Dziesięć lat temu Pacheta przygotowywał Koronę do meczu z Widzewem w Ekstraklasie. W tym tygodniu zadebiutował w europejskich pucharach już jako trener Villarrealu, jednego z najmocniejszych hiszpańskich klubów. Szkoleniowiec pewnie nawet w najśmielszych snach nie spodziewał się takiej ścieżki kariery. I dobrze. Bo dzięki temu widać, jak wielką daje mu to radość.
Nie oszukujmy się – w normalnych okolicznościach Pacheta pewnie nie dostałby oferty przejęcia Villarrealu. Prezes Fernando Roig przez pięć godzin rozmawiał z nim o futbolu, ale „tak” 55-letniemu trenerowi powiedział dopiero, gdy „nie” usłyszał od Julena Lopeteguiego czy Marcelo Gallardo. Szkoleniowiec z Burgos długo czekał na telefon z Estadio de la Cerámica, ale gdy go dostał, nie wahał się ani chwili. Propozycja z Villarrealu była jak pociąg, na który czekał całe życie i który mógł nigdy później nie podjechać. – To najlepszy klub w mojej karierze, ale jestem przekonany, że dam radę. Szybko się uczę – uśmiechał się José Martin Rojo, bo tak brzmi jego pełne imię i nazwisko.
Odkleił łatkę strażaka
Pacheta ma jeden, niezaprzeczalny atut: jest lubiany. Ma wyjątkową charyzmę. Niczego nie udaje. Zawsze jest naturalny, spontaniczny i szczery, nie mając przy tym problemu z samokrytyką. Podczas powitalnej konferencji prasowej sam przyznał: – „Nie mam doświadczenia w Europie, ale szybko się uczę. Nie miałem też doświadczenia w walce o awans, a jednak mi się to udało”. Liczne słowa, za które wielu szkoleniowców by biczowano, w przypadku 55-latka są przyjmowane z uśmiechem.
Nie da się łatwo podsumować kariery Pachety. Z jednej strony, czterokrotnie był zwalniany. Z drugiej, jak sam podkreśla, za każdym razem ścinano mu głowę, gdy drużyna była na drodze do zrealizowania celu. Raz, w Cartagenie, tuż przed objęciem Korony, o jego losie zadecydowała wróżka, która podpowiedziała prezesowi, iż trener nie wprowadzi drużyny do drugiej ligi. José został pogoniony, Cartagena nie awansowała.
W Hiszpanii, do Pachety przyklejono łatkę świetnego gościa, który dobrze radzi sobie w trudnych warunkach. U nas takich ludzi nazywa się strażakami. Uratował Elche przed spadkiem do trzeciej ligi i wyciągnął do LaLiga. Przejął Huescę w totalnej zapaści i prawie ją utrzymał. Z Valladolidem awansował, a zwolniono go, gdy drużyna była nad kreską w Primera. Można było się spodziewać, że wyląduje w którymś ze średniaków LaLiga (Almería, Mallorca, Cádiz, itd.), ale tak jak łatka strażaka nie pomagała latem (tylko trzy kluby zmieniły trenerów), tak przydała się na początku sezonu, gdy Villarreal zwolnił Setiéna i państwo Roig poszli w ślady szefów Sevilli, gdzie znakomitym ruchem okazało się postawienie na José Luisa Mendilibara.
„Pachetismo” jak religia
Łatwo jest szukać porównań między Mendilibarem i Pachetą. Obaj to weterani doskonale znający hiszpańskie realia. Żaden nie będzie potrzebował czasu na zapoznanie się z zespołem. Dla obu to pierwsza szansa na pracę z tak znakomitymi piłkarzami, ale zatrudniając ich szefowie Sevilli i Villarrealu żyli nadzieją, że skoro radzili sobie w trudnych warunkach, to i w lepszych sobie poradzą. W Andaluzji, wyniki przerosły najśmielsze oczekiwania. Klub nie tylko się utrzymał, ale jeszcze wygrał Ligę Europy i gra w Lidze Mistrzów. Na Estadio de la Cerámica początkowa sytuacja jest znacznie lepsza. Pacheta przejął zespół po zaledwie czterech meczach. W debiucie, mimo słabej gry, Villarreal ograł Almeríę 2:1. Dołek, z którego trzeba wyjść, jest mniejszy, ale oczekiwania są ogromne. – – Trafiłem do poważnego miejsca. Mamy tu najdłużej urzędującego prezesa. Bardzo stabilny, modelowo prowadzony klub słynący ze zdrowych relacji i bliskości. Zdaję sobie sprawę z ambicji Villarrealu, ale i ja pragnę sukcesu – przekonywał 55-latek.
Na konferencjach prasowych Pacheta opowiadał, że „to złota szansa”, , że jest „piekielnie dumny”, że wykonał „ogromny skok w karierze” czy że „jest przeszczęśliwy”. Aby dostać szansę debiutu w europejskich pucharach, trener musiał pracować z dziewięcioma klubami – Numancią, Realem Oviedo, Cartageną, Koroną, Hérculesem, Ratchaburi, Elche, Huescą i Valladolidem. – Gdybym uważał, że nie nadaję się do prowadzenia Villarrealu, nie przyjąłbym oferty – uciął szkoleniowiec na pierwszej konferencji prasowej, bezpośrednio po której ruszył na mecz młodzieżówki swojego nowego klubu.
