Ekstraklasa awansowała na dwudzieste czwarte miejsce w Europie. W tym sezonie Polska punktowała na poziomie pierwszej dziesiątki rankingu UEFA. Wszystko zawdzięcza Lechowi Poznań, który nie przegrał dziesięciu z dwunastu swoich spotkań w Lidze Konferencji, potrafił zdeklasować wicemistrzów Norwegii i Szwecji, przejechać się po Villarrealu i Fiorentinie, a przy tym prezentować ofensywny i atrakcyjny futbol. Jak można skonsumować niewątpliwy sukces Kolejorza w europejskich pucharach?
Środa, 19 kwietnia. Raków Częstochowa ogłasza odejście Marka Papszuna. Po schodach budynku klubowego lidera Ekstraklasy wchodzi Wojciech Cygan. W ręku trzyma komórkę. Najpewniej dostaje wiadomość za wiadomością. Środowisko wrze. – W Lechu radość. Prezes Klimczak zadowolony – rzuca i uśmiecha się figlarnie.
Czwartek, 20 kwietnia. Chyba nikt nie wierzy, że Lech Poznań jest w stanie odwrócić losy dwumeczu z Fiorentiną. Przy Bułgarskiej było 1:4. Na Stadio Artemio Franchi jest jednak 1:0, 2:0, 3:0… Kończy się 3:2. Kolejorz odpada z Ligi Konferencji na poziomie ćwierćfinału, ale sprawia, że ten wyposzczony kraj może być dumny ze swojego mistrza Polski.
Lech napisał bardzo niepolską historię.
Wyłożyć mógł się dziesiątki razy. Po Karabachu ozwały się demony Utrechtu, Benfiki, AIK-u Solna, Żalgirisu i Strajnanu, czyli tych wszystkich upiornych eurowpierdoli z ostatnich lat. Po Vikingurze i F91 Dudelange panowało zażenowanie. Po fatalnym starcie w Ekstraklasie wróciły stadionowe wyzwiska w kierunku rodziny Rutkowskich, Karola Klimczaka i Tomasza Rząsy, a gdzieś w międzyczasie zaczęło się mówić nawet o zwolnieniu Johna van den Broma, który jawił się jako marny następca wynoszonego na piedestał Macieja Skorży. Burzę przetrwali wszyscy.
Albo ostatnie tygodnie. Na fali sukcesów w Lidze Konferencji, przy euforii po pokonaniu Bodo/Glimt i Djurgarden, piłkarze, trenerzy i przedstawiciele Lecha zaczęli promować marzycielską narrację o „finale w Pradze”. Chwilę później Fiorentina wylała na nich kubeł zimnej wody. Tamto 1:4 przy Bułgarskiej nie pozostawiało złudzeń, kto tu jest z Serie A, a kto z Ekstraklasy. Stereotypowy klub z Polski nie podjąłby walki na Stadio Artemio Franchi. Ba, niewykluczone, że Lech sprzed kilku sezonów wolałby wystawić rezerwy, żeby przygotować się na ligowe Podbeskidzie czy innego Radomiaka.
Tu nie było mowy o asekuranctwie, powściągliwości, trwożliwości, kunktatorstwie i lęku przed ewentualną kompromitacją. Dopomagał sędzia Rade Obrenović, okrutnie irytowali się piłkarze Violi, ale koniec końców nikt nie strzelił tych trzech goli za Lecha Poznań. Energia, walka, agresja, jeżdżenie na dupie, jakość piłkarska. Wszystko w jednym. To naprawdę mogło się podobać. Odtrutka za lata upokorzeń całego rodzimego futbolu.
