Pierwszy nonszalancki i pewny siebie, drugi zdecydowanie bardziej stonowany i spokojny. Pierwszy uwielbia dyskusje z przeciwnikami i sędziami, drugi pokorny, wolący skupić się na piłce. Pierwszy skłania się raczej ku ucieczce ze swojego klubu, drugi jest wdzięczny za daną mu szansę i przedłuża kontrakt, pomimo sporego zainteresowania klubów zza granicy. Dzieli ich niemal wszystko, ale coś też ich łączy – obaj świetnie grają w piłkę. Potrafią to robić na tyle, że są bezsprzecznie jednymi z kilku najlepszych piłkarzy w Ekstraklasie. Josue i Ivi Lopez. Ogień i woda. Już we wtorek staną naprzeciwko siebie na murawie Stadionu Narodowego.
We wtorek 2 maja na Stadionie Narodowym, zgodnie z tradycją, rozegrany zostanie finał Pucharu Polski. Trzeba przyznać, że nie często się to zdarza, ale akurat w tym roku zmierzą się w nim rzeczywiście dwie najlepsze drużyny na krajowych boiskach – Raków i Legia. Dwie drużyny, które w dalszym ciągu teoretycznie walczą ze sobą także o mistrzostwo Polski, choć jedna z nich jedną ręką już trzyma trofeum. Powinna to być idealna recepta na wielkie piłkarskie widowisko, ale jak wiadomo, w naszym kraju takie mecze raczej są nudne i często widzimy w nich wszystko poza tym, czego chcemy najbardziej – gradem goli i pięknych akcji.
Tym razem może być jednak inaczej, bo poza tym, że zobaczymy dwie najlepsze drużyny w lidze, to zobaczymy też dwóch jej zdecydowanie najlepszych zawodników – Josue i Iviego Lopeza. I to właśnie w nich powinniśmy pokładać nadzieję na wielkie widowisko.
Od grubego człapaka do boiskowego wirtuoza
Josue musiał przejść w Warszawie bardzo długą drogę, aby zostać w końcu docenionym. Kiedy pojawił się w Warszawie latem 2021 roku, sporo sobie po nim obiecywano. W końcu był to transfer z gatunku takich, które w Polsce rzadko się zdarzają. Legia zakontraktowała bowiem zawodnika, który był zdecydowanie wyróżniającą się postacią w lidze izraelskiej, grał w brawach Hapoelu Beer Szewa w Lidze Europy i miał na swoim koncie występy w reprezentacji Portugalii. Teoretycznie gotowy materiał na piłkarza, który wejdzie z marszu i będzie grał pierwsze skrzypce na Łazienkowskiej. Dlatego też zaryzykowano, dając mu jedną z najwyższych pensji w zespole.
Wtedy naprawdę wydawało się, że Legia sprowadziła prawdziwego kozaka, choć na papierze już niejeden zawodnik w Ekstraklasie miał kimś takim być, a okazywał się totalnym flopem. Tutaj też szybko pojawiły się wątpliwości, bo już na pierwszych zdjęciach z treningów Portugalczyka w drużynie Czesława Michniewicza widać było gościa z „lekką” nadwagą. To sprawiło, że u kibiców zapaliła się lampka ostrzegawcza, że być może znów mamy do czynienia z jakimś cudakiem, który szuka bezpiecznego miejsca do przeciągnięcia kariery. Nie można go było jednak skreślać tylko z tego powodu, bo przecież w stolicy pamiętali doskonale Vadisa, który również nie był wzorem atlety, a czynił cuda. Na początku wieszano na nim psy, a z czasem wyrósł na ligową gwiazdę.
I z czymś niemal identycznym mamy do czynienia w przypadku Josue. Pierwsze mecze Portugalczyka potwierdzały obawy, że z taką posturą może trochę człapać po boisku i faktycznie tak było. Było też jednak widać, że ten facet ma coś w sobie. Potrafił większość meczu przetrwać na „chodzonego”, ale potrafił też dać jedno takie podanie, że ręce same składały się do oklasków. Początek nie był też dla niego najszczęśliwszy, bo trafił na jeden z najgorszych momentów w historii klubu z Warszawy, kiedy to jego drużyna znalazła się w strefie spadkowej. Marazm ogarnął cały zespół, ale Josue przecież też był jego częścią. Wtedy jego geniusz nie do końca działał, choć na tle kolegów i tak zaczynał wyglądać całkiem nieźle.
Sytuacja zmieniła się diametralnie dopiero po przyjściu Aleksandara Vukovicia. Serb pozbawiony dotychczas największej gwiazdy, czyli Luquinhasa, musiał znaleźć nowego lidera zespołu i padło właśnie na Josue. Portugalczyk rozkręcał się z każdym spotkaniem, notował sporo asyst, ale potrafił też trafić do siatki. Był mózgiem całego zespołu, który zdołał się podnieść i wyjść na prostą. Zakończył sezon z trzema bramkami i aż 18 asystami. Wynik, jak na polskie realia, rzadko spotykany.
