Reklama

To jeszcze Cezary Kulesza, czy już Grzegorz Lato? PZPN idzie w złą stronę

Paweł Paczul

Autor:Paweł Paczul

10 grudnia 2022, 08:24 • 12 min czytania 69 komentarzy

Zbigniewowi Bońkowi często zarzucano, że zbytnio spogląda na wizerunek Polskiego Związku Piłki Nożnej, zaniedbując inne elementy tej organizacji, jak choćby dbałość o szkolenie. Pewnie jakąś część prawdy dało się w tym odnaleźć, niemniej faktem jest, iż w czasie rządów Bońka PZPN się ucywilizował, a afery i aferki – które wcześniej wyskakiwały z każdego kąta – przestały być naszą smutną codziennością. Cezary Kulesza związkiem rządzi ponad rok i… cóż, mamy nieodparte wrażenie, że pod tym względem zdążyliśmy się już uwstecznić.

To jeszcze Cezary Kulesza, czy już Grzegorz Lato? PZPN idzie w złą stronę

Naturalnie nie jest tak, że Kulesza i jego współpracownicy zawalili wszystko jak leci. Nie – pozytywnym przykładem jest choćby reakcja związku na napaść Rosji na Ukrainę i konsekwencje z tym związane. Owszem, był minimalny czasowy poślizg – kiedy najwyraźniej Kulesza chciał wybadać nastroje – ale gdy PZPN już ruszył z akcją wykluczającą Rosjan z eliminacji do mundialu, to nie puścił. Ostatecznie udało się wywrzeć presję na Czechów i Szwedów, akcje poparły też inne narody, więc nawet wielopoziomowo skompromitowana FIFA pod zarządem równie skompromitowanego Infantino nie miała innego wyjścia jak ugiąć się i wyrzucić Rosjan z baraży (a potem w ogóle z futbolu).

No, ale właśnie – na jeden pozytyw przypada kilka negatywów, co nie ma prawa dać dobrego bilansu.

PZPN Cezarego Kuleszy – chaos, afery, problemy

AFERA PREMIOWA

Wiadomo, tej nie byłoby wcale, gdyby Mateusz Morawiecki nie obiecywał lekką ręką publicznych pieniędzy przy okazji kurtuazyjnej kolacji, nie byłoby jej też wtedy, gdyby sztab i piłkarze łatwowiernie nie wierzyli, że mogą przyjąć kasę podatników za – de facto – remis z Meksykiem i wygraną z Arabią Saudyjską, a podatnik jeszcze przyklaśnie i krzyknie „brawo, bis!”.

Niemniej jakby się nad tym spokojnie zastanowić, to jednego elementu w tej układance po prostu brakowało. Był premier, byli piłkarze, był sztab. A gdzie był prezes PZPN-u, Cezary Kulesza?

Reklama

Słusznie zauważał Boniek w Prawdzie Futbolu: – To jest niedopuszczalne, by na oficjalnym spotkaniu drużyny narodowej z premierem, nie było prezesa PZPN-u. Nie jest to jednak wina prezesa, bo on o tym spotkaniu nic nie wiedział, ale wówczas: jaka jest komunikacja? Przecież pierwszą osoba, która wprowadza premiera do drużyny, przedstawia zawodników, powinien być prezes. Nie potrafię tego zrozumieć. Nikt mu nie powiedział: trener, rzecznik? Jak to spotkanie zostało w ogóle zaaranżowane? To obnaża wszystkich.

Boniek jeszcze stara się Kuleszę usprawiedliwiać, ale jednak poszlibyśmy dalej – jeśli prezes PZPN-u nie jest obecny na takim spotkaniu i jeszcze ma o nim nic nie wiedzieć, to problem jest przecież z organizacją, a co za tym idzie: z prezesem PZPN-u. Jak bowiem takie spotkanie miałoby być zaaranżowane – konieczny był przecież telefon z kancelarii premiera do związku. I w tej komunikacji został pominięty naczelnik tego wszystkiego? Absurd. A Kulesza powinien być na tym spotkaniu obecny również dlatego, by sprowadzić wszystkich na ziemię w sprawie tej cholernej premii. Piłkarze to ludzie bogaci, ale też często młodzi, czasem pozbawieni przyziemnej wyobraźni, nieznający realiów życia przeciętnego Polaka. Usłyszeli „premia”, to może i chcieli ją wziąć. I tak jak więcej trzeba by oczekiwać w tej sprawie od doświadczonego Michniewicza (by temat tak naprawdę od razu uciąć), tak zdecydowanie więcej należało wymagać od Kuleszy.

