Przeczytałem najnowszy komunikat PZPN-u i liczę, że to nie koniec twórczości naszego związku. Widać, że mają tam jakiś limit, który muszą wypełnić do końca roku, a skoro przespali parę miesięcy, to teraz nadrabiają. Panie i panowie – spokojnie. Zostały jeszcze dwa tygodnie grudnia, dacie radę.
Mam zresztą kilka propozycji. Jutro napiszcie komunikat, że jest sobota. Ktoś może akurat nie wiedzieć, bo nie spojrzał w kalendarz, ma kaca albo jet laga – no i PZPN jest jak znalazł, akurat przekażę takiemu komuś: sobota jak byk! Potem można dać komunikat, że jest wigilia, a przed wigilią, że wigilia wigilii. W Boże Narodzenie – wiadomo, Boże Narodzenie. Z kolei po świętach dacie radę napisać, że święta się skończyły. W Sylwestra jeszcze o Sylwestrze i chyba już styknie, no bo ile taki limit może wymagać? Ewentualnie – jak będzie brakować – napiszcie, ja wiem, 28 czy 29 grudnia, że rok się zaraz skończy. Polacy przynajmniej nie będą zaskoczeni.
Zresztą wiele rzeczy można komunikować, bo mnie to na przykład interesuje, czy Kulesza rano pije herbatę czy kawę, albo czy na spotkaniach macie drożdżówki, czy też jednak sernik (i tutaj od razu drugi komunikat – z rodzynkami czy bez?). Jak spadnie śnieg to napiszcie o tym śniegu, w końcu kierowcy nie będą zaskoczeni. Droga setki komunikatów może dać PZPN-owi drugie życie, w końcu się do czegoś przyda. Nie będzie alertów RCB, będą komunikaty PZPN-u.
Jednocześnie nikt wam nie zarzuci, że to jest marnotrawstwo drzew na papier, bo przecież wszystko idzie w internet. A komputer i tak stoi włączony, bo gdy teraz PZPN podobno szuka nowego selekcjonera, to Kulesza musi sobie w translatorze przekładać „dzień dobry” „ile by pan chciał zarabiać” i „dlaczego tak dużo” na angielski. Czyli: rachunek za prąd pozostanie ten sam (to też można zakomunikować).
Nie no, a poważnie – podobno podróże w czasie są niemożliwe, a tutaj jednak widać, że niekoniecznie. Nieco ponad rok wystarczył, żebym znów czuł się jak za rządów Grzegorza Laty, już naprawdę jesteśmy tylko o kroczek od elementów chrapania i innych takich. Bawią reakcje PZPN-u, który swoje pożary stara się gasić benzyną. Jak myślicie, po co związek wypuszcza teraz komunikat za komunikatem? Bo doszły do niego głosy, że jest za mało transparentny, co wyszło przy okazji afery premiowej. No to teraz chce informować o wszystkim, nawet o największych pierdołach.
Z jednej skrajności w drugą – nie ma tam porozumienia z rozsądkiem. A prawdę mówiąc, taki komunikat chciałbym najbardziej przeczytać. PZPN informuje, że porozumiał się z rozsądkiem. Kończymy z głupotami, zaczynamy rządzić polską piłką na poważnie. Dlatego większość z nas podaje się do dymisji.
Ech, wiecie dlaczego – między innymi – nie zatrudnimy poważnego selekcjonera z zagranicy? Nie tylko dlatego, bo ci najpoważniejsi wolą pracę klubową, a też dlatego, bo jak przyjdzie tu ktoś rzeczywiście poważny i zobaczy ten burdel, to nie będzie miał oporów, by mówić o tym głośno. Beenhakker nie miał, to pan X też nie będzie miał. Polski selekcjoner się nie zająknie, no bo przecież gdzie on może zajść wyżej niż kadra narodowa? Do dobrej zagranicznej ligi go nie wezmą. A dla selekcjonera z lepszego futbolowego świata to będzie praca jak każda inna i swoje wymagania będzie miał. Amatorka nie przejdzie.
Kiedy u nas amatorszczyzną jedzie na całego, bo to ani trochę nie jest poważne, że obecny selekcjoner musi się tłumaczyć choćby z tego, gdzie śpią partnerki piłkarzy na turnieju i gdzie ląduje samolot po powrocie do kraju. Wszystko zrzucone na głowę jednego człowieka, a reszta związku gdzie? W swoim świecie komunikatów?
Kiedyś kibice komunikowali się z PZPN-em w jeden sposób, śpiewając skoczną piosenkę o – no tak – jebaniu. Ona potem nie zniknęła całkowicie, ale przycichła. Coś mi mówi, że niedługo wróci na dobre.
WOJCIECH KOWALCZYK