Szymon Marciniak z gwizdkiem, na ławkach trenerskich Pep Guardiola i Simone Inzaghi, a na boisku między innymi Erling Haaland, Lautaro Martinez, Kevin de Bruyne czy Nicolo Barella. Czas na najważniejszy mecz w dobiegającym właśnie końca sezonie europejskiego futbolu klubowego. Finał Ligi Mistrzów. Manchester City kontra Inter Mediolan. Konsekwentnie konstruowana potęga kontra zespół, który do Stambułu dotarł trochę na wariackich papierach, zaliczając po drodze mnóstwo zawirowań i korzystając na sprzyjającym układzie drabinki. A to wszystko w Stambule, co naturalnie natychmiast przywodzi wspomnienia szalonego finału sprzed osiemnastu lat.
Co tu kryć, ostrzymy sobie zęby na dzisiejsze starcie. Niech puenta sezonu 2022/23 będzie piorunująca.
Manchester City – Inter Mediolan. Oczywisty faworyt
Nieczęsto zdarza się, by finał Ligi Mistrzów miał aż tak oczywistego faworyta. Na ogół szanse obu ekip wydają się być raczej wyrównane, ewentualnie z pewnym wskazaniem na jedną ze stron. Tym razem jest jednak inaczej – jeśli Manchester City nie zamknie sezonu 2022/23 triumfem w Champions League, kompletując tym samym potrójną koronę, będziemy mówić nie tylko o niespodziance, ale wręcz o gigantycznej sensacji.
Za “Obywatelami” przemawiają bowiem właściwie wszystkie możliwe argumenty. Żeby znaleźć jakiś punkt zaczepienia dla optymizmu Interu Mediolan, trzeba się naprawdę nieźle nagłowić. Naturalnie Nerazzurri także nie urwali się z choinki – ich obecność w finale Ligi Mistrzów to efekt ewidentnej zwyżki formy. W półfinałowym dwumeczu Inter bezlitośnie rozjechał w derbach Milan, w Serie A wygrał siedem z ostatnich ośmiu spotkań. Podopiecznym Simone Inzaghiego wyraźnie zaczęło żreć. Ale nawet sam szkoleniowiec rozumie, kto przyjechał do Stambułu jako faworyt.
– Manchester City to obecnie najsilniejszy zespół na świecie. Udowadniają to nawet wtedy, gdy przegrywają, a nie zdarza się to często. Jednak my skupiamy się na własnej drodze. Pozostaniemy skoncentrowani. Zdajemy sobie sprawę, że musimy ograniczyć własne pomyłki, bo mamy do czynienia z rywalem, który każdy błąd wykorzysta – zapowiedział Inzaghi.
Jak zwykle w przypadku wielkiego finału, aspekt zarządzania presją będzie szczególnie ważny. Inzaghi bez wątpienia spróbuje wykorzystać fakt, że na jego ekipę niemal nikt nie stawia. Że to przeciwnik od wielu lat celuje w triumf w Lidze Mistrzów, a jednak wciąż nie może tej największej ambicji zrealizować. Z kolei Pep Guardiola nie może pozwolić, by jego podopieczni poczuli się zwycięzcami jeszcze przed pierwszym gwizdkiem Szymona Marciniaka. Pokonanie 4:0 Realu Madryt było spektakularne i wielce wymowne, ale ten mecz zostanie tylko nieistotną ciekawostką, jeśli dziś City nie postawi kropki nad i w konfrontacji z Interem.
A stawianie kropki nad i w Champions League od dawna nie jest specjalnością Guardioli.
Manchester City – Inter Mediolan. Niemoc Guardioli
Czternaście sezonów, jedenaście tytułów mistrzowskich, ani jednej kampanii zakończonej poza podium, ani jednej ze średnią niższą niż dwa punkty na mecz. Ligowy dorobek Guardioli jest po prostu oszałamiający. Mimo że Premier League jest przecież szalenie konkurencyjna, Manchester City pod wodzą Hiszpana seryjnie finiszuje na najwyższym stopniu podium, z rozkoszą odbierając smak życia Liverpoolowi, lokalnym oponentom z Old Trafford, czy ostatnio Arsenalowi. “Obywatele” na krajowym podwórku znajdują się w zasadzie poza zasięgiem konkurencji i potrzeba czegoś naprawdę niezwykłego, by ich zdetronizować. Jednak żeby przypomnieć sobie ostatnie zwycięstwo drużyny dowodzonej przez Guardiolę w Lidze Mistrzów, trzeba cofnąć się aż do 28 maja 2011 roku.
SPRAWDŹ OFERTĘ FUKSIARZA NA FINAŁ LIGI MISTRZÓW – DO 500 ZŁ BEZ RYZYKA!
Barcelona pokonała wówczas Manchester United 3:1. Na boisku hasali między innymi Eric Abidal, Park Ji-Sung, Paul Scholes, Xavi, Edwin van der Sar czy David Villa. Już sam rzut oka na te nazwiska dobitnie uświadamia, jaki szmat czasu minął od tego spotkania. Jak długo Guardiola czeka na powrót na europejski tron.
Bywał naprawdę blisko. Jako szkoleniowiec Bayernu Monachium, trzykrotnie poległ na etapie półfinału. Po przeprowadzce na Etihad Stadium stał się już mniej regularny, przytrafiały mu się po prostu wpadki. Bo w takich kategoriach należy postrzegać odpadnięcie po dwumeczu z AS Monaco, Tottenhamem Hotspur, czy zwłaszcza porażkę w konfrontacji z Olympique Lyon. W sezonie 2020/21 dotarł wreszcie do finału, ale tam poskromił go Thomas Tuchel ze swoją Chelsea. Z kolei przed rokiem lepszy okazał się weteran Carlo Ancelotti, szkoleniowiec Realu Madryt. Kolejna gorzka pigułka do przełknięcia. Kolejny powód, by trochę sobie z Guardioli podkpiwać, kreując go na trenera, który – w przeciwieństwie do Carletto – w kluczowych momentach komplikuje sprawy wymagające uproszczenia.
Być może dla Manchesteru City najistotniejsze nie będzie dziś zatem to, by presji nie ulegli zawodnicy, ale by sam trener zachował chłodną ocenę sytuacji. Nie kombinował, nie szukał kwadratowych jaj i – tak po prostu – pozwolił Kevinowi de Bruyne, Erlingowi Haalandowi oraz reszcie ferajny robić swoje. Kolejne sukcesy “Obywateli” nie są wprawdzie szczególnie romantyczne – mówimy o tak zwanym “państwowym klubie”, któremu na dodatek zarzuca się perfidne łamanie reguł Finansowego Fair Play. To są fakty. Faktem jest jednak również, że nikt dziś nie prezentuje piękniejszego futbolu, niż rozpędzony, wyluzowany Manchester City.
Pamiętajmy jednak o sezonie 2009/10. Barcelona Guardioli także wydawała się wówczas niezrównana, wręcz nietykalna. A jednak pewien klub z Mediolanu skutecznie pokrzyżował jej wtedy szyki.
CZYTAJ WIĘCEJ O FINALE LIGI MISTRZÓW:
- Drużyna za półdarmo. Jak Inter zbudował skład na finał po kosztach
- „Angielski futbol nabrał stylu Pepa”. Jak Guardiola zmienił Premier League?
- „Warto marzyć”. Robin Gosens – w dekadę od gry na wsi do finału Ligi Mistrzów
fot. NewsPix.pl