Kulesza i PZPN po pierwsze nie powinni dopuścić, by temat premii został upubliczniony na taśmach oficjalnego kanału Łączy Nas Piłka. Po drugie w idealnym świecie wyobrażamy sobie, że Kulesza – już obecny na tym spotkaniu – jest tym, który nawet w kuluarach mówi: „panowie, dajcie spokój, jakie premie z publicznych pieniędzy, tym bardziej w obecnych czasach. Jeśli premier chce, to niech dotuje PZPN i szkolenie młodzieży”. I to już bez związku z wynikiem na mundialu, bo trudno zrozumieć, dlaczego finansowanie 13-letniego Stasia i 12-letniego Karola miałoby być uzależnione od tego, czy Meksyk albo Argentyna strzelą na 3:0, czy nie.

Poza tym obecny tam Kulesza musiałby rozumieć, że to jest zwykła polityczna gra, próba ogrzania się przy ewentualnym sukcesie kadry. Musiałby, prawda?

Kuleszy jednak na spotkaniu nie było, a co gorsza – nie było go też przez długi czas, gdy temat kipiał na forum publicznym. Wszystko, co przez parę dni Kulesza z siebie wydał, to żenującego twitta o treści, a w zasadzie jej braku: – Z radością przyjąłem inicjatywę Premiera dotyczącą dofinansowania polskiej piłki. Włączymy się z pełnym zaangażowaniem w każdą inicjatywę, która powoduje rozwój futbolu w kluczowych obszarach, szczególnie szkolenia dzieci i młodzieży oraz edukacji trenerów.

Reklama

I tak, Kulesza w końcu wyszedł z cienia, udzielił wywiadu (no, wywiadziku w zasadzie), ale de facto nie o premiach, tylko o przyszłości Michniewicza. A w tamtym czasie PZPN potrzebował prezesa, które wyjdzie do ludzi i wyjaśni całą sprawę. Kulesza na to w żaden sposób się nie zdobył.

LĄDOWANIE

Gdyby ktoś przed turniejem powiedział, że Polacy wyjdą z grupy, ale wrócą do kraju pod osłoną nocy z lądowaniem na terminalu wojskowym, olewając dziennikarzy i – przede wszystkim – kibiców, to trudno byłoby w to uwierzyć. A jednak tak się stało.

Wiadomo, że w całej historii ważny jest kontekst, bo awansowaliśmy w żałosnym stylu, ponadto doszła do tego wspomniana historia z premiami. No, ale właśnie – raz, że Kulesza mógł i powinien reagować szybciej, by premie zdusić w zarodku, to dwa, trudno zrozumieć jak on i PZPN dopuścili do tego, by piłkarze lądowali w Polsce jako kompletni przegrani, którzy muszą chować się przed całym światem?

Trudno mieć tutaj wielkie pretensje do piłkarzy, bo to nie oni wybierali sobie miejsce lądowania, a nawet jeśli kręciliby nosem na kontakt z fanami – trzeba było ich do takiego kontaktu zmusić, koniec końców za darmo – czy to dobrze, czy nie – w kadrze nie grają.

W efekcie w kraj poszedł przekaz, że z Kataru przylatuje drużyna przegrana sportowo i skompromitowana wizerunkowo. Wszystko w momencie, kiedy – jakkolwiek spojrzeć – po raz pierwszy od 36 lat wyszliśmy z grupy. A kibic, szczególnie ten młody, wybaczy wiele, nawet pałowanie przez cały mecz z Meksykiem, nawet modlitwę z Argentyną, nawet aferę z premiami.

Dość powiedzieć, że w 2018 roku, kiedy graliśmy jeszcze większą katastrofę i – przede wszystkim – nie wyszliśmy z grupy, na Polaków czekało wielu kibiców, którzy krzyczeli, że „nic się nie stało”. Dziś, kiedy plan punktowy został jak najbardziej spełniony, związek nie zadbał o to, by zawodnicy wracali choćby z trochę podniesioną głową.

BAŁAGAN KOMUNIKACYJNY

Zresztą komunikacja związku i Kuleszy – czy to z kibicami, czy mediami, znajduje się na dużo gorszym poziomie niż za poprzedników. Do dziś nie możemy zapomnieć – niestety – słynnych słów Kuleszy, który zapytany o klauzulę Michniewicza stwierdził, że na 90% jej nie ma, ale musi to sprawdzić jak wróci z Kataru.

Przecież to jest jawna kpina.