Nie inaczej jest dziś, pod batutą Kosty Runjaicia. Josue, pomimo nienajłatwiejszego charakteru, został wybrany na kapitana drużyny, więc jego liderowanie nawet się w jakiś sposób sformalizowało. Można było mieć obawy, że Portugalczyk spuści z tonu i nie zdoła powtórzyć swoich popisów z poprzedniego sezonu, ale nic bardziej mylnego. 32-latek jest jeszcze lepszy i jeszcze ważniejszy. Bez niego trudno wyobrazić sobie dzisiejszą Legię. I tutaj jest właśnie największy problem. Lider Wojskowych waha się, czy przedłużyć kontrakt. Podobno oczekuje astronomicznych, jak na nasze realia, zarobków w wysokości ok. miliona euro rocznie. Tego w stolicy na pewno nie dostanie, choć zasypanie dziury, jaka po nim pozostanie, może być jeszcze kosztowniejsze…
Odrodzenie w Częstochowie
W przypadku Iviego Lopeza nie ma takiego problemu. Przede wszystkim Hiszpan odwdzięczył się Rakowowi za wyciągnięcie go z odmętów piłkarskiego świata i zrobienie z niego gwiazdy w może nie najlepszej, ale jednak europejskiej lidze. Przedłużył niedawno kontrakt aż do 2026 roku i to wcale nie zapewniając sobie zarobków na poziomie miliona euro. W dodatku mając kilka poważnych ofert zza granicy na stole. Teraz, nawet gdyby chciał opuścić Raków, pozwoli klubowi sporo na sobie zarobić. Portal Transfermarkt wycenia go na 3,5 miliona euro, a transfery zagranicznych zawodników za takie kwoty rzadko się w Ekstraklasie zdarzają.
Niemniej Ivi raczej nigdzie się nie wybiera, choć w Polsce wygra zaraz wszystko, bo umówmy się, że mistrzostwo Rakowa w tym sezonie to już tylko formalność. Jednak zanim Hiszpan osiągnął to wszystko, również musiał się trochę namęczyć, choć z pewnością miał nieco łatwiej niż Josue zmuszony na wejściu do walki o utrzymanie. Trafił do Częstochowy rok wcześniej niż Portugalczyk i też wyglądał na potencjalnego kozaka. Nie grał co prawda w Lidze Europy, ani nie był nawet jedną z największych gwiazd LaLiga2, ale kiedy się nieco zagłębiło w jego historię, można było podejrzewać, że jest to ktoś wyjątkowy.
Na początek musiał przejść prawdziwy test, bo czekała go konfrontacja z Markiem Papszunem, czyli człowiekiem, od którego w Rakowie zależy wszystko. Pomiędzy panami bywało różnie, na boisku także. Ivi potrafił zachwycić, ale też po lepszym okresie trafiały mu się długie przestoje. Trudno mu było ustabilizować formę. – Początki rzeczywiście były trudne. Często tak bywa w związkach, gdzie ludzie mają duży temperament i charakter. „Iskry” i „wióry” lecą po obu stronach. Jeżeli złapie się wspólny język, to efekty mogą być tylko dobre. W przypadku Iviego tak jest – powiedział kiedyś Papszun, podkreślając jednocześnie, że to, jak rozwinął się Hiszpan, przerosło jego oczekiwania.
Ivi zakończył pierwszy sezon w Rakowie w czołówce strzelców z 13 trafieniami na koncie. Ale dopiero drugi sezon był prawdziwym majstersztykiem w jego wykonaniu. Hiszpan zatrzymał licznik na 22 bramkach i 13 asystach. Nie zdołał poprowadzić swojej drużyny do mistrzostwa, ale co się odwlecze, to nie uciecze.
Dziś Ivi wciąż jest przodującą postacią Rakowa, który jest o włos od przyklepania pierwszego mistrzostwa w historii klubu. Jego statystyki nie wyglądają już aż tak okazale, jak sezon wcześniej, ale składa się na to wiele czynników. Przede wszystkim ten sezon nie był łaskawy dla Hiszpana pod względem zdrowotnym. Mało brakowało, żeby zabrakło go w meczu finałowym Pucharu Polski. Na szczęście król strzelców z poprzedniego sezonu się wykurował i we wtorek zobaczymy go na boisku.