Polski kibic jest bowiem bardzo Pilchowy. Przybity własnym losem, nieszczęśliwy w niedoli, przyzwyczajony do porażek i upijający się przeważnie na smutno. Taka postawa ma zresztą obiektywne uzasadnienie w rzeczywistości. Reprezentacja jedzie na mundial i prezentuje antyfutbol. Zawodnicy z najlepszych lig świata w jej barwach nagle zapominają, że potrafią wymienić pięć celnych podań w jednej akcji i ładują dziesiątki niecelnych lag na odwal. Liga jest godnie opakowana i ładnie sprzedawana, ale wciąż zaskakująco pełna przaśności i niezdarności, zaściankowego myślenia i kuriozalnych postaci, patologii najróżniejszej maści. W konsekwencji trudno czasami nie odnieść wrażenia, że reszta świata rozwija się szybciej.
I ucieka.
Dalej i dalej.
Wtedy jednak na horyzoncie pojawił się Lech, który pokazał, że można uczyć się na błędach, przełamywać słabości, nie panikować w obliczu kryzysu, grać ładnie w piłkę nożną i wygrywać mecze. Czy to było aż tak trudne? Chyba było. Ale się udało, to jest najważniejsze. Wystarczyło przez ostatnie kilka lat prowadzić mądrą politykę klubową. Wychowywać zawodników, stawiać na wychowanków, promować ich w pierwszym zespole i sprzedawać z zyskiem w odpowiednim momencie. Prowadzić mądrą politykę transferową, systematycznie wzmacniać drużynę i przedłużać kontrakty z liderami. Nakreślić filozofię. Trzymać się jej. I na tym korzystać.
Kolejorz był jedynym zespołem z ligi spoza pierwszej piętnastki najlepszych rozgrywek kontynentu spośród wszystkich ćwierćfinalistów Ligi Mistrzów, Ligi Europy i Ligi Konferencji. Sprawił, że Polska awansowała na dwudzieste czwarte miejsce w Europie. Marcin Animucki, prezes Ekstraklasy, mówił nam niedawno, że docelowo „dwudziesta lokata to absolutne minimum, a piętnaste miejsce oznaczałoby już wynik lekko ponad stan”. Dodawał jednak też, że w przyszłości potrzeba większej liczby ekstraklasowych klubów, które jesienią i wiosną mogłyby zdobywać punkty do rankingu UEFA.
Karol Klimczak nie powie teraz buńczucznie, że Lech niedługo stanie się jednym z pięćdziesięciu najsilniejszych klubów Starego Kontynentu. Piotr Rutkowski nie rzuci już, że Kolejorz „odjechał” reszcie czołówki Ekstraklasy. To stare głupstwa. Nie sposób jednak nie odnieść wrażenia, że na fali ćwierćfinału Ligi Konferencji można płynąć w kierunku, który sygnalizowały tamte wypowiedzi sprzed lat.
Raków traci właśnie jedną z dwóch najważniejszych postaci swojej współczesnej historii, a sam Michał Świerczewski mówił nam, że „ryzyko obniżenia poziomu sportowego po przyjściu nowego szkoleniowca jest bardzo duże”. Legia najpewniej zdobędzie wicemistrzostwo Polski, ale wciąż znajduje się w znacznie gorszej pozycji finansowej i strukturalnej niż Lech. Pogoń jest stabilna i solidna, ale nie wygrywa pucharów i trofeów. Pozostała część ligi ligi dosyć wyraźnie odstaje.
Kolejne miesiące i lata będą więc wielkim testem dla Lecha. Jest szansa na wykorzystanie pucharowego doświadczenia, dużego sukcesu, zbudowanej marki, zarobionych pieniędzy i zdobytych punktów, żeby na stałe zadomowić się w Europie i uciec reszcie Polski, która albo weźmie przykład z urzędującego mistrza kraju, albo wciąż będzie trwała w niezbyt chlubnym marazmie.
Czytaj więcej o Lechu Poznań
- Sztuka znajdywania bohaterów nieoczywistych – Velde, Sobiech (!), Sousa
- Dzięki za walkę, hej Lechu, dzięki za walkę!
- Ruina i dzieło sztuki. Fiorentina – więzień Stadio Artemio Franchi [REPORTAŻ]
Fot. Newspix