarz wyjdzie z przekonaniem, że „gdyby był anonimowym chłopakiem, który pracuje na budowie, to tata pewnie by się nie odezwał”. Dwa lata po odejściu ojca na zawał umarli jego ukochani dziadkowie. Babcia nauczyła go ponoć „rozmowy z Bogiem”.

Nauczy go to szacunku do pieniądza. „W kadrze” pochwali się, że kiedy przed wyjazdem na obóz dostawał dwadzieścia złotych kieszonkowego, do domu wracał z portfelem uszczuplonym zaledwie o „piątaka”. Za nastolatka w wolnych chwilach rozdawał ulotki, żeby zarobić na korki. O jego podejściu do świata zaskakująco dużo mówi też ten fragment naszego wywiadu Jessicą Ziółek:

Negatywnie odebrany został ten cytat z książki: „Nie kupowaliśmy kawioru, ostryg, szampana. Pierwsza torebka, jaką od niego dostałam, nie była Prady, tylko z Bershki i kosztowała siedemdziesiąt dziewięć złotych”. Ludzie od razu zaczęli pisać, że Jessica Ziółek naigrywa się z Arkadiusza Milika. 

W tamtym momencie dostać torebkę za siedemdziesiąt dziewięć złotych od ukochanego faceta, to był bardzo, ale to bardzo miły gest. Czułam się wniebowzięta. Śmiałam się z wyciągania tego fragmentu w negatywnym kontekście, bo to…

Wyrwane z kontekstu.

Tak, w związek weszliśmy, kiedy miałam szesnaście lat, a on zarabiał sześćset czy osiemset złotych miesięcznie. Nie stać go było nawet na korki. Cieszyliśmy się, jak mogliśmy zapłacić sobie za kino. Kiedy już w Ekstraklasie zaczął dostawać jakieś pięć tysięcy, woleliśmy znaleźć sobie swoje lokum niż wydawać na bzdury.

Reklama

Gdy po latach strzelania goli dla Ajaksu, Napoli czy Marsylii zapracował na transfer do Juventusu, wrzucił swoje zdjęcie z dzieciństwa w czarno-białej koszulce „Starej Damy” na Twittera. Oficjalne konto Juve opatrzyło fotkę dwoma serduszkami. Post zobaczyło milion osób. Ilu tych ludzi wiedziało, co kryje się za beztroskim uśmiechem tego podrostka w czapce z daszkiem?

Piotruś Pan

Styczeń 2023, Piotr Zieliński zostaje laureatem Medalu Św. Brata Alberta. Kapituła uzasadnia swoją decyzję: „Za utworzenie domów dziecka na Dolnym Śląsku oraz wspieranie ich w ramach stowarzyszenia Piotruś Pan”. Gwiazdor Napoli nigdy nie chwali się, że sfinansował dwa ośrodki – w rodzinnych Ząbkowicach Śląskich i oddalonej o kwadrans drogi samochodem Targowicy. Na co dzień przebywa tam około dwadzieścioro podopiecznych, którymi opiekują się jego rodzice, Beata i Bogusław Zielińscy.

Kapitan reprezentacji Polski w eliminacyjnych meczach z Wyspami Owczymi i Mołdawią właściwie wychowywał się z całą plejadą przyszywanych braci i sióstr, bowiem wtedy mama i tata pogotowie rodzinne prowadzili w… ich własnym domu. W tekście „Piotruś Pan. Zielińscy rodziną dla potrzebujących” na Wirtualnej Polsce czytamy:

„Podopiecznymi zajmowali się we własnym domu w Ząbkowicach Śląskich. Pod swój dach przyjmowali nie więcej niż czwórkę dzieci, do momentu aż wyjaśniła się ich sytuacja prawna. W pierwszych miesiącach Piotrek nie potrafił tego zaakceptować. Miał osiem lat i był zwyczajnie zazdrosny, że w jego pokoju mieszka „obcy”. Na meble naklejał kartki: „moja szafa”, „moje biurko”. Podpisywał zabawki. Pan Bogusław dziś się śmieje na reakcję syna, gdy zobaczył jedną z dziewczyn palącą papierosa. – Był wręcz przerażony – wspomina. Piotrek stopniowo zżywał się z „tymczasowym rodzeństwem” i zaczął się przełamywać. Nawiązywał kontakt, zapraszał do wspólnych zabaw. Z chłopcem, który miał przykurcz mięśni nóg, często trenował w ogródku. Niepełnosprawny kolega odbijał piłkę rękoma, a ze szczęścia rósł w siłę”.

