Z dala od oślepiających świateł Paryża, od ogłuszającego zgiełku Marsylii, od onieśmielającego blichtru Monako wyrosła nowa siła Ligue 1. Lens od zawsze było wysoko na mapie Francji, tuż przy granicy z Belgią i blisko Wielkiej Brytanii, a dzisiaj jest także wysoko w ligowej tabeli, wyłącznie za Paris Saint-Germain. Racing Club – robotnicza duma północy – sensacyjnym wiceliderem.
Lens, Avion, Arras. W tym trójkącie toczy się życie zawodników RC. W Lens grają, w Avion trenują, w Arras mieszkają. Pojechaliśmy właśnie do Arras, by sprawdzić, jakim cudem tylko Les Artesiens dają radę dotrzymać kroku PSG.
RC Lens – reportaż
Nord-Pas-de-Calais. Do 2016 roku samodzielny region administracyjny, od siedmiu lat część większego Hauts-de-France, utworzonego wspólnie z Pikardią. Tam jedzą inaczej, bo od wytrawnej kuchni wolą frytki z kiełbasą (tzw. fricadelle). Tam piją inaczej, bo od wina wolą piwo. Tam nawet mówią inaczej, bo miejscowy, szeleszczący dialekt różni się od standardowego francuskiego. Z tego powodu mieszkańców północy nazywa się Ch’timis, terminem powstałym w czasie II wojny światowej, bo w ich ustach „toi” nie brzmiało „tua”, a „ti”, a „moi” zamiast „mua”, „mi”.
Naturalnie tyle wystarczyło, by przez lata wymyślano kolejne stereotypy związane z tą częścią kraju. Nieznośna pogoda. Nieokrzesani, prostaccy mieszkańcy. Nieuki, nieroby. Dialekt, którego nie sposób zrozumieć. Te bzdury obalono w komedii „Bienvenue chez les Ch’tis”, w Polsce emitowanej z tytułem „Jeszcze dalej niż północ”, w której przerażony bohater musi przeprowadzić się z południa na północ, gdzie – oczywiście – okazuje się, że wszystkie uprzedzenia stały na jednym fundamencie – głupocie. W kinach we Francji film z 2008 roku obejrzało ponad 20 milionów widzów i stał się najbardziej kasową produkcją w dziejach kraju.
Dla Polaków region Nord-Pas-de-Calais latami był ziemią obiecaną. Setki tysięcy ciągnęło tutaj, by wydobywać „czarne złoto”. – Tam, gdzie jest węgiel, są Polacy – mieli mówić emigranci według Moniki Krężel z Dziennika Zachodniego. Boom nastąpił po I wojnie światowej, w trakcie której zginęło grubo ponad milion Francuzów i brakowało rąk do pracy. Podpisano umowę z rządem nowo powstałej Polski i między 1920 a 1923 rokiem zjechała się tutaj potężna gromada górników. Z rodzinami wyszło więcej niż 500 tysięcy. Zamieszkali w robotniczych osiedlach – „corons” – i żyli jak dawniej w ojczyźnie. Francuskiego się nie uczyli, bo oszukiwali samych siebie, że przyjechali na chwilę i zaraz wrócą, tylko się dorobią.
– Mieliśmy przyjemność rozmawiać z legendą Lens panem Joachimem Marksem i opowiadał nam, że po transferze z Ruchu Chorzów przez pierwsze miesiące nie musiał korzystać z francuskiego. W ogóle. Tylu było tutaj Polaków – mówi nam Adam Buksa, napastnik RC.
Chwila trwa do dzisiaj, ale o pochodzeniu świadczą już tylko nazwiska. Eric Sikora. Eric Furmaniak. Julien Kunsztowicz. To tylko trzy przykłady pracowników klubu różnego szczebla. Nazywają się swojsko, tyle że po polsku potrafią powiedzieć ledwie kilka słów. To standard tutaj, a wyjątkami są sytuacje, jak ta Przemysława Frankowskiego, którym niedawno w szpitalu po złamaniu nosa zajmował się lekarz i nazywający się jak Polak, i mówiący jak Polak.
– Ostatnio na treningu, kiedy biegliśmy, jakiś starszy pan powiedział do nas: „Jeszcze Polska nie zginęła”. Jedno zdanie. Ale poza tym tylko pojedyncze słowa. Smacznego. Na zdrowie. Dzień dobry. Poza tym nie słyszałem, żeby ktoś mówił swobodnie po polsku – uzupełnia Łukasz Poręba, pomocnik RC.
Boją się ich wszyscy
Buksa, Frankowski i Poręba mieszkają w Arras, gdzie żyje większość piłkarzy. Z Lille – największego miasta regionu, w którym znajduje się najbliższe lotnisko – w najlepszym wypadku da się dojechać TGV w 22 minuty. W najgorszym – 42. Z Paryża z Gare du Nord TGV mknie w godzinę i dwie minuty. W latach 80. przemysł wydobywczy w regionie zaczął wygasać i dzisiaj z okien próżno szukać kopalnianych szybów.