Kulesza zapytany o klauzulę Michniewicza miał dwie drogi:

  • albo nie mówić nic (w czym jest biegły)
  • albo odpowiedzieć tak lub nie z całą stanowczością

Tymczasem on wybrał drogę pomiędzy, to znaczy odpowiedział, ale nie miał stuprocentowej pewności. Naprawdę: nie trzeba chyba tłumaczyć, że prezes PZPN-u powinien mieć kontrakt swojego najważniejszego pracownika w małym palcu. Na 90% to Kulesza może być pewny, kiedy Zenek Martyniuk ma imieniny, a nie, czy umowa selekcjonera reprezentacji Polski, na litość boską, jest obwarowana takim czy innym zapisem.

Ktoś powie, że Kulesza tak naprawdę wszystko wiedział, ale grał, natomiast jeśli tak, to była gra na Złotą Malinę. Bo co poprzez te słowa zyskał PZPN? Absolutnie nic. Prezes związku nie wyszedł w ten sposób ani na wytrawnego pokerzystę, ani na kompetentnego działacza. Wyszedł na gościa, który jest teraz w Katarze i lepiej mu nie przeszkadzać, bo on sprawdzi co trzeba, ale jak będzie miał czas i ochotę.

Wiadomo – wszyscy wiedzieliśmy, że Kulesza nie będzie Bońkiem-bis, który ma swoje irytujące przywary retoryczne i erystyczne, ale jednak potrafi złożyć trzy logiczne zdania i nie boi się kamer, delikatnie mówiąc. Ale, cholera, nie chcieliśmy też Laty-bis, który w komunikacji był beznadziejny, bo zwalniał trenera w mediach, rubasznie żartował albo dukał po angielsku.

Kulesza to jeszcze nie jest Lato-bis, ale pod względem komunikacji i – niestety – organizacji pracy całego związku, niebezpiecznie zmierzamy w tym kierunku. I to właściwie od samego początku, bo gdy Kulesza był wybierany na prezesa, to w obecności mediów wyjąkał na mównicy trzy zdania, a potem, gdy prezentował Michniewicza w roli selekcjonera, to kompletnie nieprzygotowany na zupełnie oczywiste pytania Szymona Jadczaka, powtarzał „misja Rosja”, jakby to zaklęcie miało wyrzucić dziennikarza z sali.

Kulesza nie musi być wybitnym mówcą, ale niech chociaż zachowuje pozory przyzwoitości.

cezary-kulesza

BAŁAGAN ORGANIZACYJNY

Natomiast bałagan komunikacyjny to jedno, istnieje przecież też bałagan organizacyjny, być może więc gorszy.

Tuż przed mundialem wspomniany Jadczak ujawnił, że niejaki „Grucha”, ochroniarz reprezentacji ma – delikatnie mówiąc – niejasną przyszłość. A mniej delikatnie: należy wspomnieć, że w 2020 roku został oskarżony o udział w zorganizowanej grupie przestępczej. Zupełnie kuriozalne jest więc, że takiego człowieka zatrudnił Kulesza, zupełnie nie sprawdzając jego przeszłości albo przymykając na nią oko (bo prawdy się przecież nie dowiemy).

Wiadomo było, że ktoś w końcu na jego trop trafi i nie będzie miało znaczenia, że „Grucha” jest lubiany przez reprezentantów. Znaczenie miało to, że w Polskę poszedł przekaz, w którym jednym zdaniu wymieniano „Gruchę”, „PZPN”, „neofaszystowskie i neonazistowskiego symbole” i „grupa przestępcza”.

Wcielcie się na moment w rolę sponsora związku i zastanówcie, czy bylibyście z takiej zbitki zadowoleni.

Dalej – ile się mówi, że trzeba nieustannie podnosić rangę Pucharu Polski, dbać o niego i chuchać, by nie kojarzył się z padliną, którą trzeba rozgrywać, bo tego wymaga historia? A nie dość, że swoje dokłada Polsat, który nie raczy transmitować ciekawych meczów, to jeszcze nie dojeżdża PZPN. W pewnym momencie usłyszeliśmy przecież, że pary ćwierćfinałów Pucharu nie zostaną wylosowane, bo wszyscy pojechali do Kataru i nie bardzo kto ma to zrobić.