W jednej wielkiej rodzinie spędzali wspólnie święta, urodziny, imieniny, chrzciny, komunie, bierzmowania, okazje wszelkiego rodzaju. Ponoć gdy po latach Zieliński przyjeżdża na Dolny Śląsk, zawsze z prezentami i czasem dla „rodzeństwa”, nawet jeśli zmieniają się twarze i nazwiska.

Ojciec, który jest, ale jakby go nie było

Podobno w każdej historii o polskiej kopanej musi znaleźć się ojciec. Alicja, matka Wojciecha Szczęsnego, opowiadała więc kiedyś w „Wysokich Obcasach” o trudach wychowywania dzieci pod nieobecność Macieja Szczęsnego, czołowego polskiego bramkarza w latach dziewięćdziesiątych. Mówiła, że warszawska Praga była „trudną dzielnicą”, gdzie „łatwo było chłopcom wpaść w złe środowisko”, ale w ryzach trzymało ich zamiłowanie do sportu. Ubolewała, że „tata był nieobecny, nie mógł się tymi dziećmi zająć”. W 1990 roku się z nią rozwiódł, później grał w Widzewie Łódź, potem w Wiśle Kraków.

Kibice Legii mścili się ponoć na rodzinie za zdradę, relacjonowała: powybijane szyby w samochodzie, zdjęte koła z samochodu, poprzebijane opony, zamazane czarnym sprayem lusterka. Młodemu też się dostawało. Na Pucharze Kazimierza Deyny został wygwizdany za nazwisko „Szczęsny”. Matka nigdy nie izolowała dzieci od ojca, przez lata Wojciech Szczęsny utrzymywał dobry kontakt z Maciejem Szczęsnym, aż w 2013 wszystko się załamało.

Maciej Szczęsny w „Przeglądzie Sportowym” powie, że syn nagle przestał się do niego odzywać po uprzednim zaproszeniu go na mecz w Londynie. Wojciech Szczęsny zripostuje dość enigmatycznie w „Kwartalniku Sportowym”: – Wbrew pozorom, w tej chwili sytuacji jest prosta. Nie bawię się w publiczne tłumaczenie, dlaczego tak jest, bo czuję, że nie mam się z czego tłumaczyć. Są takie rzeczy, które zostają w rodzinie, nawet jeśli tej relacji nie ma. Pewnie jest to do naprawienia. Długie życie przed nami, ale nie zawracam sobie tym głowy. To nie jest pierwsza rzecz, o której myślę, gdy wstaję rano. Może czas naprawi parę rzeczy, może nie. Ja się przyzwyczaiłem do aktualnego stanu.

Szacunek do hazardzisty

Kiedyś trener mentalny Paweł Frelik spytał Kamil Grosickiego, czego ten oczekuje od życia. „Szacunku”, usłyszał w odpowiedzi. „Grosik” był już na etapie zmieniania się w porządnego obywatela. Takiego, co już nie tylko imponuje w reprezentacji Polski, wykręci ładne liczby w tureckiej Super Lidze, francuskiej Ligue 1 i angielskim Championship, a nawet na chwilę zakotwiczy w Premier League, ale też spłaci zaciągnięte w ojczyźnie długi i grubą kreską odetnie się od szemranej przeszłości. Pisaliśmy w naszym rankingu Najbarwniejszych postaci polskiej piłki w XXI wieku”:

