Reklama

Atlético jak miś z Krupówek. Simeone przeklina presezon, ale czy ma inne wyjście?

Jakub Kręcidło

Autor:Jakub Kręcidło

10 sierpnia 2023, 16:32 • 7 min czytania 4 komentarze

Podczas ogólnoświatowego tournée Atlético był czas na wszystko, tylko nie na pracę. Przynajmniej nie tę piłkarską. Dyrektorzy z uśmiechem kalkulują przyszłe zyski, a Diego Simeone rozkłada ręce i zastanawia się, jak w takich warunkach miał przygotować zespół do gry co trzy dni?

Atlético jak miś z Krupówek. Simeone przeklina presezon, ale czy ma inne wyjście?

I choć sam Diego Simeone przyznaje, że „musi pogodzić się z wymaganiami zarządu”, to jeszcze nigdy granica pomiędzy komercją a sportem nie została przesunięta tak daleko. Czasy, gdy Pep Guardiola mógł zamiast tournée wybrać spokojny obóz treningowy do szkockiego Saint Andrews, już dawno odeszły w niepamięć, ale Atlético poszło o krok dalej niż konkurenci. Suche liczby z jego „przygotowań” są szokujące. 33812 kilometrów przelecianych samolotami. 39 godzin i 48 minut lotów. Trzy kraje – Korea, Meksyk i USA. Cztery rozegrane mecze. I, co najważniejsze, zaledwie sześć sesji treningowych, nawet mimo tego, że lecąc z Seulu do Monterrey drużyna „zyskała” dzień, bo – z zegarkiem w ręku – przyleciała wcześniej, niż wyleciała.

Miś z Krupówek

Po zakończeniu tournée, wszyscy mieli dość. Dziennikarze i działacze, którzy podróżowali z zespołem, przyznawali, że byli totalnie zajechani, choć nie musieli trenować. Ciągłe zmiany czasu i klimatu, w połączeniu z rolą misia z Krupówek, sprawiły, że na tydzień przed startem rozgrywek w LaLiga Cholo musiał dać zawodnikom wolne, by ci mogli się zregenerować. – Podczas przygotowań ani nie mieliśmy jak trenować, ani jak odpoczywać. Zaraz zaczynamy sezon w LaLiga, ale nasz „presezon” będzie jeszcze trwać, bo potrzebujemy więcej czasu – rozkładał ręce Simeone, który bezpośrednio po opuszczeniu z samolotu z San Francisco wsiadł do samochodu i ruszył w kilkugodzinną podróż do Vitorii, gdzie jego syn, Giuliano, miał przejść operację po okropnej kontuzji kostki.

Przed argentyńskim trenerem i jego prawą ręką, trenerem przygotowania fizycznego „Profe” Ortegą, piekielnie trudne zadanie. Przed wylotem na tournée zespół przez tydzień pracował w Los Ángeles de San Rafael w Segowii. Kolejnych 14 dni, z perspektywy szkoleniowca, było koszmarem. Madrytczycy w środę wrócili do pracy, a w poniedziałek zagrają z Granadą. Do końca sierpnia będą grać raz w tygodniu, jednak później, wraz ze startem fazy grupowej Ligi Mistrzów, zacznie się piekło. I jeśli Simeone oraz Ortega nie dokonają w najbliższych dniach cudu, Rojiblancos mogą mieć masę problemów z kontuzjami, które już teraz doskwierają liderom drużyny, w tym np. José Maríi Giménezowi i które mogą ograniczyć naprawdę ogromny potencjał ekipy.

Reklama

Plan Simeone: nie zepsuć

Leszek Orłowski, mój redakcyjny kolega z CANAL+, ma teorię, że za kadencji Simeone i Ortegi każdy sezon bez wielkiej imprezy należy do Atleti. Historia ją potwierdza – sami sprawdźcie. Przed obecnymi rozgrywkami, powodów do optymizmu nie brakowało. Nie dość, że madrytczycy po mundialu byli najlepszą drużyną w LaLiga (53 punkty w ostatnich 24 kolejkach), to jeszcze Cholo nie kombinował. W przeciwieństwie do ubiegłych lat, gdy budował, by zepsuć i bohatersko naprawić, tym razem w presezonie trzymał się sprawdzonego zimą i wiosną systemu 5-3-2, opartego na trzech stoperach, dwóch ofensywnie usposobionych wahadłowych, Koke pełniącym rolę piwota i będącym w wielkiej formie Antoinie Griezmannie.