W przeciwieństwie do Setiéna, który wydawał się być pogrążony w permanentnej depresji, Pacheta to uosobienie wiary w zwycięstwo, podekscytowania. Nie bez powodu w Hiszpanii synonimem euforii jest „pachetismo” – tak nazywa się podejście do życia trenera, który zawsze widzi szklankę do połowy pełną. – Z Setiénem się nie dogadywaliśmy i to było widać na boisku. Teraz, z Pachetą, komunikacja jest znakomita. Od pierwszego dnia idziemy w tę samą stronę – podkreślał pomocnik Etienne Capoué, jeden z liderów Żółtej Łodzi Podwodnej.
Odrzuca autokratyzm
Pacheta zadebiutował w europejskich pucharach starciem z będącym w formie Panathinaikosem (przegrał 0:2), ale czasu na pracę dużo mieć nie będzie. Do październikowej przerwy reprezentacyjnej jego klub ma dość łatwy terminarz, ale też gra co trzy dni. Na szczęście, mówimy o trenerze, który umie dostosować się do sytuacji. Nie jest tak zero-jedynkowy jak Setién, a znacznie bardziej elastyczny. – Zawsze kiedy trafiam do nowego klubu chcę zapoznać się ze sytuacją i dopiero później, stopniowo, wprowadzać swoje idee. Będę rozmawiać z piłkarzami i starać się przekonać ich do tego, co moim zdaniem najlepsze, ale jestem też otwarty na wszelkie sugestie – zasygnalizował trener.
Tak samo rozpoczęła się jego przygoda w Kielcach. – Przed pierwszym meczem z Piastem Gliwice Pacheta pragnął wywrócić do góry nogami nasz plan taktyczny – wspomina Paweł Golański, były zawodnik Korony. – Byliśmy przyzwyczajeni do agresywnej gry, do stosowania wysokiego pressingu, a on chciał przestawić nas na niską obronę, choć miał dwie czy trzy sesje treningowe. Poszliśmy porozmawiać ze szkoleniowcem. Wysłuchał nas i powiedział, że jeśli chcemy tak grać, jeśli czujemy się w tym mocni, to na początku nic nie będzie zmieniać. I jasne, z czasem wprowadzał swoje idee, ale to człowiek otwarty na sugestie z zewnątrz, nie ktoś rządzący autokratycznie – tłumaczy obecny dyrektor sportowy świętokrzyskiej ekipy.
Wyprzedził epokę
Byli piłkarze Korony, z którymi rozmawiałem przygotowując materiał dla CANAL+, zwracali uwagę na trudne początki Hiszpana w Polsce. Nie znał ani kultury, ani języka. Tłumacz lubił podkręcić. A na domiar złego zawodnicy byli mocno związani z poprzednikiem José, Leszkiem Ojrzyńskim, twórcą słynnej bandy świrów. Takich problemów Pacheta w Villarrealu mieć nie będzie.
– Kompetencje miękkie miał wtedy na niskim poziomie – przyznaje Daniel Gołębiewski. – Nie było fajne, że trener wchodził do szatni i z każdym witał się w inny sposób. Z jednym zbijał misia, a drugiemu podawał miękką rękę i patrzył w drugą stronę. To nie było budujące. Bariera językowa robiła swoje. Trudno było mu pokazać pełnię swoich możliwości, ale trzeba zauważyć, że potrafił w pewnym sensie wyprzedzić epokę, bo już przed dekadą chciał ustawiać nas w niskiej obronie, stosując jednocześnie wysoki pressing. Nam ciężko było się przestawić, że po odbiorze mamy do przebiegnięcia całe boisko, ale wszystko ewoluowało, także trening motoryczny, który lepiej przygotowuje zawodników do wymagań nowoczesnej piłki. Dziś wiele drużyn stosuje styl, który przed dekadą wprowadzić chciał Pacheta – opowiada napastnik.
– Pacheta wprowadzał sporo fajnych pomysłów. Szybko go kupiliśmy, szczególnie obrońcy, z którymi dużo pracował – opowiada Jacek Kiełb, od niedawna jeden z członków sztabu kieleckiej drużyny. – Był i świetnym trenerem, i świetnym człowiekiem, a nie każdy umie to połączyć. Do dziś mamy kontakt. Pamiętam, jak próbował wplatać polskie słowa do rozgrzewek albo jak chciał pomagać mi w przepalaniu energii, która mnie roznosiła. Wiedział, że zawsze chciałem więcej pracować, więc kiedy kończyliśmy ćwiczenia, często rzucał mi piłkę, kazał biec, ja strzelałem na pustą, a on pytał: „Już? Czy jeszcze ci mało?”. Wiedział, jak nas kupić, jak dotrzeć do drużyny i bardzo go za to cenię. Życzę mu wszystkiego co najlepsze i tego, by pozostał w Villarrealu dłużej niż w Koronie, gdzie spędził niespełna rok – kończy Kiełb.
WIĘCEJ O NA WESZŁO:
- Trela: Odzyskać niemieckie cnoty. Gospodarze Euro 2024 w poszukiwaniu prostoty
- „Wszystko albo nic”. W Niemczech zostali z niczym
- Drugi po Haalandzie. Victor Boniface – nowa gwiazda Bayeru i Bundesligi
Fot. Newspix