„O jego młodzieńczych czasach krążą legendy. Kasyno było jego drugim domem. Potrafił przegrać w jednym miesiącu kilka wypłat. Gdy Legia wykupywała go z Pogoni, musiała wziąć na siebie także… jego długi. Wyprowadzenie Grosickiego na prostą było punktem honoru Jacka Magiery. Młody piłkarz musiał leczyć się w zamkniętym ośrodku, a trener miał obstawione w Warszawie wszystkie kasyna, z których niejednokrotnie wyciągał „Grosika” za fraki. Podobnie jak Cezary Kulesza w Białymstoku, gdzie zdarzało się badać go na porannym treningu alkomatem. Skala problemu? Opowiedzmy ją na przykładzie. W Legii Grosicki dostał kiedyś od klubu drogą kurtkę. Zwrócił ją, wziął pieniądze i… pojechał do kasyna. Żeby wyciągnąć go z tarapatów, mama „Grosika” musiała sprzedać mieszkanie. On sam doskonale zna klimat lichwiarzy, długów, telefonów od osób z miasta. Grube sumy zdarzało mu się przegrywać także później, już w nieco bardziej dorosłym życiu”.

Nie szanował się. Czuł się „klaunem”. Kiedyś zupełnie nie potrafił odmawiać. Wpadł w szpony uzależnienia. Na własne życzenie. Mawia, że „hazard to choroba nieuleczalna”. Gdzieś ruletka kręci się zawsze, a jednoręki bandyta kusi jak kusił. Po latach Grosicki nie pozuje na cnotliwego, w szatni wciąż jest duszą towarzystwa, ale wszyscy przyznają, że diametralnie zmieniło się jego podejście do życia i zawodu. W przywoływanym już albumie „W kadrze” przyznawał, iż najlepiej czuje się na domowej kanapie. Szacunek też ma. I to przede wszystkim w Szczecinie, gdzie niegdyś najbardziej odlatywał. Wystarczy spytać jakiegokolwiek młodego piłkarza z Pogoni. Dla każdego z nich „Grosik” to więcej niż idol i autorytet.

Ludzie z krwi i kości

Patryk Peda jako nastolatek zachorował na cukrzycę. Gdy wszedł w dorosłość, stracił ojca. Zdrowy i wysportowany facet zmarł na zawał podczas meczu syna we włoskiej Primaverze. Wcześniej stanowił dla niego jedyną podporę przy trudnym procesie aklimatyzacji po przenosinach do Włoch.

Marcin Bułka miał dziwne objawy. Poszedł do lekarza. Wynik na glukometrze pokazał „sześćset”. Norma jest około sześć razy mniejsza. Diagnoza jak u Pedy: cukrzyca. W „Prawdzie Futbolu” opowiadał, że lekarka przysłała mu wiadomość: „Na uprawianie profesjonalnego sportu nie mam praktycznie szans”.

Patryk Dziczek upadł na murawę podczas meczu Salernitany z Ascoli w lutym 2021 roku. Koledzy zadbali, żeby nie zadławił się językiem. Wylądował w karetce. Stwierdzono atak epilepsji. Przypomniano sobie, że już kilka miesięcy wcześniej podobne zasłabnięcie zdarzyło mu się na którymś z treningów. Przez następne pół roku pozwalał sobie tylko na spacery. Ani siłowni, ani biegania. Żadnego większego wysiłku. Następnie przerzucił się na kilkunastominutowe cykle zajęć. Na boisko wrócił we wrześniu 2022 roku. W listopadzie Czesław Michniewicz na zachętę umieścił go w szerokiej kadrze powołanych na mundial w Katarze. Michał Probierz widzi w nim chyba kandydata na etatowego reprezentanta Polski.

