Reklama

Rudzki: Tak śmierdzi strach. Karne już nie są dla tchórzy

Przemysław Rudzki

Autor:Przemysław Rudzki

11 grudnia 2022, 17:04 • 7 min czytania 81 komentarzy

„Znam tylko jeden sposób na wykonywanie karnego: strzelenie z niego gola” – Eric Cantona, „La Philosophie de Cantona”.

Rudzki: Tak śmierdzi strach. Karne już nie są dla tchórzy

Szkoda, że padło na ciebie Harry, jesteś wszak moim ulubionym, obok Harry’ego Hole, Harry’m. Prawie strzeliłeś, ale to prawie zawsze robi u was różnicę. Prawie mistrzowie Europy, prawie finał mundialu. Prawie półfinał. Szkoda mi ciebie, Harry, bo może się okazać, że zaraz będziesz kończył karierę z czymś prawie wygranym.

Lubię reprezentację Anglii, paru piłkarzy wyjątkowo – Bukayo Sakę, Declana Rice’a, Jordana Hendersona, czy właśnie Kane’a. Ten ostatni to rzadko spotykany przykład normalności, pracowitości, sportowiec, który może być zawsze przykładem dla młodych ludzi. Dlatego ciężko się patrzy, gdy takim ludziom przytrafiają się takie wieczory.

Czy prawie jest lepsze niż nic? Myślę, że tak. O ile bowiem Anglicy przez lata jeździli na mundiale czy Euro z przekonaniem, że mają tam coś zwojować, to tak naprawdę nie mieli do tego podstaw, poza straszeniem ludzi składem na papierze. Zatrudniali trenerów, którzy nie umieli stworzyć systemu. A dziś – przeciwnie. Kibice przed dużym turniejem nie obiecują sobie zbyt wiele, wiedzą natomiast, że ich reprezentacja wyjdzie z grupy, że zagra dobra piłkę i nie przyniesie im wstydu, nawet gdy trzeba się mierzyć z mistrzem świata. Oczywiście, kiedy na wyciągnięcie ręki masz duże rzeczy, to tym większy dotyka cię żal z powodu ich utracenia, ale prawda jest taka, że oglądamy dziś najbardziej stabilną drużynę Synów Albionu od dekad.

Czy Gareth Southgate powinien zostać? Piłkarze zgodnie twierdzą, że tak, eksperci również, co tylko pokazuje, jak doceniana jest jego praca i krytyczne głosy niektórych fanów tego nie zmienią. Ten kilkuletni etap przyniósł parę rozczarowań, ale tylko dlatego, że wzrosły apetyty. Southgate nie ma ust pełnych frazesów, twardo stąpa po ziemi, nikomu nigdy nie obiecał, że Anglia będzie mistrzem świata, ale jeśli trener obrońców tytułu, Didier Deschamps, mówi po meczu z Anglikami, że sprzyjało mu szczęście, to najlepsza definicja dzisiejszej kadry Trzech Lwów.

Reklama

Futbol wraca do domu. Nie ze złotem, czy innym kruszcem w rękach, raczej z bolesnym doświadczeniem. 56 lat cierpienia, czekanie na trium turniejowy od 1966 roku, wciąż trwa. I szkoda, że ma dziś twarz akurat Harry’ego Kane’a.

Ten mundial – oprócz niesamowitych dreszczowców piłkarskich – funduje nam praktycznie co chwilę przewracanie pomników. Płakał Neymar, polały się łzy Cristiano Ronaldo, w szoku był Kane, a za chwilę zapłacze Luka Modrić albo Leo Messi, choć patrząc na Maroko w tym turnieju takiego scenariusza nie może wykluczyć również Kylian Mbappe.