Pojedynek o tytuł MVP sezonu
Josue i Ivi Lopez są więc zdecydowanie topowymi gwiazdami Ekstraklasy obok Kamila Grosickiego czy Mikaela Ishaka. Obaj są różni od siebie, ale łączy ich choćby podobna historia początków na polskich boiskach. Przede wszystkim łączą ich jednak ponadprzeciętne umiejętności. Zastanawianie się nad tym, który jest lepszy, nie ma większego sensu, bo każdy z nich ma inne atuty. Od obu uzależniły się też ich drużyny, choć wydaje się, że zdecydowanie bardziej tyczy się to Josue. Jak już wspominaliśmy, Ivi miał w tym sezonie sporo problemów zdrowotnych, ale i bez niego Raków dawał sobie radę. Nie zmienia to jednak faktu, że gdy tylko Hiszpan jest w pełni sił, Marek Papszun wpuszcza go na boisko.
A jak obaj wyglądają w statystykach? Tutaj również są do siebie bardzo zbliżeni. Obaj mają tyle samo bramek (14), w asystach o dwie lepszy jest Ivi (10 do 8), ale ma też więcej rozegranych spotkań m.in. dlatego, że Raków grał w eliminacjach europejskich pucharów. Znamienne jest jednak to, że pomimo mniejszej liczby rozegranych meczów, Josue ma w nogach o 120 minut więcej. W kontekście wtorkowego finału Pucharu Polski może to mieć znaczenie.
Według InStata lepszym xG może się pochwalić Josue, ale jest to niewielka różnica (0,40 do 0,37). Pod względem wykreowanych szans na mecz również niewielką przewagę ma Portugalczyk (1,56 do 1,25). Kapitan Legii ma też przewagę, w tym przypadku już znacznie wyraźniejszą, w kluczowych podaniach (2 do 0,97). Najciekawszą statystyką jest statystyka dryblingów, w której zgodnie z przewidywaniami przewagę ma Ivi, ale minimalną (2,3 do 2,2). Wydawałoby się, że Hiszpan znacznie częściej drybluje, i faktycznie tak jest, ale tutaj mowa tylko o udanych dryblingach.
W statystykach widać też dobrze, jakie role mają obaj zawodnicy na boisku, a te się już od siebie różnią. Ivi jest ustawiony wyżej, ma pewne ograniczenia w poruszaniu się po boisku, częściej wchodzi w pole karne. Znacznie bliżej mu do napastnika, czego o Josue już powiedzieć nie można. Kiedy obserwuje się Portugalczyka, szczególnie na żywo, można odnieść wrażenie, że jest wszędzie. Porusza się po całym boisku i w zasadzie z każdego miejsca i z każdej pozycji potrafi dokładnie zagrać, nawet raboną, o czym przekonał się ostatnio Lech Poznań. W statystykach widać też, że znacznie więcej pracuje w obronie. Popełnia znacznie więcej fauli (3,4 do 1) i ma znacznie lepszą średnią udanych wślizgów (1,25 do 0,78).
Josue | Ivi Lopez | |
xG | 0.40 | 0.37 |
Gole | 14 | 14 |
Wykreowane szanse | 1.56 | 1.25 |
Faule | 3.4 | 1 |
Strzały | 2.4 | 3.2 |
xA | 0.52 | 0.58 |
Kluczowe podania | 2 | 0.97 |
Udane dryblingi | 2.2 | 2.3 |
Udane odbiory | 1.25 | 0.78 |
Obaj sa fantastycznymi zawodnikami, ale dzisiaj znaczenie będzie miała przede wszystkim dyspozycja dnia, mniej ogólna dyspozycja w tym sezonie. W tej drugiej kwestii wydaje się, że niewielką, ale jednak przewagę ma Josue i też dlatego to on jest faworytem do tytułu MVP sezonu. Według InStata Portugalczyk jest liderem klasyfikacji asyst, asyst drugiego stopnia, a nawet asyst trzeciego stopnia. Do lidera klasyfikacji strzelców Marca Guala traci tylko trzy bramki, podczas gdy Ivi o dwie więcej.
Josue i Ivi mierzyli się ze sobą do tej pory pięć razy i tutaj zdecydowanie lepszym bilansem może pochwalić się Hiszpan. Trzy z tych meczów wygrał Raków, raz padł remis, a raz wygrała Legia. Hiszpan zdobył w tych spotkaniach cztery bramki, Portugalczyk nie zdobył ani jednej.
Na Narodowym zobaczymy na pewno starcie dwóch, jak na warunki Ekstraklasy, piłkarskich geniuszy. I jedno jest pewne – tam, gdzie będzie ta dwójka, tam z pewnością będą się działy rzeczy wielkie.
Czytaj więcej o polskiej piłce:
- Duża rysa na sezonie Lecha: ligowe mecze u siebie
- Mladenović pyta: „Co tu robi ktoś z Rakowa?”, czyli dzieje się przed finałem Pucharu Polski
- Cały świat znów przeciwko Feio
Fot. Newspix