Przemysław Frankowski wychował się przy ponurej ulicy Szarej w Gdańsku, gdzie lokalny margines popijał przed klatkami schodowymi, na murkach i podwórkach. – Niewielu mieszkańców tych bloków coś w życiu osiągnęło – przyznawał gorzko Karol Griech, kumpel „Franka” z lat szkolnych, w reportażu Michała Kołkowskiego i Leszka Milewskiego. W lutym 2015 roku piłkarz Lens mógł zaś stracić oko, bo z Legią dostał piłką w twarz, odkleiła mu się siatkówka, ciśnienie w gałce wybijało ponad normę, krew uciskała nerwy, co groziło trwałym uszkodzeniem. Zbawienne okazały się przede wszystkim pomoc, upór i wiara Michał Probierza, ówczesnego trenera Jagiellonii…

Bartosz Bereszyński dostał kiedyś od ojca Przemysława nakaz niewychodzenia z domu. Ten w jakiejś lokalnej telewizji zobaczył bowiem przerobione zdjęcie swojego syna w koszulce z napisem „Judasz”. Bał się, że pseudokibice Lecha Poznań będą polować na niego po transferze do Legii Warszawa. W „Przeglądzie Sportowym” przekonywał, że „był pełen obaw”, bo „nie wiedział, co się może stać”, nawet kiedy piłkarz „wyszedłby na zwykłe zakupy”.

Bartosz Slisz pochodzi z górniczej rodziny. W kopalni pracują jego brat i ojciec. Jeden na dół zjeżdża w Knurowie, drugi w Chwałowicach. – Też kiedyś chciałbym zjechać, żeby zobaczyć, jak to jest. Fajnie posłuchać ich rozmów o kopalniach w czasie rodzinnych posiadówek, jednak trudno mi sobie wiele rzeczy wyobrazić. Kiedy słyszę kombajn, widzę ten rolniczy, a przecież im chodzi o coś zupełnie innego – opowiadał kiedyś w „Fakcie”.

Łukasz Skorupski to pewnie bardziej ziomek z osiedla niż salonowy fircyk. Rozróby w dyskotekach. Piwko na ławce. Ale też głębokie wzruszenie po śmierci ojca. Najlepiej złożoność jego charakteru ukazuje słynny już wywiad z Łukaszem Olkowiczem – „Łukasz Skorupski po raz pierwszy tak szczerze. Jego życie zmieniło się na zawsze”.

Jakub Kamiński może uchodzić za symbol całego pokolenia młodych talentów, podobnie jak on wyjeżdżających z rodzinnego domu do internatu w wieku dwunastu czy trzynastu lat. On sam mówił mi kiedyś, że to doświadczenie generacyjne. – Życie w internacie nie jest łatwe. Wielu sobie nie poradzi, nawet jeśli ma umiejętności i niebagatelny talent. Pojawia się nowe towarzystwo, nowe pokusy, ale i nowe ograniczenia, więc jeśli ktoś nie jest gotowy na podjęcie wyzwania, przepada na amen – tłumaczył. W 2020 roku miał siedemnaście lat i przed meczem z Górnikiem Zabrze dowiedział się o śmierci matki. Poprosił ojca, żeby do ostatniego gwizdka nikomu o tej tragedii w Lechu nie wspominał. Kolejorz wygrał 4:1. Rok później przy trzydziestu tysiącach kibiców strzelił dwa gole Śląskowi Wrocław. Zadedykował je 82-letniej opiekunce, która zajmowała się nim w dzieciństwie. – Moim marzeniem było, żeby zobaczyła mnie w meczu – przyznał przed kamerami TVP Sport.

Gdy przejrzy się życiorysy pozostałych reprezentantów Polski, tych powołanych na trwające zgrupowanie czy też innych orbitujących wokół kadry, również można znaleźć mniejsze lub większe dramaciki, miłostki, po prostu – normalność. Albo taki Robert Lewandowski, który po śmierci ojca w 2005 roku „zamknął się na świat i trudno było z niego cokolwiek wydobyć”, co opisywał w „ElleMan”. Wychował się w erze, kiedy polski system szkolenia trwał w bidzie i nędzy po XX wieku. Odstrzelono go w Legii, gdzie ani myślano pomóc młodemu zdolnemu chłopakowi w leczeniu pierwszej poważnej kontuzji. Wybił się z Ekstraklasy, której renomę podważano nawet w Polsce. Widział bezkres beznadziei tego środowiska. Sam niedawno ubolewał, że w polskim futbolu brakuje światowców. On nim się stał.

