Reklama

Klopp dla ubogich. Steffen Baumgart wzorem dla trenera każdej słabej drużyny

Michał Trela

Autor:Michał Trela

02 lutego 2023, 11:18 • 12 min czytania 9 komentarzy

Choć ekscytujemy się największymi, większość klubów na świecie gra w piłkę słabo albo co najwyżej przeciętnie. Ich kibice muszą się nastawić albo na częste przegrywanie z godnością, albo na wygrywanie, ale w kiepskim stylu. A ich trenerom pozostaje rozkładać ręce, że do wyboru są albo ładna piłka, albo wyniki. Dlatego 51-latek, od półtora roku zamieniający kolońską wodę w wino, powinien być wzorem dla każdego kolegi po fachu, który mówi, że inaczej się nie da.

Klopp dla ubogich. Steffen Baumgart wzorem dla trenera każdej słabej drużyny

Prowadzenie klubu o bardzo ograniczonych możliwościach kadrowych, zwykle pozostawia trenerowi dwie drogi. Albo nastawienie na osiągnięcie jak najlepszego wyniku, bez zwracania uwagi na wrażenia estetyczne, w nadziei, że rynek doceni rezultaty i da mu kiedyś szansę poprowadzenia lepszych piłkarzy. Albo konsekwentna dbałość o ambitny sposób gry, z pełną świadomością, że to trudniejsza droga do osiągnięcia wyniku, ale z nadzieją, że rynek dostrzeże umiejętność nauczenia dobrej piłki słabych piłkarzy i powierzy mu lepszych. Pierwsi dostają trudno odklejalną łatkę pragmatyków-wynikowców. Drudzy ryzykują, że zostaną uznani za wariatów i dogmatyków.

Za szczególnie uzdolnionych fachowców uchodzą ci, którzy potrafią jakoś połączyć te drogi, czyli skupić się na wyniku, gdy dysproporcja w umiejętnościach jest zbyt duża, ale z rywalami tylko trochę lepszymi, stara się grać odważnie i ambitnie. Tak potrafili robić choćby młody Thomas Tuchel, prowadząc FSV Mainz, czy Julian Nagelsmann w Hoffenheim. Bardzo rzadko zdarza się, by komuś udało się znaleźć trzecią drogę: ze słabymi zawodnikami grać bardzo ambitny, efetowny i ryzykowny futbol, jednocześnie osiągając bardzo dobre wyniki. Zwykle, gdy do tego dochodzi, ogłasza się objawienie nowej gwiazdy zawodu. Chyba że udaje się to trenerowi, który ma ponad 50 lat, widoczną nadwagę, a przy linii zachowuje się, jakby jego nieodłączny kaszkiet był o jakieś dwa numery za ciasny. Wystarczy rzut oka na Steffena Baumgarta, by stwierdzić, że nigdy nie poprowadzi Realu Madryt czy Barcelony. Ale to nie zmienia faktu, że to do niego na staże powinny jeździć pielgrzymki trenerów wszelkich słabych drużyn w Europie.

DRUŻYNA, KTÓRA PŁONĘŁA

Strzelenie pierwszych pięciu bramek w 2023 roku zajęło Kolonii dokładnie 27 minut. Kibice, którzy wybrali się na styczniowy mecz z Werderem Brema, mieli pełne prawo mieć poczucie, że znaleźli się w jakiejś symulacji, która przeniosła ich dziewięć lat wstecz do Belo Horizonte na półfinał mistrzostw świata Niemcy – Brazylia. To miał być mecz dwóch drużyn o zbliżonym poziomie, ze środka tabeli ligi niemieckiej. Tymczasem Steffen Tigges, drągal wypchnięty latem z Dortmundu, strzelał z połowy boiska, Ellyes Skhiri, tunezyjski defensywny pomocnik, ładował do bramki najpierw delikatną podcinką, później efektownymi nożycami, a Linton Maina, skrzydłowy wyciągnięty za darmo z drugiej ligi, zaliczał asystę za asystą. 5:0 w 27. minucie, 7:1 po ostatnim gwizdku. Najwyższe zwycięstwo od 40 lat. “Wszyscy płonęliśmy” – stwierdził Maina, proszony o wytłumaczenie tego, co się wydarzyło.

