Graham Potter może czuć się co najmniej dziwnie. O ile bowiem wcześniejsze porażki prowadzonej przez niego Chelsea dawało się jeszcze jakoś usprawiedliwić, przegrana na własnym boisku z ostatnią drużyną w tabeli Premier League, na dodatek pozbawioną menedżera, to sprawa, której nie podjąłby się nawet najlepszy adwokat na świecie. Jedno jest pewne – po takim występie drużyny jak przeciwko Southampton u Romana Abramowicza Potter już by nie pracował.
Kiedy nie ma wyników, zaczyna się najtrudniejsza dla trenera gra. Gadanie na konferencjach prasowych. A jeśli na dodatek pracujesz na takim stanowisku w klubie, który wydał w dwóch oknach transferowych 600 milionów funtów, musisz co kilka dni odpowiadać na coraz trudniejsze pytania. I czujesz, że pętla się zaciska. Przyjemne spotkania, podczas których Potter żartował sobie z mediami jeszcze jako menedżer Brighton and Hove Albion, odeszły bezpowrotnie w zapomnienie. Dziś stół konferencyjny jest jego tratwą, a po drugiej stronie pływa stado wygłodniałych rekinów. Chcą twojej głowy. Dlaczego? Odpowiedź jest dość prosta: ponieważ tak właśnie kręci się ta karuzela. Bo to generuje nowe tematy. Bo spekulacje wokół osoby twojego następcy są dużo ciekawsze od opisywania twoich kolejnych potknięć.
Zatem Potter gada. Nie tylko z dziennikarzami. Poważne rozmowy musi prowadzić przede wszystkim z piłkarzami, ale i z samym sobą. Pytania, jakie wiszą w powietrzu, są bowiem bolesne.
Dlaczego Chelsea na swoim terytorium przegrała pierwszy raz od blisko dziesięciu lat z ostatnią drużyną Premier League? Czemu w ostatnich czterech meczach u siebie poległa aż trzykrotnie? Jakim cudem można oddać tyle strzałów co w starciu z Borussią (13, w tym 8 celnych) w Dortmundzie, w meczu Ligi Mistrzów, a mimo to przegrać? I jak, do cholery, można to powtórzyć w weekend ze słabym Southampton? Jaki sens ma wydanie 600 mln funtów i nie ściągnięcie klasowego napastnika, wskutek czego ma się mniej strzelonych goli jako zespół niż sam Erling Haaland z Manchesteru City? Jak można było dopuścić do sytuacji, w której drużyna ma najgorszy wynik bramkowy od 1997 roku? Jak twój najlepszy strzelec Kai Havertz, co już samo w sobie jest abstrakcją, może mieć na koncie 5 goli? Jak możesz skorzystać z 32 piłkarzy i nie umieć znaleźć jednej dobrej jedenastki? Dlaczego twoi piłkarze należą do tych, którzy biegają najmniej w lidze? Czemu spotkania z udziałem twojej drużyny stały się zaprzeczeniem rozrywki, bo pada w nich najmniej bramek w całej Premier League? Czy nie da się nauczyć skutecznej obrony przed stałymi fragmentami? Przecież gol Jamesa Warda-Prowse’a był już ósmym straconym po rożnych i wolnych w tym sezonie.
Jak widzicie, pytań jest naprawdę dużo. Być może zbyt wiele, jak na umysł jednego człowieka. Ale trudno mi współczuć Potterowi, ponieważ musiał wiedzieć, na co się pisze, biorąc posadę w klubie akurat takim jak Chelsea.
Todd Boehly jeszcze kilka dni temu zapewniał, że wierzy w umiejętności trenerskie zatrudnionego przez siebie szkoleniowca. Uznał, że to właśnie Potter, nie Thomas Tuchel, jest kandydatem do budowy nowej, wielkiej Chelsea. Ale miliarderzy mają to do siebie, że lubią zmieniać zdanie, szczególnie gdy coś lub ktoś szkodzi ich biznesowi i wizerunkowi. A sobotnia porażka z Southampton szkodzi w największym stopniu. Jednak Boehly wygląda i brzmi jak ktoś, kto faktycznie może się oprzeć krytyce i uparcie obstawać przy swoim.
Chelsea na 14 ostatnich spotkań uzbierała 12 punktów. Ten wynik to porażka Pottera na całej linii. The Blues gonią czołówkę w stylu jeszcze gorszym niż Enzo Fernandez próbował złapać Karima Adyemiego w środowy wieczór w Dortmundzie.