„Widzisz? Dla tych ludzi jesteś normalnym gościem”

Dzwonię do psychologa sportu Kamila Wódki, współautora książki „Łukasz Piszczek. Mentalność sportowca”, którą zasłużony reprezentant Polski poświęcił pokazaniu krętych dróg, jakie wiodą piłkarzy na szczyt.

Lekceważymy wpływ sławy na umysły sportowców?

Sportowcy nie są w wystarczającym stopniu przygotowywani do zmiany statusu materialnego i społecznego. Marcin Gortat opowiadał kiedyś w Wirtualnej Polsce, że NBA wdrożyła model szkoleń przeciwdziałających bankructwom koszykarzy, którzy całymi latami marnotrawili zarabiane pieniądze. Uczą się aktualnie nie tylko mądrego zarządzania majątkami, ale też selekcjonowania ludzi, którzy pojawiają się w ich otoczeniu wraz z rosnącą sławą.

Zdarzyło mi się pracować z młodymi zawodnikami. Niesamowite, że zanim ci obiecujący nastolatkowie staną się realnymi prospektami, ich rodzice prezentują zdroworozsądkowy system myślenia, ale gdy tylko na horyzoncie pojawia agent, menadżer czy jeszcze ktoś inny, mózgi członków tej rodziny wielokrotnie przeskakują na jakieś inne tory. Ten młody człowiek nie jest gotowy, żeby poradzić sobie z nowo powstałą sytuacją. Ważna jest więc mądrość jego otoczenia.

W książce „Łukasz Piszczek. Mentalność sportowca” opisywaliśmy historie Erlinga Brauta Haalanda i Jude’a Bellinghama. Główną siłą tych piłkarzy wydaje się ich osadzenie w silnym systemie rodzinnym. Bliscy się nimi zajmują. Wychowują ich, wpajają system życiowych wartości, chronią przed negatywnym wpływem świata zewnętrznego. Takie podejście nie jest współcześnie przesadnie popularne, ale może być kluczowe, żeby młody człowiek mógł odnaleźć się w rzeczywistości dużych pieniędzy i masowego zainteresowania.

Sportowiec pochodzący z biednej rodziny szybciej zachłyśnie się luksusem?

Wartości nie są połączone tylko z pieniędzmi. Ktoś może wyrosnąć z prostego i ubogiego środowiska, ale bardzo porządnego w kwestii podejścia do życia. Chłopak usłyszy wtedy na przykład: „Nigdy nie było nas stać na samochód, teraz możesz kupić sobie drogie auto, ale pamiętaj, żeby żyć w zgodzie z zasadami wyniesionymi z domu”. Nie trzeba być obytym na salonach, żeby wiedzieć, z czym ten blichtr się łączy.

W ostatnich latach ogromną popularność zdobyli influencerzy. Stali się idolami dzieci. Mój znajomy pracuje w domu dziecka jako wychowawca. Strasznie tych wszystkich youtuberów przeklina. Widzi, jak te pozbawione stałej relacji z rodzicami dzieci szukają w nich inspiracji i jak bardzo taka fascynacja może być destrukcyjna dla budowania ich wyobrażenia o życiu. Prawidłowo skonstruowany system wartości zaś naprawdę pozwala odnaleźć się w zwariowanym świecie.

Znam przypadek piłkarza, który poza futbolem wcale nie musiałby narzekać na status materialny. I ma dużo zdrowsze podejście do swojego sukcesu, bo jego rodziców stać było na dużo rzeczy. To, że ktoś zaproponuje mu mniejsze czy większe pieniądze, nie robi na nim specjalnego wrażenia. Znowu jednak ktoś musiał go odpowiednio wychować i przekonać do twardego stąpania po ziemi.

