Cztery lata – dla jednych połowa dobrej kariery, dla drugich różne epoki w futbolu, a dla trzecich okres rekordowej posuchy w zdobywaniu trofeów. Rekordowej, bo dłuższej w XXI wieku nie było, jeśli chodzi o dokonania FC Barcelony na ligowym podwórku. Gdy już Katalończycy musieli zagryzać zęby, patrząc na sukcesy Realu lub Atletico Madryt, nie trwało to dłużej niż trzy lata. Ma to swoją symbolikę, bo choć wielkiego triumfu Xaviego i spółki w żaden sposób nie można teraz deprecjonować, nie znaczy on, że “Duma Katalonii” właśnie powstała z kolan. Upadała na nie na własne życzenie od dawna, a teraz podniosła dopiero jedno, czyniąc pierwszy poważny krok w kierunku normalności, która prędzej czy później powinna nadejść.
Lwia część kibiców Barcelony prawdopodobnie ma taką świadomość. Owszem, otworzy szampana, zabawi się, pośpiewa i potańczy, bo przecież radość w tak wyjątkowych okolicznościach jest absolutnie obligatoryjna, tym bardziej że w tabeli ligowej zdeklasowało się resztę stawki, a słabość pokazało jedynie na kilku dłuższych odcinkach trasy trwającej ponad 10 miesięcy.
Błędem byłoby jednak myślenie, że świetnie wykonana robota w La Liga jest początkiem nawiązywania do wielkich czasów Barcy, takich jak za ery Pepa Guardioli czy nawet Luisa Enrique. Nie, bo w tej chwili wiele cegiełek na Camp Nou – dosłownie i w przenośni – trzeba jeszcze wymienić czy wyrzucić, żeby nie pójść śladami Atletico, które seryjnie mistrzostwa zdobywać nie potrafi. A nikogo w Barcelonie nie będzie przecież urządzać miano najmocniejszego gracza raz na kilka lat.
Mówiąc wprost, Barcelona zapoczątkowała nową erę, której rozwoju absolutnie nie da się w tej chwili przewidzieć. Optymista powie, że zespół jest oparty na młodych piłkarzach z już wielką teraźniejszością i przyszłością. Także na liderach, którzy nie wpadają do klubu tylko po to, żeby powygrzewać się na plaży w fajnym mieście, dobrze zarobić i chwalić się wpisem do CV. Co więcej, coraz bliższy jest koniec najbardziej sytych kotów, którzy wstydliwe porażki w Lidze Mistrzów mieli wręcz we krwi. Zapytacie: jak tu nie być optymistą? No jak, skoro na papierze to naprawdę dobrze wygląda?
Ponieważ to tylko jedna strona złotego medalu za sezon 2022/2023. Ta druga, przede wszystkim finansowa i organizacyjna, każe mieć się na baczności w kwestii wszelkich wycieczek w przyszłość. Dzisiaj już każdy powinien wiedzieć, że Barcelona wciąż ma problemy z domykaniem budżetu na kontrakty piłkarzy. Dalej musi kombinować i lawirować wśród przepisów, licząc na to, że Javier Tebas w pewnym momencie nie powie “szach-mat”. I mówiąc trochę dosadniej, Barca raczej jeszcze nie może zrezygnować z ryzyka, jakie podejmuje od początku kadencji Joana Laporty, którego działania można było postrzegać w następujący sposób: wydaj i zadłuż się trochę bardziej, żeby mieć jeszcze większe zyski. Ta agresywna polityka na razie nie przeszkodziła Barcelonie, choć oczywiście głupotą byłoby opieranie się na niej w nieskończoność.