TRENER JAKO SPRZEDAWCA MARZEŃ

Tradycyjnie najbardziej płonął ich trener, krążący w swojej strefie jak tygrys w klatce. Wszystkich już przestało dziwić, że przy ujemnych temperaturach paraduje w t-shircie. Tak, jak wszyscy przyzwyczaili się do kaszkietów żywcem wyjętych z serialu “Peaky Blinders”. Albo jeszcze wcześniej do mieszadełka do kawy, które zwykł obgryzać w trakcie meczów. O każdy z tych zwyczajów dziennikarze naturalnie go pytali, ale odpowiedzi nie były na tyle przekonujące, by przebić chyba tę jedyną prawdziwą: ten typ tak ma. Dziwne zwyczaje i niecodzienna stylówa to część jego scenicznego wizerunku. Wizerunku, w którym ludzie zakochują się od miasta do miasta. Gdy pracował w Paderborn i zwierzył się, że najbardziej lubi kawałek “Erfolg ist kein Glueck” rapera Kontra-K, w jego rytm tańczyło całe miasto, a działacze nosili koszulki z tytułowym wersem na fecie z okazji awansu. Gdy przyjechał do Kolonii i pokazał się w kaszkiecie, wkrótce potem zaczęło ich brakować w klubowym sklepie. Jeśli trener musi być liderem, mieć dar przekonywania, posiadać w sobie coś ze sprzedawcy, którego ludzie po prostu kupują, jakim jest, Baumgart to dobry trener.

Reklama

ODERWANY OD ZMYWARKI

Tym lepszy, że wszystko, co najgorsze, w trenerskim życiu już przeżył, więc nic nie musi i niczego się nie boi. Zwolnili go z IV-ligowego Magdeburga i z Berlinera AK. Pracował w okręgówce, prowadząc SSV Koepenick-Oberspree. Miesiącami przebywał na bezrobociu, a pieniądze do domu przynosiła tylko jego żona, pracująca wówczas w sklepiku klubowym Unionu Berlin. Gdy w końcu przyszła oferta, to z drugiego końca kraju, z klubu, który miał za sobą dwa spadki w dwa lata i właśnie zmierzał do trzeciego, a do końca sezonu pozostawał tylko miesiąc. Żona powiedziała, żeby jechał, bo i jaka była alternatywa? Że dalej będzie ciągle tylko wsadzał naczynia do zmywarki. No i tył. Bo przecież kiedyś już o siebie dbał, teraz nie musi. “Wiem, że powinienem robić więcej, ale mi się nie chce. Nie staję na wadze, bo na pewno by pokazała, że ważę za dużo. Wtedy musiałbym pomyśleć o jakiejś diecie i zrezygnować z wielu rzeczy”. Zrezygnował więc tylko ze zmywarki. Pojechał do Paderborn i oczywiście spadł z nim do czwartej ligi. Miał 45 lat, raczej niewiele wskazywało, że ktoś kiedyś będzie polecał staże trenerskie u niego.

PODRÓŻ Z MOTYKĄ NA SŁOŃCE

O wszystkim, co wydarzyło się później, we wschodniej Westfalii jeszcze długo będą szumieć wierzby. Hasan Ismaik, jordański biznesmen, nie wykonał na czas przelewu i TSV 1860 Monachium nie dostało licencji na trzecią ligę. Paderborn kuchennymi drzwiami utrzymało się więc na tym poziomie. Rok później, z piłkarzami zbieranymi z IV i III ligi awansowało do 2. Bundesligi. Dwa lata później drugi raz w historii awansowało do Bundesligi. Baumgart zaczął być postacią rozpoznawalną w skali ponadregionalnej, ale traktowano go raczej jako nieszkodliwego dziwaka, a nie trenerskie objawienie. Porwał się z motyką na słońce, swojemu ograniczonemu piłkarsko zespołowi nakazał atakować pressingiem największych w lidze, rzucać się każdemu do gardeł i wręcz prowokować konfrontacje. Przyniosło to mnóstwo pochwał od postronnych obserwatorów, kilka niezwykłych spektakli, jak 2-3 w Monachium z Bayernem wczesnego Hansiego Flicka, czy 3-3 z Dortmundem późnego Luciena Favre’a, ale nie mogło przynieść niczego innego niż spadek z hukiem.

DESPERAT NA KOLEJCE GÓRSKIEJ

O Baumgarcie jednak w Bundeslidze nie zapomniano. Rok później znalazł się desperat, który zdecydował się wsiąść z nim na kolejkę górską. Kolonia chwilę wcześniej ocaliła byt w lidze dopiero po barażach, straciła najlepszego obrońcę, nie miała pieniędzy na transfery i miała przeciwko sobie kibiców, zmęczonych ciągłym kursowaniem pomiędzy pierwszą a drugą ligą, nieustannymi zmianami trenerów, antyfutbolem, który drużyna prezentowała przez cały wcześniejszy sezon pod wodzą Markusa Gisdola, a potem Friedhelma Funkela, ściągniętego z emerytury w roli strażaka. To właśnie taki krajobraz zastał Baumgart, gdy zaproponował, by wszystko wywrócić do góry nogami i spróbować podejść do ligi inaczej.