Na końcu z międzynarodową sławą, wielkim sukcesem, olbrzymimi pieniędzmi zostaje się jednak samemu, prawda? Wszystko trzeba przepracować we własnej głowie…

Wielka sława rzeczywiście wiąże się z pieniędzmi często niewyobrażalnymi dla środowiska, z którego się wyrastało, ale będę się upierał, że są ludzie lepiej i gorzej radzący sobie z sukcesem, właśnie między innymi przez umiejętność lub brak umiejętności trzymania kontaktu z gruntem. Zawodnik powinien wiedzieć, ile zarabia i jakie życiowe problemy ma normalny człowiek.

Zdarzało mi się urealniać sportowców w ich rozterkach na temat swoich karier i występujących w nich sytuacjach, żeby na nowo skontaktowali się ze zwykłym światem. Jednemu z nich, naprawdę popularnemu, zorganizowałem spotkanie w zamkniętym klasztorze kamedułów na krakowskich Bielanach. Zakonnik nie wiedział, kim jest ten sportowiec, od razu mu więc powiedziałem: „Widzisz? Dla tych ludzi jesteś normalnym gościem”. Kogoś innego zachęciłem do poprowadzenia spotkania z dzieciakami w świetlicy środowiskowej.

Dawniej mówiło się o wychowaniu poprzez sport. Kiedyś to hasło miało znaczenie. Teraz często niestety potrafi być puste. Moim zdaniem komercjalizacja spłyciła najważniejsze wartości, które wyróżniały sport spośród innych dziedzin życia. Widzę po różnych zawodnikach, niekoniecznie tylko tych ze mną pracujących, że łatwo odkochać się od sportu. To smutna konstatacja, ale ludzie wykonujący znacznie mniej atrakcyjne i gorzej opłacane zawody potrafią mieć w sobie więcej radości i wartości niż ludzie ze szczytu.

Tak łatwo zapomnieć o swoich korzeniach i odrealnić się? Przecież wielu piłkarzy pochodzi z rodzin o najwyżej przeciętnym statusie materialnym. 

Nie brakuje wśród nich ludzie, którzy mają kontakt z gruntem. Są jednak też wcale nieodosobnione przypadki, które z jakiegoś powodu błyskawicznie zapominają, że za młodu nie śmierdziały groszem. I nagle robią problemy, że są strasznie zmęczone, zapracowane, zarobione, zabiegane, bo opiekunka dziecka nie sprawdza się w swojej roli, a pani od sprzątania zapomniała o jakiejś swojej powinności. Nie dostrzegają, że wokół siebie mają kilka osób do codziennej pomocy, co stanowi aberrację względem czasów młodości, gdzie o takim stanie rzeczy nie było nawet mowy.

Można powiedzieć: „Weź się otrząśnij”. Albo: „Popatrz z jakich błahostek robisz problemy”. Z drugiej strony wokół sportowców często gromadzi się wianuszek ludzi, którzy im pomagają, ale jednocześnie mają w tym jakiś ukryty biznes. To są najróżniejszej maści menadżerowie i doradcy, próbujący ogrzać się w blasku sławy. I jeśli ktoś będzie zbyt krytyczny czy zbyt punktujący, może narazić się na gniew tego zawodnika, który pomyśli: „Kurczę, po co mi ktoś, kto cały czas coś do mnie ma!”. Weźmie sobie innego agenta. Takiego, który cały czas będzie nawijał makaron na uszy, że wszystko jest pięknie, ładnie i kolorowo.

We Włoszech, które szaleją na punkcie calcio, obserwowałem, jak najróżniejsi ludzie przyczepiali się do popularnego piłkarza. Mieli świadomość, że tym samym wzrasta ich status. W restauracjach potrafili chwalić się, że są znajomymi tego gwiazdora. Zdarzyło mi się znaleźć w takiej sytuacji. Burzyłem się: „Po cholerę to mówimy?”. Stolika nam niby nie znajdą, jak się nie pochwalimy, że jesteśmy od tego czy od tamtego? Według mnie jest to kompletnie zbędne, choć wyobrażam sobie, że dla łechcze to ego i pasie wewnętrzną próżność. To też pokazuje, w jakim uwielbieniu żyje wielu piłkarzy. W konsekwencji niemała część z nich nie znosi znajdowania się poza centrum uwagi. Bycia jednym z wielu.