Ręce opadają – PZPN miał problem, żeby znaleźć dwóch gości plus kamerzystę, którzy nakręcą i nagrają losowanie ĆWIERĆFINAŁU Pucharu Polski, czyli de facto drugich najważniejszych rozgrywek piłkarskich w Polsce. Naprawdę można było się obawiać, że w siedzibie związku nikt już nie został i jeśli ktoś odłożył kanapkę na biurko, to po powrocie cała siedziba będzie cuchnąć starą wędliną (bo nikt jej nie wyrzuci, a i wywietrzyć nie będzie miał kto).

Tak się nie traktuje rozgrywek, które mają być w założeniu poważne. Przełożyć losowanie może jakiś pub, który organizuje turniej w FIFĘ, gdyż barman zapił, a nie PZPN. Ostatecznie pary rozlosował zawsze uśmiechnięty Matty Cash, co w sumie ostatecznie pokazało, że do mieszania w misce z kulkami nie potrzeba notariusza.

Zresztą – czy Ekstraklasa w swoim czasie też mogła czuć się traktowana w stu procentach poważnie? Pamiętamy przecież, że nowelizacja przepisu o młodzieżowcu była procedowana do ostatnich chwil, bo dosłownie na kilka dni przed startem sezonu 2022/23 kluby nie wiedziały, jaki będzie regulamin rozgrywek na nowy sezon. Czy młodzieżowiec będzie obowiązkowy, czy też nie, może będzie trzeba wypełnić jakiś limit, a może nie? Znów absurd – poważne rozgrywki swój regulamin ustanawiają na naprawdę długi czas przed startem. Ekstraklasa poważna oczywiście nie jest, ale chociaż PZPN mógłby ją traktować w ten sposób.

Wojciech Cygan, wiceprezes ds. piłkarstwa profesjonalnego tłumaczył: – Podkreślaliśmy, że przepis w obecnym kształcie nie powoduje konieczności dodatkowych ruchów w postaci zatrudniania nowych młodzieżowców. Bardziej to, że część klubów może teraz wypożyczyć część swoich młodzieżowców do niższych lig.

Natomiast też przyznawał, że wszystko powinno się odbyć szybciej. Bo musiał to przyznać, bo to musiało być wyjaśnione szybciej.

Była też sprawa biletów przy okazji meczu Polska – Chile. Spotkanie miało się odbyć na Narodowym, ale przez usterkę przeniesiono je na stadion Legii. Sprzedaż biletów miała ruszyć we wtorek, natomiast ruszyła jeszcze w poniedziałek, co wykorzystali cwaniacy, wykupując wejściówki i sprzedając je po zawyżonej cenie.

Kuba Kwiatkowski tłumaczył w Super Expressie: – Trzeba to powiedzieć wprost – to są po prostu “koniki”. Kiedyś stały pod stadionem i tam sprzedawały bilety, teraz robią to w internecie. Kupując bilet przez taką firmę, ten bilet nie znika w jej systemie. Może go kupić jeszcze wiele innych osób, a na mecz wejdzie tylko ta osoba, która przyjdzie na mecz z tym samym biletem i jako pierwsza zeskanuje kod kreskowy. Jedynie ta osoba, które przyjdzie na stadion z tym biletem i nie zdoła wejść na trybuny, jest poszkodowana i może złożyć wniosek o popełnieniu przestępstwa do prokuratury. Normalnie przy sprzedaży biletów prowadzonej przez PZPN, bilety są drukowane i wysyłane kurierem. Wielu kibiców narzeka na tę metodę, ponieważ muszą płacić za wysyłkę. Ale robimy to właśnie po to, by „koniki” nie wykupywały biletów elektronicznych z wydrukiem własnym. Doświadczyliśmy już tego problemu w przeszłości. Tym razem zabrakło po prostu czasu w związku z potrzebą reorganizacji meczu Polska – Chile. Nie mieliśmy możliwości przeprowadzenia standardowej sprzedaży biletów na nowy stadion.

I zapewne tutaj wina PZPN-u pod rządami Kuleszy jest najmniejsza, no bo kto mógł przewidzieć usterkę na Narodowym, z drugiej: ktoś się z odpaleniem sprzedaży jednak pośpieszył, niemniej tak to już jest – zawalisz raz, drugi, i mimo że trzeci błąd nie do końca jest twój, również spadnie na twoje barki. Podobnie jest zresztą w przypadku zatrzymania Jakuba Tabisza, członka zarządu PZPN-u, który oskarżany jest za działalność w poprzednim rozdaniu, ale włącza się to niejako do lawiny kłopotów obecnych władz (przynajmniej w postrzeganiu przeciętnego kibica, tak ten świat jest skonstruowany).

CZY KULESZA TEN BAŁAGAN POSPRZĄTA?