KUNSZT JAZDY NA PICU

Zbigniew Boniek powiedziałby, że Baumgart jedzie na picu. I nawet niespecjalnie by się pomylił. Pierwsze i najważniejsze, co zrobił nowy trener, to napompowanie wszystkich, których zastał w szatni. Napastnika, podstarzałego Francuza, który ostatnie lata spędzał głównie na kozetce, zamienił w snajpera, który strzelił dwadzieścia goli w sezonie i odszedł do Borussii Dortmund. Gdy w połowie sezonu stracił dwóch podstawowych stoperów, wzruszył ramionami i zastąpił ich dwoma rezerwowymi. Z Benno Schmitza, który nie miał już przyszłości w klubie, zrobił jednego z najgroźniejszych bocznych obrońców ligi. Floriana Kainza zamienił w wyróżniającego się skrzydłowego. A gdy w zimie Ellyes Skhiri, kluczowa postać środka pola, wybył na Puchar Narodów Afryki, wstawił w jego miejsce Saliha Oezcana, który urósł tak bardzo, że dziś gra w podstawowym składzie Dortmundu. Z ekipą, którą powszechnie wymieniano jako kandydata do spadku, awansował do europejskich pucharów. Dopiero po raz drugi w ostatnim ćwierćwieczu. Gdyby Buzz Astral trafił na niego, nigdy nie dałby sobie wmówić, że jest tylko dziecięcą zabawką.

AGRESYWNIEJSI OD BAYERNU

Najbardziej niezwykłe było jednak wcale nie to, że ożywił kilka zakurzonych albo nieznanych postaci i pokazał ich możliwości, ale to, w jaki sposób jego zespół osiągnął wynik. W statystyce PPDA służącej do mierzenia intensywności pressingu danej drużyny (liczba podań, które może swobodnie wykonać rywal, nim nastąpi doskok), jego zespół w poprzednim sezonie zajął pierwsze miejsce, nieznacznie wyprzedzając Bayern Monachium. Za czasów jego poprzedników, Kolonia pozwalała przeciwnikom na wymienienie niemal piętnastu podań. Kilka miesięcy później ich liczba zmalała do ledwie ośmiu. To rewolucja wymagająca nie tylko niezwykłego przygotowania fizycznego, ale przede wszystkim zmienienia mentalności zespołu. Wiary, że zbiorowe doskoczenie pressingiem do rywali z Lipska, Monachium czy Dortmundu to droga do sukcesu, a nie pewnej klęski. Zespół Baumgarta przypominał stado foksterierów. Zawsze w ruchu, zawsze z maksymalną prędkością.

FUTBOL JAKO SPORT WALKI

W Kolonii wyszło też na jaw, że Baumgart może i jest abnegatem, ale na pewno nie taktycznym. Oczywiście, kiedy tylko może, wmawia światu, że w ogóle się taktyką nie zajmuje, opowiada, że ważniejsze od niej jest wygrywanie pojedynków i że futbol to dla niego sport walki – sam jako napastnik Hansy Rostock był definicją piłkarza, którego w Niemczech opisuje się malowniczym określeniem “Kampfschwein”, czyli w dosłownym tłumaczeniu “świnia bojowa”. Ale wbrew obawom sceptyków, był w stanie dopasować środki do zespołu, który zastał. Sukcesem jego Paderborn była nieprawdopodobna szybkość piłkarzy, którzy może nie zawsze umieli grać, ale za to świetnie wypadliby w sztafecie 4 × 100 metrów. W Kolonii miał niewielu graczy o takich parametrach. Ale miał napastnika, który jeśli trafi się go w głowę w polu karnym, może być skuteczny. Skroił więc zespół, który zasypywał szesnastki rywali gradem dośrodkowań i w którym każdy, kto tylko mógł, natychmiast po przechwycie parł pod bramkę rywala. Nierzadko zawodnicy FC Koeln atakowali ją nawet w siedmiu. A chwilę potem, tańcząc z radości, zrywali trenerowi z głowy kaszkiet.