Cały czas podkreśla pan jednak, że to tylko część większej całości. 

Naturalnie.

Proszę zobaczyć, jakimi ludźmi otaczają się niektórzy wielcy piłkarze. Często w najbliższym kręgu znajomych znajdują się przyjaciele z młodości. Tacy, którzy znali ich sprzed czasów wielkich pieniędzy. To jest ta świadomość, że ten kumpel był zawsze obok niego, na podwórku, w szkole czy akademii, zanim jeszcze przyszła sława.

Trudne dzieciństwo wymaga przepracowania po osiągnięciu sukcesu?

Uważam, że w skomercjalizowanym sporcie ogromny problem stanowi nieuczenie zawodników funkcjonowania w niesprzyjających okolicznościach. Słabe statystyki, niewiele minut, trener stawia na innych, w klubie patrzą nieprzychylnym okiem. Wielu zacznie narzekać. Pytać: „Dlaczego mnie tak traktują?”. Odpowiedziałbym prosto: na tym polega sport i na tym polega świat. Nie zawsze jest łatwo. I trzeba się nauczyć w takich warunkach odnajdywać. Paradoksalnie więc, trudne środowisko, w którym sportowiec dorasta, może mu pomóc w radzeniu sobie z takimi trudnościami. To nie jest bowiem umiejętność, która spada z nieba, można i trzeba ją wytrenować.

Ale gdy mówimy o dzieciństwie to trzeba też wspomnieć, że jest to okres budowania poczucia bezpieczeństwa. Przekonania, że można na kogoś liczyć, na kimś polegać, poczucie wartości jest ustabilizowane. Gdy tego brakuje, może to potem u dorosłego człowieka kuleć. Problem w tym, że zawodnik często nie chce zaglądać w te rejony swojej psychiki. Przyjrzeć się choćby temu, dlaczego opinia innych ludzi jest dla niego aż tak ważna. Spotykam się z alergiczną reakcją przy wchodzeniu na temat rodziny: ot, matka czy ojciec przesadnie walili go pałką po głowie za wszystkie niepowodzenia, więc może wypadałoby to przepracować, bo po latach dziwnym trafem jest bardzo dziwnie wrażliwy na inne osoby decyzyjne w swoim życiu, na przykład krytykę ze strony trenera. Komuś może wydawać się, że to sugestia, by obrazić się na mamę czy tatę. Delikatny temat, ale nie bagatelizowałbym go, że to było, minęło, trzeba patrzeć do przodu. Rozliczanie się z przeszłością może być trudne, ale powinno pomóc w staniu się bardziej dojrzałym i lepiej rozumiejącym otaczającą rzeczywistość człowiekiem.

Czytaj więcej o reprezentacji Polski:

Fot. Newspix/Instagram

Urodzony w 2000 roku. Jeśli dożyje 101 lat, będzie żył w trzech wiekach. Od 2019 roku na Weszło. Sensem życia jest rozmawianie z ludźmi i zadawanie pytań. Jego ulubionymi formami dziennikarskimi są wywiad i reportaż, którym lubi nadawać eksperymentalną formę. Czyta około stu książek rocznie. Za niedoścignione wzory uznaje mistrzów i klasyków gatunku - Ryszarda Kapuscińskiego, Krzysztofa Kąkolewskiego, Toma Wolfe czy Huntera S. Thompsona. Piłka nożna bezgranicznie go fascynuje, ale jeszcze ciekawsza jest jej otoczka, przede wszystkim możliwość opowiadania o problemach świata za jej pośrednictwem.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Myśliwiec: Mam poczucie, że bylibyśmy w stanie wygrać, gdybyśmy grali jedenastu na jedenastu

Piotr Rzepecki
1
Myśliwiec: Mam poczucie, że bylibyśmy w stanie wygrać, gdybyśmy grali jedenastu na jedenastu

Komentarze

43 komentarzy

Loading...