Sumując to wszystko, trudno zagłuszyć obawy nawet mimo zdobycia mistrzostwa Hiszpanii. Okej, cel krótkofalowy został osiągnięty. W parze z nim szła polityka transferowa, która – jakby wątpliwości było mało – też będzie dużą niewiadomą po odejściu do Aston Villi topowego dyrektora sportowego, Mateu Alemany’ego (zastąpić go może… Deco, kumpel Laporty). I tak naprawdę – zamiast skupiać się na sprawach boiskowych i wymienianiu bohaterów sukcesu, od MVP sezonu w postaci Ter Stegena, przez Pedriego czy Araujo, po Lewandowskiego i Gaviego – równie dobrze można pochylać się nad bólami głowy niezrodzonymi przez przedawkowanie szampana. Dlatego właśnie osiągnięcie Barcelony samo w sobie jest niemałym paradoksem. Pojawiło się bowiem wbrew różnym przeciwnościom i nie usunęło ich, a co najwyżej złagodziło. A zatem, jeśli “Duma Katalonii” w niewłaściwy sposób skonsumuje swój moment chwały, w dalszej perspektywie nie będzie on tak istotny, jak pierwotnie mogło się wydawać.
Nie chodzi o zabawę w malkontenctwo. Nie chodzi też o zabieranie zasług wszystkim postaciom, które przyłożyły rękę do zdobycia najważniejszego trofeum w klubowej piłce obok Ligi Mistrzów. Każda z nich – od Laporty, przez piłkarzy, po Xaviego – zasługuje na kawał pochwał, które nabiorą lepszego smaku, jeśli przypomnimy sobie, że dwa lata temu po odejściu Leo Messiego pół świata wieszczyło Barcelonie koniec.
Rzeczywiście: trudno było o adaptację do nowych realiów bez piłkarza nr 1 na świecie, z niepewnymi dźwigniami finansowymi i rozterkami, czy kupiony piłkarz na pewno zostanie dopuszczony do gry. Ale, mimo to, w 2023 roku ta sama Barca potrafiła zdystansować zdecydowanie lepiej zarządzany Real Madryt, który – tak swoją drogą – chyba mógł nieco lepiej wykorzystać moment zachwiania największego rywala. Mógł ligę po prostu zdominować, a tymczasem wypadł gorzej od łatanej naprędce Barcelony. Ale koniec o Realu, bo tam przecież same nudy i żadnych kontrowersyjnych rewelacji. To w Barcelonie nadal mają cyrk, w którym nikt się nie śmieje, nawet jeśli w tej chwili świętuje się mistrzostwo. Nikt przecież nagle nie zapomni choćby o aferze związanej z Negreirą.
Najważniejsze pytanie brzmi: co dalej? Czy Barcelonę będzie znów stać na seryjne sukcesy, skoro np. wciąż trzeba pozbywać się piłkarzy i obniżać im kontrakty, żeby łatać dziury finansowe? Co, jeśli Barca ponownie stanie pod ścianą przez jakiś kaprys Tebasa? Co, jeśli zatrzyma się w miejscu, bo jakość piłkarska okaże się niewystarczająca na starcia w Europie?
Barcelona jest mistrzem, zasłużyła na to, ale taryfy ulgowej mieć z tego tytułu nie będzie na żadnym polu. Już ten sezon pokazał, ile jeszcze jej brakuje, żeby nie zbliżać się do bycia pośmiewiskiem. Ba, żeby nawet słabsze zespoły mogły się jej chociaż wystraszyć. Trudnych zagadnień nie brakuje, tak samo jak pracy do wykonania, żeby przywrócić Barcelonę do względnej normalności. Biorąc pod uwagę każdy aspekt, mistrzostwo to dopiero początek tego procesu.
Budowa projektu ze zdrowymi filarami trwa, ale do końca trochę daleko. Drogowskaz został postawiony, pierwsze efekty w postaci wypełniania gabloty są, ale ostrzeżeń na drodze wciąż stoi całkiem dużo. I wcale nie jest powiedziane, że po mistrzostwie Hiszpanii będzie łatwiej. Wyzwań i zmartwień nie zabraknie. Ale zobaczymy też, czy kluczowym osobom w klubie nie zabraknie czegoś jeszcze ważniejszego: głowy na karku. Co jak co, ale po tym mistrzostwie La Liga nadmierna pewność siebie i arogancja byłyby dla Barcelony zgubą.
WIĘCEJ O LIDZE HISZPAŃSKIEJ:
- Od ucieczki znad przepaści po finał Pucharu Króla. Współczesna historia Osasuny
- Kręcidło: Kibice Barcy zobaczą dziś Griezmanna, o którym marzyli i którego nie dostali
Fot. Newspix