Ponadto, latem zespół został solidnie wzmocniony. Ze składu nie ubył ani jeden ważny zawodnik. Ściągnięto gotowych do gry weteranów – bardzo solidnego lewego wahadłowego Javiego Galána z Celty, wracającego do formy Caglar Söyüncü z Leicester czy Césara Azpilicuetę, legendę Chelsea, który od pierwszych dni na Civitas Metropolitano wcielił się w rolę kapitana bez opaski. Jeśli do tego doliczymy powrót z wypożyczeń Samuela Lino czy Rodrigo Riquelme, którzy błyszczeli w Valencii i Gironie, oraz prawdopodobne zatrzymanie Álvaro Moraty, jawi nam się kadra praktycznie bez słabych punktów, choć nie jest to jeszcze dzieło skończone.

Dziwne, ale skuteczne rozwiązanie

– Postawimy na to, co działało. Zbudowaliśmy naprawdę dobrą ekipę – cieszył się Cholo. W nowym sezonie, zobaczymy nietypowe, bo ofensywne Atlético. oparte o wysoki pressing, wyprowadzanie piłki od tyłu za pomocą krótkich podań, brak „lagi do przodu” czy grę do przodu. Drużyna będzie mieć wielu nowych bohaterów. Simeone zależało na totalnym przebudowaniu defensywy. Jej liderem będzie oczywiście wracający do zdrowia i formy Jan Oblak, ale sparingi pokazały, że Azpilicueta i Söyüncü będą kluczowymi postaciami zespołu, zdecydowanie zwiększając konkurencję wśród nieco zatęchłego grona stoperów. Galán miał być alternatywą dla Yannicka Carrasco, ale ma niespodziewanego rywala – Samuela Lino.

LA LIGA W FUKSIARZ.PL!

Reklama

Cholo nie byłby sobą, gdyby nie wymyślił czegoś dziwnego, więc w presezonie testował i Lino, i Riquelme w roli wahadłowych. Brazylijczyk na lewej stronie, Hiszpan na prawej, gdzie ma stanowić alternatywę dla kontuzjowanego mistrza świata, Nahuela Moliny. Ta rola to dla obu młodych zawodników nowość. Do tej pory ten pierwszy grał jako skrzydłowy z inklinacjami do bycia dziesiątką, a drugi poruszał się za plecami napastnika. Ale ten ryzykowny ruch wypalił. W meczach towarzyskich Lino i Riquelme wyglądali rewelacyjnie, a sam trener zachwycał się ich pracą: – Samuel i Rodrigo są jak gąbki. To piłkarze, o których marzy każdy trener. Na boisku potrafią wszystko, mogą grać na wielu pozycjach. Jestem nimi zachwycony.

Problem z „operacją sprzedaż”

Simeone, jak wielu kolegów po fachu pracujących w LaLiga, niecierpliwie wypatruje końca okna transferowego. Bo choć klub szuka alternatywy dla Koke (marzeniem jest Pierre-Emile Højbjerg), to Miguel Ángel Gil Marín, dyrektor generalny Atlético, zapowiedział, że transfery będą, jeśli uda się sprzedać co najmniej dwóch piłkarzy. Cholo boi się, że w przypadku niepowodzenia operacji związanych z Moratą, Stefanem Saviciem, Saúlem Ñíguezem czy João Féliksem działacze zdecydują się spróbować spieniężyć Lino lub Riquelme, których uważa za niezbędnych.