Historia piłki nożnej to opasłe tomy zapisanych stron, przestrzeń internetowa zawalona relacjami z meczów, mniej lub bardziej sensownymi wywiadami, ale także zdjęcia. Niekiedy, zamiast czytać dziesiątki zdań, wystarczy spojrzeć na jedną fotografię i człowiek wszystko wie. Dobre sportowe zdjęcie sprawia, że nasz mózg nie wychodzi poza kadr – tam ma wszystkie potrzebne dane. Wzrok przenosi nas do konkretnej sytuacji.
Kiedy w sobotni wieczór Harry Kane huknął z całej siły nad poprzeczką francuskiej bramki nie tylko przeszło mi koło nosa parę stówek – pierwszy raz od bodaj dziesięciu lat postawiłem w zakładach (że Kane sieknie dublet z Francją i że Anglia z nią zremisuje w podstawowym czasie), ale od razu przeniosłem się w czasie. Bo jeśli ktoś interesuje się w przesadny sposób materią tak nieistotną jak futbol, doświadcza z nim podobnych przeżyć, jak w przypadku muzyki. Konkretne kawałki wysyłają nam informacje. O, to piosenka, która leciała na wakacjach w 1998, ta z kolei na studniówce itd.

I już byłem w 1994 roku. Roberto Baggio podpierał się na kolanach, jakby był zmęczony. Meczem, upałem, życiem. Coś w nim na zawsze umierało, a tło stanowił bramkarz Brazylii, Claudio Taffarel (śmialiśmy się wtedy, że w drużynie Canarinhos w bramce stoi wokalista Papa Dance), wznoszący palce do nieba.

W nocy odpaliłem wyszukiwarkę zdjęć Getty i sprawdziłem, na ile to umysł płata figla, a na ile scena, jaką zapamiętałem na długie lata, faktycznie tak wyglądała. Ujęć znalazłem kilka, jedno z nich w istocie przedstawia Baggio z Taffarelem, ale Włoch trzyma na nim ręce na biodrach. Kiedy jest już pochylony, wsparty o drżące z pewnością kolana, tłem są świętujący Romario i spółka. Największe wrażenie robi jednak ujęcie z lotu ptaka. Oddaje samotność strzelca, który zawiódł cały naród, będącego w epicentrum piekła, jakie urządziło mu Rose Bowl.

Reklama

Wiele lat temu Pele stwierdził, że „rzut karny to tchórzliwy sposób na zdobycie bramki”. Być może w czasach króla piłkarskiej samby tak było, ale dziś jedenastki urastają do rangi wielkiego wydarzenia, a problem z ciężarem psychicznym, jaki ze sobą niosą, mają nawet najwięksi. Nie, żeby w przeszłości tak nie było: Kazimierz Deyna, Michel Platini, czy wspomniany Baggio to najlepsze dowody, jednak wraz z rozwojem dyscypliny, każda jej malutka składowa stała się dużo bardziej istotna, niż kiedykolwiek ktokolwiek mógłby na to wpaść. Kluby zatrudniają specjalistów od autów, rożnych, a bramkarze mają na swoich bidonach dokładnie rozpisane szczegóły dotyczące wykonawców karnych. Nikt nie chce zostawić swojego losu przypadkowi.

Na szczęście w tym świecie na koniec dnia nawet największy futbolowy gladiator ma prawo okazać się tylko człowiekiem. Tyczy się to zarówno Roberta Lewandowskiego, choć przecież Polak miał okres w karierze, gdy wyglądał na wynalazcę jakiejś magicznej formuły wykonywania karnych. Z jedenastu metrów może nie strzelić Messi no i Kane, u którego to rzadkość.

Wim Wenders nakręcił w latach 70. ubiegłego wieku film zatytułowany „Strach bramkarza przed karnym”, ale jeden z jego bohaterów, menedżer Queens Park Rangers, Dave Sexton, stawiał odwrotną tezę: że golkiper bać się nie powinien. „Karny to jedyna rzecz, jakiej bramkarz się nie boi, bo nie może tutaj przegrać. Jeśli jedenastka jest strzelona, nikt go nie obwini. Jeśli zaś obroni – jest bohaterem” – mówi w filmie Sexton.