Przyjęło się mówić, że wizerunek związku ma się w dużej mierze tak dobrze, jak mają się wyniki reprezentacji. Tutaj dochodzimy więc do paradoksu, bo kadra punktuje przecież przyzwoicie – awansowała na mundial, tam wyszła z grupy, a jeszcze utrzymała się w najwyższej dywizji Ligi Narodów. Wiadomo – wszystko w okropnym stylu, ale i tak odbicie na wizerunku związku jest niewspółmierne. A dzieje się tak dlatego, bo PZPN funkcjonuje coraz gorzej (a przynajmniej nie chce po sobie dać poznać czegoś innego). Cezary Kulesza musi się nad tym poważnie zastanowić, bo można odnieść wrażenie, że organizacja, którą przewodzi, zmierza na spotkanie z drzewem.

Pytanie, czy Kulesza będzie chciał wyciągnąć wnioski, bo to przecież wiązałoby się z pracą nad samym sobą. Nad swoim podejściem do mediów, do komunikacji, nad własną decyzyjnością. Nie trzeba być przecież wielkim analitykiem, żeby zauważyć, Kulesza lubi zwlekać z jakimś ruchem, by wyczuć nastroje społeczne. Tak było z Rosją, ale i z wyborem selekcjonera, bo Kulesza w pewnym momencie zdawał się podsuwać kolejne kandydatury, by te zostały poddane recenzji. Aż w końcu się w tym sam zakiwał i sprawa rozwlekła się do męczących rozmiarów.

A czas kolejnych i trudnych decyzji przed nim. Czy zostawić Michniewicza, czy jednak go pożegnać i szukać następcy? Z ewentualnym punktem pierwszym pewnie nie byłoby większych problemów, opinia publiczna zrozumiałaby, że po tak zagranym turnieju dało się z selekcjonerem rozstać. Ale potem byłby już trudniejszy moment – czy Kulesza umiałby przekonać, że wybrał nowego szkoleniowca według jasnych założeń i wytycznych, no i czy je rzeczywiście miał?

Margines na kolejne afery, aferki, wpadki i nieporozumienia nieustannie się zmniejsza, ba, coraz mniej go widać. Kulesza chyba musi zrozumieć, że to już nie jest Jagiellonia Białystok, w której pewne rzeczy można było zrobić w myśl zasady „a jakoś to będzie”. To jest PZPN i reprezentacja Polski, ciała, które interesują miliony Polaków, nie głównie Podlasie.

Ponad rok chyba wystarczy na taką refleksję, prawda?

WIĘCEJ O MISTRZOSTWACH ŚWIATA W KATARZE:

Fot. Newspix

Na Weszło pisze głównie o polskiej piłce, na WeszłoTV opowiada też głównie o polskiej piłce, co może być odebrane jako skrajny masochizm, ale cóż poradzić, że bardziej interesują go występy Dadoka niż Haalanda. Zresztą wydaje się to uczciwsze niż recenzowanie jednocześnie – na przykład - pięciu lig świata, bo jeśli ktoś przekonuje, że jest w stanie kontrolować i rzetelnie się wypowiedzieć na tyle tematów, to okłamuje i odbiorców, i siebie. Ponadto unika nadmiaru statystyk, bo niespecjalnie ciekawi go xG, półprzestrzenie czy rajdy progresywne. Nad tymi ostatnimi będzie się w stanie pochylić, gdy ktoś opowie mu o rajdach degresywnych.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Trela: Licencyjna fikcja. Ale czy z luzowaniem dostępu do zawodu trenera należy walczyć?

Michał Trela
2
Trela: Licencyjna fikcja. Ale czy z luzowaniem dostępu do zawodu trenera należy walczyć?
Boks

Usykowi może brakować centymetrów, ale nie pięściarskiej klasy [KOMENTARZ]

Szymon Szczepanik
5
Usykowi może brakować centymetrów, ale nie pięściarskiej klasy [KOMENTARZ]

Piłka nożna

Ekstraklasa

Trela: Licencyjna fikcja. Ale czy z luzowaniem dostępu do zawodu trenera należy walczyć?

Michał Trela
2
Trela: Licencyjna fikcja. Ale czy z luzowaniem dostępu do zawodu trenera należy walczyć?
Hiszpania

Robert Lewandowski zdiagnozował problemy Barcelony. “Brakowało nam pewności siebie”

Aleksander Rachwał
2
Robert Lewandowski zdiagnozował problemy Barcelony. “Brakowało nam pewności siebie”

Komentarze

69 komentarzy

Loading...