Na kilka dni przed startem sezonu w LaLiga, w Atlético mają problem z „operacją sprzedaż”. Podczas tournée udało się sprzedać wszystkie pamiątki (koszulki, kubki, itd., szeroko pojęty merchandising), ale szefowie madryckiej drużyny nie zdołali dopiąć transferów. I choć Simeone przekonuje, że pozostanie w składzie Savicia, Saúla czy Moraty nie byłoby problemem, to kluczową rolę odgrywa pozbycie się Féliksa. Portugalczyk, największa transferowa wpadka Atleti, nie gra na miarę oczekiwań. Cholo nie chce go widzieć na oczy, ale za 23-latka nie ma satysfakcjonujących ofert. I choć w poprzednich sezonach posiadanie takiego zgniłego jabłka potrafiło psuć atmosferę w szatni, bo napastnik nie ukrywał frustracji i np. rzucał koszulkami czy potrafił odburknąć trenerowi, to teraz wszyscy się już do tego przyzwyczaili. Nikt nie będzie przejmować się fochami João, jednak zarobiona na nim kasa pozwoliłaby odblokować „mercato”.

Przyzwyczajajmy się do tournée

Kibic zapyta: „Hola, hola, latamy na tournée po całym świecie, olewamy lokalnych fanów, a dalej nas nie stać?”. Odpowiedź brzmi: dokładnie tak. O finansowym fair play w LaLiga powiedziano już wszystko. Frustruje ono i kibiców, i działaczy, o czym mówił niedawno Victor Orta z Sevilli, apelując o poluzowanie zasad. Kluby, które rokrocznie wyprzedają ważnych zawodników, mają problem z zarejestrowaniem nowych graczy (vide Barcelona, Real Betis), dlatego wszyscy starają się zmaksymalizować swoje przychody. I jednym ze sposobów na osiągnięcie tego celu są zagraniczne wycieczki, na które LaLiga wysyła coraz to „mniejsze” drużyny. – Takie przygotowania są do dupy pod względem sportowym, ale sztab szkoleniowy ma dwie opcje: albo się na to zgodzi… albo się na to zgodzi – rozkładali ręce dyrektorzy zespołów z Primera División na łamach portalu Relevo. Coś o tym wie Imanol Alguacil, trener Realu Sociedad, który podczas ślubu brata przebywał w Monterrey.

Na amerykańskie czy azjatyckie tournée nie latają już wyłącznie Real, Barcelona i Atlético. Latem w LaLiga Summer Tour, którego mecze rozgrywano w Meksyku i USA, udział wzięły Atleti, Real Sociedad, Real Betis i Sevilla. Już teraz 15 proc. przychodów z e-commerce’u madrytczyków pochodzi z USA. – Musimy być tam, gdzie są nasi kibice – przekonują dyrektorzy Rojiblancos. Szefowie Realu Betis podkreślają, że choć bezpośrednie zyski z tournée „nie pozwoliłyby opłacić nawet wynagrodzenia Marca Bartry”, to dobrze wiedzą, iż 15 proc. ich kibiców pochodzi z Meksyku i że przed rokiem 35 proc. przychodów komercyjnych pochodziło spoza Hiszpanii. Teraz, ten współczynnik ma wzrosnąć do 50 proc. – Gdyby to od nas zależało, co roku jeździlibyśmy do Stanów i do Meksyku – zwracają uwagę działacze Betisu, a ich koledzy z Sevilli przyznają: – Dziś siejemy ziarna, ale zbiory przeprowadzimy za pięć lat. Dopiero wtedy zobaczymy, jak wielki wpływ na nasz budżet mają pieniądze zarobione poza granicami Hiszpanii.

W artykule w Relevo Sergio Fernández pisze wprost: „Jeśli klub nie wziął udziału w LaLiga Summer Tour to dlatego, że nie został zaproszony, bo chcieli wszyscy”. Stąd ambitne plany Javiera Tebasa, by w przyszłym roku w rozgrywkach wzięło udział więcej drużyn i by walczono o trofeum, które wprowadziłoby element rywalizacji i podekscytowania dla kibiców. Mało prawdopodobnym jest, aby LaLiga udało się przekonać Real i Barcelonę, które dbają o swoje interesy, ale każdy inny dobrze wie, iż jeśli chce się rozwijać, musi szukać kasy na innych rynkach, a w tym pomogą tournée, do których – chcąc nie chcąc – powinniśmy się przyzwyczajać.

WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:

Dziennikarz Canal+

Rozwiń

Najnowsze

Hiszpania

Komentarze

4 komentarze

Loading...