W weekend symbolem tego, jak źle dzieje się w Chelsea był gol strzelony przez Jorginho dla Arsenalu na Villa Park. Reprezentant Włoch, który ze Stamford Bridge przeniósł się na The Emirates, godnie zastąpił Thomasa Parteya na boisku, ale paradoks jego występu przeciwko Villi to właśnie zdobyta bramka. Przecież Jorginho dla The Blues strzelał, owszem, raz był nawet najlepszym snajperem drużyny w sezonie, tyle że z rzutów karnych. Jego desperacka próba z dystansu, z końcówki zwycięskiego dla Kanonierów spotkania, oczywiście przy wydatnej pomocy Emiliano Martineza, od którego odbiła się piłka zanim wpadła do bramki, może stanowić genialny symbol uwolnienia się z toksycznego środowiska, swoistego wyzwolenia. Jego niedawni koledzy wyglądają, jakby mieli spętane nogi i umysły.
Dla Chelsea nie ma teraz łatwych meczów. Takie pojęcie znika, kiedy jesteś w poważnych tarapatach. Za chwilę czeka Tottenham, dla którego to ostatni dzwonek, by włączyć się do walki o Top 4 na poważnie. Do każdego kolejnego rywala można przypisać jakąś moc, która nie stawia Chelsea w roli faworyta. Leeds potrzebne są punkty do utrzymania się w Premier League. Borussia będzie zdeterminowana, by awansować do kolejnej fazy LM i już pokonała The Blues. Leicester City gra ostatnio coraz lepiej i to nie jest dobry moment na mecz z Lisami. Everton ma nową twarz pod wodzą Seana Dyche’a. I tak dalej. Ale ta wyliczanka nie jest aż tak potrzebna, bo największym problemem Chelsea jest sama Chelsea.
Mignęło mi gdzieś przed oczami ładne zdanie: „Boehly zabija Pottera swoją uprzejmością”. Chodzi tutaj o wsparcie dla menedżera, które – według postronnych obserwatorów – zamienia się w groteskę. Amerykanin stosuje bowiem niespotykaną wcześniej narrację, a już na pewno niespotykaną na Stamford Bridge. Sprawił, że Chelsea jest jak miliarder-filantrop. Kupuje, ma i rozdaje, nie patrzy na słupki i wymagania rynku.
Boehly wspiera coś (projekt), na co nie mogą patrzeć kibice. Nie dziwię mu się, w matematyce to się nazywa „liczenie zgodnie z błędem”, czy jakoś tak. Sam padałem niejednokrotnie ofiarą tego chochlika – pomylisz się w jednym miejscu i na koniec zamiast okrągłego, sensownego wyniku, dostajesz jakieś pokraczne ułamki. Wiesz, że gdzieś wcześniej nawaliłeś, ale nie umiesz tego błędu namierzyć.
Nawet więc jeśli Boehly się pomylił – w kwestii zastąpienia Tuchela Potterem, czy w sprawie niektórych transferów – to liczy, że rezultat nie będzie dziwolągiem, przede wszystkim dlatego, że to on się pomylił, a błędy, w matematyce ta reguła się sprawdzała, znajdują częściej profesorowie sprawdzający zadanie, niż sami uczniowie.
Boehly’ego w temacie zarządzania klubem Premier League możemy śmiało traktować jak ucznia, jestem w stanie założyć się o wszystkie pieniądze świata, że jego wiedza o grze podobna jest do tej jaką dysponuje Tom Hanks, tak pięknie kibicujący Aston Villi w meczu z Arsenalem.
Tablica została zapisana. Zadaniami do wykonania w długoletnim terminie. Nazwiskami graczy i przyporządkowanymi do nich wielkimi kwotami. Wynikami meczów, ostatnio wyjątkowo kiepskimi.
Jest pewien problem w futbolowej szkole, do której uczęszcza Todd Boehly. Nikogo nad nim nie ma.
NAPISAŁ PRZEMYSŁAW RUDZKI
Więcej o Premier League:
- Jak Heung-min Son popadł w przeciętność?
- Rudzki: Mason Greenwood znów przed sądem. Teraz wyrok wyda Erik Ten Hag
- Transferowe szaleństwo Chelsea trwa. Enzo Fernandez najdroższym piłkarzem w historii Premier League
Fot. Newspix