Ruch wygrał tylko jeden raz w ostatnich dwunastu meczach. W lipcu, z ŁKS-em, który równie boleśnie odbija się od warunków Ekstraklasy. Właściwie odnosimy nieco złośliwe wrażenie, że chorzowianie ścigają się z łodzianami w konkurencji godnej „Olimpiady głupków” Monty Pythona. Metą tego wyścigu jest powrót do I ligi.
Kilka dni temu rozmawialiśmy z Sewerynem Siemianowskim. Prezes Ruchu przekonywał nas, że drużyna Niebieskich potrzebuje czasu, żeby otrzaskać się z Ekstraklasą. Ponoć nikt w klubie ani nie wątpi w jakość zatrudnionych piłkarzy, ani nie wiesza na krzyżu trenera Jarosława Skrobacza. Cóż, zaufanie trzeba docenić, to pojęcie w tej lidze jeszcze niedawno nieistniejące, ale ostatnie wyniki te wszystkie założenia wystawiają na poważną próbę: 0:1 z Górnikiem, 3:5 z Rakowem, 2:3 z rezerwami Legii, 2:2 z Puszczą, no i teraz 0:3 z Pogonią…
Ruch prosi się o spadek
Ruch sam prosi się o spadek, naprawdę. Ot, choćby w tej sytuacji. Przecież nie miał prawa paść z tego gol dla Pogoni, nawet jeśli Jens Gustafsson zachęcał swoich podopiecznych do podejścia wyższym pressingiem. Jakub Bielecki powinien celnie podać do Szymona Szymańskiego. To elementarz. Jeśli to go przerastało, bo źle przyjął sobie piłkę, a tak właśnie się stało, zawsze można było posłać lagę do przodu, w najgorszym razie – wywalić futbolówkę za linię boczną. Skończyło się uruchomieniem Kamila Grosickiego. Ten dograł do Fredrika Ulvestada, który klasowym jest grajkiem, więc zaraz futbolówka trzepotała w siatce.
Albo ta akcja. Rozegranie rzutu wolnego. W polu karnym sześciu na sześciu. Na skrzydełku Maciej Sadlok z Miłoszem Kozakiem. Do gry pokazuje się też Tomasz Wójtowicz. Jest 0:3, presji już żadnej, można polować na honorowe trafienie. A jednak tak się tam Ruch zakręcił, że nie doszło nawet do dośrodkowania.
Ponadto Valentin Cojocaru mógł ten mecz kończyć z dwoma albo trzema wpuszczonymi bramkami. Tymczasem wyjął strzał Kozaka, wygrał pojedynek biegowy z Maciejem Firlejem, a na dokładkę obronił uderzenie i dobitkę Daniela Szczepana. Dla Pogoni to kolejny dowód, że udało się znaleźć spokój między słupkami po kiepskich miesiącach męczenia się z niedoświadczonym Bartoszem Klebaniukiem i słabnącym w oczach Dante Stipicą.
Turbo Grosik i turbo Pogoń
Tylko, no właśnie, do Ruchu można mieć pretensje, że w marności licytuje się z ŁKS-em, ale przecież trafił na rozpędzonych Portowców, którzy w ostatnich pięciu meczach strzelili dziewiętnaście goli. Tak, dziewiętnaście. Ofensywa hula przepięknie, głównie za sprawą kapitalnie dysponowanego Kamila Grosickiego:
- z Cracovią – gol, asysta i asysta drugiego stopnia,
- z Legią – gol,
- z Lechem – gol i asysta,
- z Ruchem – gol, asysta, asysta drugiego stopnia
Młodziutkiego Wójtowicza woził jak tylko sobie chciał. Podanie do Efthymisa Koulourisa, po którym Sadlok wbił samobója, było właściwie nabiciem – jak nie wbił tego Grek, to musiał wbić Polak. Rzut karny wykorzystał podcinką. Turbo. La zabawa. Nóżka chodzi. Jak w złotych latach.
Podoba nam się ta Pogoń. I to bardzo. Nie cacka się, nie drży w końcówkach, słabszych leje jak przystało na jednego z czterech głównych faworytów do wygrania Ekstraklasy.
Czytaj więcej o Ruchu i Pogoni:
- „Pan piłkarz na tle Karlstroema”. Fredrik Ulvestad, nowy pomocnik Pogoni
- Kowalczyk: Jak chcesz, żebym nie spełniał marzeń, musisz mnie zaj…
- Prezes Ruchu: Bać się można śmierci, a nie spadku z Ekstraklasy
Fot. Newspix