Czasy się jednak zmieniły i bramkarzom stawia się coraz wyższe wymagania. Choćby takie, że muszą dobrze lub bardzo dobrze grać nogami. Nie są już oddzielną częścią drużyny – na boisku i poza nim. A w meczu oczekuje się od nich robienia ekstra rzeczy, coś jak nasz Wojciech Szczęsny na obecnym mundialu.

Bramkarze nie traktują więc karnych jako coś, co muszą odbębnić, na zasadzie: wpadnie to wpadnie, a może coś tam zatrzymam. Oni naprawdę chcą nauczyć się bronić jedenastki i wielu z nich na obecnym mundialu robi z tego wspaniały użytek.

Wciąż jednak to strzelający musi bać się bardziej i tutaj zgadzam się akurat z Sextonem. Przed laty Mick McCarthy, znany m.in. z pracy z reprezentacją Irlandii, opowiadał, jak będąc menedżerem Millwall zapytał zawodników przed serią jedenastek, kto chce strzelać. „Poczułem od niektórych okrutny smród” – wyznał. To był strach.

W świetnym tekście w „Guardianie” sprzed paru dni dziennikarz Ed Aarons przypomina historię pierwszego zawodnika, który nie wykorzystał karnego w konkursie jedenastek. Był nim Maxime Bossis z Francji. W czasie MŚ w 1982 roku, w meczu przeciwko RFN. „Nikt nie powiedział mi, że Harald Schumacher zawsze rzuca się w prawy róg” – żalił się Bossis.

FIFA wprowadziła karne, by nie powtarzać meczów, chodziło też o dodanie emocji. Od turnieju w Hiszpanii zostały z nami po dziś, budząc strach głównie w reprezentantach Anglii. Przekonywali się o tym Stuart Pearce, Chris Waddle, Gareth Southgate, młodzi Bukayo Saka, Jadon Sancho i Marcus Rashford, czy teraz Kane.

Kiedy w 1982 roku w Sewilli Niemcy pokonali w rzutach karnych Francję, selekcjoner Trójkolorowych Jean Vincent zebrał graczy i – tak jak McCarthy w Millwall – pytał kolejno: „Strzelasz?”.

Alain Giresse wspominał potem, że zawodnicy zdejmowali buty i krzyczeli: „ja nie!”.

Rzuty karne cały czas są poddawane szczegółowym analizom. Na mundialach zmarnowano ich już blisko sto, a skuteczność z jedenastu metrów – co nie powinno nas dziwić – spada, gdy porównamy fazy grupowe z pucharowymi. Gdy presja rośnie, nogi są coraz bardziej spętane. Do tego często dochodzi zmęczenie, spowodowane dogrywką, w grupie ten element odpada.

Anglia i rzuty karne to nie jest dobry związek. Ale gdybyśmy mieli nakreślić scenariusz na mecz z Francją, nie zakładał on zapewne, że tym razem nie do dramatu nie dojdzie w konkursie jedenastek, lecz w podstawowym czasie, a główną rolę zagra Kane. Alan Shearer napisał po tym pudle krótkie: FUCK. Najlepszy strzelec w historii Premier League wie bowiem doskonale, co przeżył Kane, on też przez lata dźwigał na swoich barkach odpowiedzialność za ofensywę Anglii. – Ten karny zostanie z nim na zawsze. Ja nie strzeliłem kiedyś Sunderlandowi i myślę o tym do dzisiaj – wzrusza ramionami Shearer. Słusznie nie pociesza Kane’a. Bo wie, że nie da się tego zrobić.

WIĘCEJ O MISTRZOSTWACH ŚWIATA:

PRZEMYSŁAW RUDZKI

fot. FotoPyK

Dziennikarz Canal+

Rozwiń

Najnowsze

Mistrzostwa Świata 2022

Komentarze

81 komentarzy

Loading...