Medycyna wyróżnia schorzenia, w których organizm traktuje własne komórki za “ciała obce” i stara się je zwalczyć. Nic przyjemnego, straszne przypadłości. Trudno nie odnieść wrażenia, że dziś podobne choroby męczyły zarówno ŁKS, jak i Jagiellonię. Obie ekipy robiły wiele, by narobić szkód. I o ile w sporcie chodzi o to, by sprawiać problemy, to głównie zespoły chcą napsuć krwi rywalowi. A łodzianie i białostoczanie szkodzili samym sobie.
To był mecz irracjonalny. Tak naprawdę brakowało w nim tylko baby z brodą, jodłującej Austriaczki, a po ostatnim gwizdku powinien zameldować się na boisku Norbi i odegrać kawałek o kobietach, które są gorące, aha, aha.
Owszem, Ekstraklasa bywa ligą nasyconą absurdami, ale tutaj było tego za dużo. Gdyby ktoś napisał taki scenariusz i zaniósł do jakiegoś producenta, to usłyszałby “nie no, stary, to jest zbyt irracjonalne – albo piszesz pan science-fiction, albo film sensacyjny”.
Mieliśmy tu bowiem wszystko – czerwoną kartkę dla piłkarza, czerwoną kartkę dla trenera, dramatycznie wyglądająca kontuzję, przerwę spowodowaną racami, pierwszą połowę trwającą ponad godzinę, drugą połowę trwającą niemal godzinę, dwa rzuty karne, VAR w 90. minucie, przedziwnie sprokurowane wapno, śmieszny wywiad w przerwie…
Tak, nadal mówimy o jednym meczu. To wszystko wydarzyło się dziś wieczorem w Łodzi.
ŁKS jest w takiej sytuacji w tabeli, że musi dowozić spotkania, które dobrze mu się układają. A dzisiaj ułożyło im się świetnie – Jaga miała problem z dochodzeniem do sytuacji strzeleckich, a wystarczyło dalekie podanie Głowackiego, fatalny błąd Matysika i imponujący rajd Tejana, by wyjść na prowadzenie. Machnął się paskudnie Matysik i dodał kolejnego problemu trenerowi Siemieńcowi – ten stawia albo na Skrzypczaka, albo na Matysika i każdy z nich potrafi się machnąć w tyłach.
Łodzianie mieli mecz na widelcu. Wystarczyło mądrze się bronić, poszukać kontr, ale gospodarze doznali jeszcze przed przerwa kilku ataków autoagresji. Najpierw Tejan w przedziwny sposób chciał wybić piłkę barkiem, a zagrał łokciem i sędzia Stefański wskazał po VAR na wapno, a karnego wykorzystał Pululu. Następnie grający już z kartką Hoti machnął nogą przed czołem rywala i wyleciał z boiska z drugim napomnieniem. O drugą kartkę prosił się jeszcze Pirulo. A doprosił się o nią trener Moskal.
Z 1:0 do 1:1, z grania w jedenastu do grę w dziesiątkę, z grą z trenerem do gry bez trenera. ŁKS dokonywał sabotażu. Do tego łodzianie stracili Monsalve, który pechowo nadział się głową na biodro kolegi, stracił przytomność i trzeba było znieść go na noszach z boiska. A jeszcze w przerwie Bartek Szeliga musiał uspokajać kibica, który chciał wziąć udział w jego wywiadzie z Darią Kabałą-Malarz.
ŁKS Łódź – Jagiellonia Białystok 2:2. Jaga przez moment była liderem
Spodziewaliśmy się, że Jaga ruszy po przerwie, ale miała problemy z tym, by coś sobie wykreować. Tak jak ganimy ŁKS za to, jak zachowywał się w sytuacjach zapalnych, tak bronił się dzisiaj mądrze. Kapitalny był Bobek (ta interwencja z doliczonego czasu gry – wow), nieźle wyglądał Flis, swoje wybiegał Mokrzycki w środku pola. Dopiero przytomne podanie Imaza, a następnie wkręcenie w ziemię Głowackiego przez Pululu sprawiło, że goście mieli swój wynik i wirtualny fotel lidera.
2:1, gra w przewadze, ŁKS nie miał do zaoferowania za wiele w ataku… Jagiellonia miała komfort. A wtedy autoagresja zaatakowała w decydującym momencie. Faul Diegueza w sytuacji, w której faulować nie było potrzebny, Ramirez z karnego i 2:2. A później był jeszcze rzut karny dla Jagiellonii, długi VAR i ostatecznie anulowane wapno.
Temat sędziowania w tym meczu to jest w ogóle osobna historia. Daniel Stefański słusznie wyrzucił z boiska Hotiego, słusznie wskazał na wapno dla ŁKS-u, po VAR słusznie wskazał na wapno po zagraniu ręką Tejana. Ale niektóre kartki, ten odwołany karny… Jak mawia klasyk – to trzeba usiąść, obejrzeć na spokojnie.
Szaleństwo. Jeśli ktoś chciał odpalić mecz w tle do piątkowego składania się do snu, to podejrzewamy, że usnąć łatwo nie było. ŁKS? Z przebiegu meczu wyrwał coś ponad stan i choć ganimy go za te kuriozalne błędy, to na pochwałę zasługuje to, jak łodzianie potrafią doganiać rywali w samych końcówkach meczów. Jagiellonia? Wciąż z tylko jednym zwycięstwem na wyjeździe, punktowanie poza domem do poprawy, znów były babole w tyłach, aczkolwiek widać, że przy tym potencjalne osobowym z przodu można urzeźbić znów dobre liczby.
WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:
- Hat-trick asyst jak Szymkowiak. Kim jest Dominik Marczuk?
- Stempniewski: Liczba błędów sędziowskich wzrosła w zastraszającym tempie
- Kowalczyk: Jak chcesz, żebym nie spełniał marzeń, musisz mnie zaj…
Fot. Newspix