Reklama

KOLONIA: MIASTO, KTÓRE KOCHA NA ZABÓJ

To rozchwiane emocjonalnie piłkarskie miasto, które gdy jest smutne, to do szpiku, a gdy kocha, to na zabój, obdarzyło Baumgarta bezkrytyczną miłością. Także za dystans do siebie, pozwalający mu z okazji słynnego lokalnego karnawału, wskoczyć w różowy strój jednorożca. Ale ci, którzy nie byli owładnięci euforią, przed trwającym sezonem zwracali uwagę, że od prawie 40 lat, gdy Kolonia awansuje do pucharów, zwykle dramatycznie walczy potem o utrzymanie, a czasem nawet spada. Że drenujący energetycznie i psychicznie – dla jego zawodników mecz nie kończy się, gdy sędzia gwizdnie, ale gdy trener przestanie wrzeszczeć — sposób gry będzie nie do połączenia z grą na trzech frontach. I że odejście Modeste’a, na którym oparta była taktyka oraz Oezcana, który był ważną postacią środka pola, przy jednoczesnym braku wzmocnień spowodowanym opłakaną sytuacją finansową, musi zachwiać nawet drużyną Baumgarta.

WZMOCNIENIA Z NIŻSZYCH LIG

Poniekąd pesymiści mieli nawet rację. Kolonii nie wyszło granie na trzech frontach. Z Pucharu Niemiec odpadła już na pierwszej przeszkodzie, w Lidze Konferencji Europy nie zdołała przezimować, minimalnie przegrywając rywalizację w grupie z Niceą oraz Partizanem Belgrad. Jesienią w lidze też było czuć, że zawodnicy są zwyczajnie zmęczeni. Ale zapowiadana katastrofa nie nadeszła. Baumgart wykreował nowe gwiazdy. Ograny głównie w trzeciej i czwartej lidze napastnik Tigges ma na koncie sześć goli. Dusan Huseinbasić, środkowy pomocnik wzięty z IV ligi za 50 tysięcy euro, już zaliczył cztery gole i dwie asysty. Maina, z II-ligowego Hannoveru 96, świętował już osiem podań otwierających drogę do bramki. Formę trzymają liderzy Kainz, Skhiri czy Jonas Hector. A gdy ekipa miała z okazji mundialu dziesięć tygodni odpoczynku, weszła w nową rundę od zdemolowania Werderu i wywiezienia punktu z Allianz Areny. Przy czym to Bayern musiał się cieszyć z jego wywalczenia, wszak remis uratował strzał rozpaczy Joshui Kimmicha w samej końcówce. Kolonia wciąż musi patrzeć za siebie, ale to, że przy wszystkich trudnościach, jakie miała przez ostatnie półtora roku, nadal jest w środku tabeli i ciągle jest w stanie grać odważną piłkę, musi imponować.

GRA LEPSZA OD WYNIKÓW

Styl ekipy Baumgarta wciąż należy do najbardziej wyrazistych w lidze. Wprawdzie jesienią intensywność pressingu zelżała, ale to wciąż jest zespół niezwykle ciężko harujący. Blokuje najwięcej strzałów, toczy najwięcej pojedynków w defensywie, ale też równie ochoczo idzie do przodu. Pod względem podań zdobywających teren jest na czwartym miejscu w lidze, wykonuje najwięcej dośrodkowań, ale też zalicza najwięcej udanych dryblingów, co przy zawodnikach o tak niskich umiejętnościach, nie jest oczywiste. Według statystyk punktów oczekiwanych, z gry Kolonia zasłużyła dotąd na piąte miejsce. Traci jednak znacznie więcej goli, niż powinna, biorąc pod uwagę jakość sytuacji, do których dopuszcza rywali. Tak wyraźne odchyły statystyczne niwelują się jednak zwykle w trakcie sezonu, więc grając dalej w ten sam sposób, Kolonia może liczyć na to, że w końcu przestanie tracić gole. Zresztą na wiosnę już widać poprawę, bo na razie przyjęła tylko dwa w trzech spotkaniach.

KLUB OŻYWIONY KOPNIĘCIEM W TYŁEK

Imponująca w kolończykach jest ich wielowymiarowość. Z jednej strony są zespołem, który pokonuje najwięcej kilometrów w lidze i jest na drugim miejscu pod względem intensywnych biegów, ale z drugiej, nie nastawiają się tylko na fazy przejściowe, bo średnie posiadanie piłki wciąż udaje się im utrzymywać na poziomie powyżej 50%. Kolonia stara się odbierać piłkę wysoko, ale gdy to zrobi, jej jedynym pomysłem nie jest natychmiastowe przedostanie się w pole karne i potrafi też bardziej starannymi atakami wykreować sobie odpowiednią sytuację do dośrodkowania. Podania z bocznych sektorów też nie są zresztą w jej wykonaniu tępymi wrzutkami z braku lepszego pomysłu, lecz często skrupulatnie przygotowanymi akcjami, w których każdy wie, jak stworzyć przewagę na skrzydle, który słupek atakować i gdzie czekać na piłkę odbitą od obrony. To wszystko sprawia, że tego ryczącego tygrysa, o którym “11Freunde” poetycko napisało, że “ożywił na nogi cały klub, kopiąc go w tyłek”, trzeba zacząć traktować jako coraz bardziej kompetentnego trenera.

KANDYDAT DLA BORUSSII DORTMUND

Bo coraz trudniej nie zauważać powtarzalności w tym, co robi. Osiągnął już sukces w dwóch różnych miejscach, zmagając się z pełnym pakietem trudności. Budował zawodników indywidualnie, grał o awans i o utrzymanie, zebrał doświadczenia w grze na trzech frontach, pracował w małym klubie przy niewielkiej presji i w klubie z małymi możliwościami, ale wielką presją. Wszędzie spektakularnie dał radę. Do tego w sposób, który porywa tłumy. Być może jeszcze trzeba tonować nastroje, być może jeszcze wpadnie w kryzysy, ale coraz częściej to, co robi, można stawiać za wzór. Tego, że mając średnich piłkarzy i pustą kasę, wcale nie jest się skazanym na wybór pomiędzy antyfutbolem a pięknym przegrywaniem. Trzeba tylko przekonująco wmówić piłkarzom, że są lepsi niż w rzeczywistości. Kto potrafi to zrobić, pewnie i tak nie poprowadzi nigdy klubu z absolutnie najwyższej światowej półki. Ale już, jeśli taka Borussia Dortmund będzie kiedyś znów szukać trenera, Steffena Baumgarta można coraz śmielej do niej przymierzać. Bezowocne jak dotąd poszukiwania nowego Juergena Kloppa mogą ją prędzej czy później doprowadzić do jego jeszcze bardziej nieokrzesanego wcielenia.

WIĘCEJ O NIEMIECKIM FUTBOLU:

Patrzy podejrzliwie na ludzi, którzy mówią, że futbol to prosta gra, bo sam najbardziej lubi jej złożoność. Perspektywę emocjonalną, społeczną, strategiczną, biznesową, czy ludzką. Zajmując się dyscypliną, która ma tyle warstw i daje tak wiele narzędzi opowiadania o świecie, cierpi raczej na nadmiar tematów, a nie ich brak. Próbuje patrzeć na futbol z analitycznego dystansu. Unika emocjonalnych sądów, stara się zawsze widzieć szerszą perspektywę. Sam się sobie dziwi, bo tych cech nabywa tylko, gdy siada do pisania. Od zawsze słyszał, że ludzie nie chcą już czytać dłuższych i pogłębionych tekstów. Mimo to starał się je pisać. A później zwykle okazywało się, że ktoś jednak je czytał. Rzadko pisze teksty krótsze niż 10 tysięcy znaków, choć wyznaje zasadę, że backspace to najlepszy środek stylistyczny. Na co dzień komentuje Ekstraklasę w CANAL+SPORT.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Vusković, czyli pieniądze w piłce nie grają [KOZACY I BADZIEWIACY]

Jakub Białek
0
Vusković, czyli pieniądze w piłce nie grają [KOZACY I BADZIEWIACY]
Inne kraje

Kluby z Arabii Saudyjskiej chcą Kevina De Bruyne. W grze 100 milionów euro

Patryk Fabisiak
0
Kluby z Arabii Saudyjskiej chcą Kevina De Bruyne. W grze 100 milionów euro

Niemcy

Ekstraklasa

Vusković, czyli pieniądze w piłce nie grają [KOZACY I BADZIEWIACY]

Jakub Białek
0
Vusković, czyli pieniądze w piłce nie grają [KOZACY I BADZIEWIACY]
Inne kraje

Kluby z Arabii Saudyjskiej chcą Kevina De Bruyne. W grze 100 milionów euro

Patryk Fabisiak
0
Kluby z Arabii Saudyjskiej chcą Kevina De Bruyne. W grze 100 milionów euro

Komentarze

9 komentarzy

Loading...