To był przedziwny mecz. Pełen niedokładności, złych decyzji i rwanego tempa. Czyli zły. Ale z drugiej strony mnóstwo było w tym starciu emocji, momentów euforii (mimo tylko jednego gola), a wreszcie była bramka przesądzająca o zwycięstwie w doliczonym czasie gry. A jak wiemy – gole w 90. minucie są najpiękniejsze. Juventus już witał się z gąską, ale cofał gole sędzia. A wtedy ćwieka wbiło mu Napoli. Ależ to musi smakować!
Jeśli nie widzieliście starcia Juventusu z Napoli, a chcielibyście je nadrobić, to dajcie sobie spokój z oglądaniem całego spotkania. Do 75. minuty działo się niewiele. No, dobra, niech będzie, że do 68. minuty. To było coś takiego, jak rewanżowe starcie Napoli z Milanem w Lidze Mistrzów, tylko odarte z emocji, kontrowersji i w tempie o 20-30% wolniejszym od tego, co widzieliśmy we wtorek.
Juventus skopiował pomysł Milanu na przeciwstawienie się liderowi Serie A. Czyli założenia były proste: trzech stoperów muruje przestrzeń przed bramką, wahadłowi wspierani przez pomocników nie dają krzty przestrzeni skrzydłowym Napoli, a osamotniony napastnik ma biegać jak oszalały do wszystkich dalekich podań. I to bardzo długo zdawało egzamin. Milik w napadzie Juve miał blisko półtoragodzinny trening biegowo-siłowy z elementami zajęć z zapasów. Szanse strzeleckie miał dwie, obie trudne, a pozostawał jeszcze gdzieś tam niedosyt w kwestii dochodzenia do okazji bramkowych, ale Kostić akurat dziś podawać nie zamierzał.
Świetnie wygląda para Danilo-Gatti w defensywie. Pierwszy dopadał do rywali jak wściekły, a drugi niepodzielnie rządził w powietrzu. Osimhen odżył dopiero w momencie, gdy na boisku pojawił się Zieliński. Tak, tak – Spalletti zostawił Polaka na ławce. Ale jak już go wpuścił, to nagle Napoli odżyło. Dlatego wspomnieliśmy o tej 68. minucie, bo wtedy z ławki weszli Zieliński z Elmasem i nagle ruszył. A to słupek Osimhena, a to jego główka po wrzutce Polaka, zaraz strzał z ostrego kąta. Za chwilę Spalletti dorzucił do tego Raspadoriego (podkreślamy wężykiem, przyda się), ale…
No właśnie. Juventus wówczas też poczuł, że to jego moment w meczu. Do siatki trafił Di Maria po pięknej kontrze, ale sędzia po VAR zauważył faul Milika na początku tej kontry i słusznie gola anulował. Za moment zastępca Milika, czyli Vlahović, trafił do siatki, ale dośrodkowujący mu Chiesa wyjechał już z futbolówką poza boisko.
W tym momencie, czyli tuż przed tym, jak sędzia doliczył sześć minut, wydawało nam się, że Juve zwietrzyło szanse. Było w defensywie przez cały mecz, ruszało tylko ze sporadycznymi kontrami, obserwowało jak Napoli gra w piłkę, ale wreszcie, WRESZCIE, gospodarze zaczęli być groźni w ataku. A wtedy za lejce chwycił Zieliński.
To była naprawdę znakomita zmiana Polaka. Od razu było widać, że ma ogromną chęć odciśnięcia stempla na tym meczu. Szukał Osimhena – jak wtedy, gdy fantastycznie poklepali przed polem karnym, jakimś cudem dograł mu między trzema obrońcami, ale snajper gości nie wykorzystał tego podania. Ale dosłownie chwilę później Polak zakręcił rywalem, podał do boku do Elmasa, ten podciął piłkę na drugi koniec pola karnego do Raspadoriego (mówiliśmy, żeby pamiętać o tej zmianie), który huknął gdzieś między nogami Szczęsnego. Euforia.
Tylko cztery razy w historii Serie A Napoli dwukrotnie klepnęło Juventus w sezonie. Ostatni raz – w sezonie 2009/10. Wcześniej? Prehistoria, bo lata ’80 i ’50. Ale teraz to musi smakować.
O mamo, jak to musi smakować…
To może być przystawka pod przyszły weekend. Jeśli Lazio zgubi punkty w meczu z Interem, a Napoli ogra Salernitanę, to scudetto będzie już przyklepane przez bandę Spallettiego.
Pierwsze mistrzostwo od 33 lat. I to poprzedzone takim szaleństwem w Turynie. Aż żal nie być teraz neapolitańczykiem.
Juventus FC – SSC Napoli 0:1 (0:0)
Raspadori (90+3.)
WIĘCEJ O WŁOSKIEJ PIŁCE: