Gary Lineker jako piłkarz zasłynął z tego, że w ciągu szesnastu lat kariery nie obejrzał żółtej ani czerwonej kartki. Dziś sam wciela się w rolę sędziego w wielu sprawach, także tych politycznych, najwyższej, państwowej rangi. I często pokazuje czerwone kartki. Ostatnio ważnym ludziom w Wielkiej Brytanii, którzy nie chcą przyjmować uchodźców. Lineker znów jest na językach wszystkich, tak jak wtedy, gdy zostawał królem strzelców mundialu. Jedni ślą mu wyrazy wsparcia, inni zaś domagają się, by zwolniono go ze stacji BBC. Jedno jest pewne – w ten weekend kultowy program „Match of the Day” nie będzie miał prowadzącego ani gości. Bo z Linekerem solidaryzuje się większość środowiska – także piłkarzy i menedżerów. Czy słusznie?
Lineker, mający lewicowe poglądy, porównał w jednym z tweetów politykę przyjmowania uchodźców przez Wlk. Brytanię do tego, co robili Niemcy w latach 30. ubiegłego wieku. Interpretacja jego poglądów jest dla rządzących dość oczywista – to zestawienie z nazistami, coś nie do przyjęcia.
Prezenter telewizyjny, a przed laty znakomity napastnik, jeszcze w czwartek był przekonany, że poprowadzi najbliższe studio „MotD”. Program istnieje od 1964 roku i parę lat temu trafił do Księgi Rekordów Guinnessa, jako najdłużej pokazywany w historii.
W tej sprawie chodzi jednak o coś znacznie więcej, niż to, czy Lineker i Shearer zamienią kilka zdań pomiędzy skrótami meczów. Dyskusja toczy się wokół wolności słowa.
To oczywiste, że rządzących polityków bolą słowa byłej gwiazdy futbolu. Narracja z ich strony jest dość przewidywalna – oto człowiek zarabiający w BBC olbrzymie pieniądze (blisko 1,5 mln funtów rocznie), zamknięty w bańce milionerów, poucza władze, jak powinny kierować państwem. I jest mu łatwo, ponieważ populistyczne poglądy zawsze dobrze się sprzedają i niosą. Dlatego prawica pyta: A czemu pana dom, panie Gary, nie jest zapełniony uchodźcami?
Ale to tylko jedna strona medalu. Bo gdyby odciąć się od politycznych przepychanek i skupić na jądrze materii, czyli samych uchodźcach, Lineker staje w obronie ludzi słabszych, bezbronnych. I znajduje wielu zwolenników, co utwierdza go w przekonaniu, że postąpił słusznie.
Gdybyśmy chcieli przetłumaczyć ten spór na język polski, byłoby to stosunkowo proste. Dajmy na to, że jeden z czołowych dziennikarzy sportowych TVP krytykuje PiS w sprawie uchodźców na naszej wschodniej granicy. Nie muszę chyba nikomu tłumaczyć, jak by się to dla niego skończyło.
Ale Lineker zawsze i wszędzie czuł się na tyle mocny, by wyrażać swoje opinie. Od kiedy istnieje Twitter, jest on jednym z użytkowników generujących olbrzymi ruch. Jego posty od lat były żywo komentowane, podawane dalej i lajkowane. A nie dotyczyły tylko sportu.
Lineker lubi być w centrum uwagi. Przepychanki z politykami prawicy stały się dla niego właściwie chlebem powszednim. Wiele razy uderzał w czułe struny, teraz jednak czara goryczy po stronie przeciwników się przelała. BBC musi poradzić sobie z olbrzymim kryzysem wizerunkowym, bowiem o sprawie rozpisuje się cały świat.
I już nie chodzi tylko o Linekera. Jego goście, jak wspomniany Shearer czy Ian Wright, odmówili występu w programie. Alex Scott, ekspertka stacji BBC – poprowadzenia go. Doszło do tego, że przewalać trzeba całą ramówkę, bo bojkotujących jest coraz więcej, a inne programy także trzeba kimś obsadzić. Juergen Klopp i inni trenerzy uznali, że nie będą wypowiadać się w „MotD”. Piłkarze – także. Zrobiła się z tego dużo większa zadyma, niż mogliśmy się spodziewać w momencie, kiedy tweet Linekera ujrzał światło dzienne, zwłaszcza że on sam całe to zamieszanie nieco bagatelizował.
Sprawa Linekera to idealny zalążek do dyskusji na temat używania mediów społecznościowych przez gwiazdy korporacji. Debaty o posiadaniu prawa do własnego zdania, bez względu na to, czy reprezentujesz konkretną firmę.
Przytoczę tutaj pewną historię. Pracowałem w wielkim medialnym koncernie i pewnego dnia prezes zarządu zrobił nam zebranie. Miało ono uświadomić szefom poszczególnych projektów, jak postępować z dziennikarzami i ich obecnością w social mediach, głównie na Twitterze. Dyskusja miała kilka wątków, ten lżejszy (ale moim zdaniem wcale nie tak lekki) tyczył się podawania informacji na Twitterze, zanim zrobi się to na łamach swojego portalu/swojej gazety. Czekałem na jakieś wsparcie i rozwiązania systemowe, ponieważ sam miałem problem z dziennikarzami, którzy za sprawą obecności na Twitterze dostali małpiego rozumu i ścigali się z innymi na newsy. Moja rada, by najpierw napisali krótki tekst, a następnie linkowali do niego, poszła jak krew w piach. Odnosiłem wrażenie, że mówię do ściany. Firma nie dała mi rozwiązania, można się było tego spodziewać. „No porozmawiajcie”. Rozmawialiśmy, z marnym skutkiem.
Drugi, poważniejszy wątek, związany był z wyrażaniem swoich poglądów na temat różnych spraw, głównie polityki. Jako że wtedy od pewnego czasu nie używałem już Twittera, nie mogłem brać słów prezesa do siebie. Doszło więc do kompletnej farsy – zorientowałem się bowiem, że ma on wielki żal do jednego z redaktorów naczelnych, ale jako że nie miał jaj, by powiedzieć mu o tym w cztery oczy, wezwał także innych szefów, by uczynić z nich scenografię całej dyskusji.
Siedząc tam, czułem zażenowanie, nie rozumiałem bowiem, jak ktoś tak potężny, zarządzający dużym przedsiębiorstwem, może bać się jednego faceta. Było to głupie, ale niosło ze sobą smutne wnioski: wy powiedzcie swoim dziennikarzom, żeby się nie wychylali z poglądami, newsami, ale ten gość może sobie to robić w najlepsze. On akurat nie słuchał. Nie miał czasu, bo wtedy tweetował.
Lineker może napisać, co chce, dla mnie to jasne. Musi jednak liczyć się z konsekwencjami i one nadeszły. Czas pokaże nam, czy będą większe dla niego, czy jednak dla BBC. Ta wojenka dopiero startuje. Problem z poglądami prowadzącego „MotD” polega na tym, że łatwiej się z nimi zgodzić niż nie, ale artykułowane przez kogoś, kto po prostu rzuca w przestrzeń publiczną frazę: „przyjmijmy więcej uchodźców”, jednak nie podaje systemowego rozwiązania, nakazuje myśleć wielu ludziom o Linekerze jako przedstawicielu wyższej klasy społeczeństwa, który wciela się w rolę sędziego. Łatwą, bo nie niesie ona konsekwencji.
Stacja-matka Linekera oskarżana jest dzisiaj o zamach na wolność słowa. Kibice piłkarscy są podzieleni – jedni wspierają eks-piłkarza, inni zaś uważają, że zbyt wiele razy przekroczył różne granice. Matt Le Tissier, przed laty gwiazdor Southampton, słynący z kontrowersyjnych opinii i wygłaszający często konspiracyjne teorie, twierdzi natomiast, że Lineker ma „dużo trupów w szafie”. Ale nawet Le Tissier, wyraźny antagonista Gary’ego, jest zdania, że każdy ma prawo do swoich opinii, inaczej zresztą podciąłby gałąź, na której siedzi i zaprzeczył własnym czynom.
Myślę, że władze stacji już od dawna mają problem ze szczerością swojej największej gwiazdy w mediach społecznościowych. Być może zwołano nawet w tej sprawie jakieś ważne zebranie. Jak kiedyś w mojej byłej firmie. I tylko zapomniano powiedzieć Linekerowi o tym, że chodzi o niego, więc tweetował dalej.
W całej tej sytuacji łatwo zapomnieć o jednym. Nie powinienem pewnie tego pisać, samemu żyjąc w dużej mierze z występów w różnego rodzaju programach, ale jako że zdecydowanie częściej zdarza mi się być kibicem niż ekspertem, mam do tego prawo i w tym ostatnim akapicie. Bez względu na to, co Gary Lineker sądzi na temat polityki swojego kraju w sprawie uchodźców, na koniec najważniejsze są gole. Gdyby z „Match of the Day”, zamiast Linekera, wywalono skróty meczów, to byłby prawdziwy problem kibica.
PRZEMYSŁAW RUDZKI (CANAL+/KANAŁ SPORTOWY)
WIĘCEJ O ANGIELSKIM FUTBOLU:
- Rudzki: Jak Arsenal stał się nowym Liverpoolem. Długa droga Artety i jego drużyny
- Od producenta pornosów po arabskiego księcia. Kto rządzi w Premier League?
- Drogi Liverpoolu, czas spojrzeć prawdzie w oczy
Fot. Newspix.pl