W 40-tysięcznym Arras życie toczy się wokół dwóch placów, oddalonych od siebie o mniej niż 60 sekund spacerem – Grand Place i Place des Heros. Przy tym pierwszym stoi ratusz, w 2015 wybrany na ulubiony zabytek Francuzów w programie „Le monument prefere des Francais”. Na drugim – potężny diabelski młyn. Wokół mnóstwo kilkupiętrowych kamieniczek, większość z zabytkowymi fasadami, które widziały już kilka wieków. Sporo restauracji, wszystkie czynne od 12 do 14 i następnie od 19 do 22. Poza tym – cisza, spokój. Bez porównania nawet z uniwersyteckim Lille.
W Lens jest jeszcze spokojniej – słyszymy. Chyba że w dni meczowe. Wtedy ulice 31-tysięcznego miasta zalewa krwisto-złota fala płynąca w kierunku Stade Bollaert-Delelis.
– Lens to najpopularniejszy klub w Nord-Pas-de-Calais. Ma dużo więcej kibiców niż Lille, mimo że od dobrych dwóch dekad to ta drużyna osiąga lepsze wyniki sportowe – tłumaczy Laurent Mazure, piszący o RC dla agencji AFP.
– Lens reprezentuje klasę pracującą, a Lille burżuazję. We Francji to dość standardowy podział, np. Saint-Etienne to zespół robotników, a Lyon bogaczy. Lens to klub dla ludu i tworzony przez lud, ceniony za pokorę – dodaje Lucas Colin, współpracujący z telewizjami Canal+ i BBC.
– Lens to drużyna kopalni – podsumowuje Mazure.
A – wykorzystując metaforę często i gęsto pojawiającą w naszych mediach przy okazji dobrych rezultatów Górnika Zabrze – w ostatnich miesiącach zawodnicy trenera Francka Haise fedrują aż miło. W 2022 roku Les Artesiens odnieśli 21 zwycięstw (nigdy wcześniej nie udało im się to w ciągu 12 miesięcy) i zdobyli 71 punktów, mniej wyłącznie od PSG. W obecnym sezonie wygrali pięć razy z rzędu pierwszy raz od 1998 roku, kiedy zdobyli pierwsze i jedyne mistrzostwo kraju. Odnieśli osiem zwycięstw z rzędu na własnym stadionie, wyrównując rekord sprzed 67 i 61 lat.
– Widzimy, że przeciwnicy się nas boją – mówi Colin.
Kiedy Haise obejmował Lens w lutym 2020, zespół występował w drugiej lidze, a sam szkoleniowiec miał minimalne doświadczenie z Ligue 1 – w 2016 roku w dwóch spotkaniach był tymczasowym trenerem Lorient. Zdążył poprowadzić Les Artesiens w dwóch kolejkach, zanim sezon przerwano ze względu na pandemię koronawirusa. Ekipa z północy awansowała z drugiej pozycji i po pięciu latach wróciła do elity.
Rewolucjonista Haise
Haise nie był dobrym piłkarzem, nigdy nie zdołał choćby zadebiutować w Ligue 1, za to okazał się świetnym trenerem.
– Bazujemy na futbolu kolektywnym, nie na jednostkach. Próbujemy grać odważnie, przejmować inicjatywę, w końcowej fazie akcji mieć jak największą liczbę zawodników pod bramką przeciwnika – opowiadał Francuz w La Gazzetta dello Sport.
– Zrewolucjonizował nie tylko Lens, lecz także generalnie ligę. Szkoleniowcy w Ligue 1 byli znani z ostrożności i nastawienia defensywnego, a on swoim podejściem wniósł między nich powiew świeżego powietrza – tłumaczy Colin.
– W naszej drużynie skrzydłowy ma piłkę, wychodzę, pokazuję się, a on drybluje i traci. Sam łapie się na tym, że się wtedy złoszczę. Byłem sam, podaj. Ale patrzę na reakcję trenerów i słyszę: „Dobra próba, następnym razem znowu próbuj”. Nie pytają, dlaczego nie podałeś. To podejście objawia się w gierkach treningowych, w których często mamy zadania. Np. chcesz iść do tyłu, masz jeden kontakt, ale do przodu, ile chcesz. Lub w strefie środkowej masz dwa kontakty, ale jak chcesz zdobywać teren i akcję wykończyć indywidualnie, to dowolnie – komentuje Buksa.
– Ostatnio widziałem spotkanie Zagłębia Lubin z Lechią Gdańsk i Filip Starzyński podał z półwoleja za siebie, bez patrzenia, na 60 metrów i naprawdę centymetrów zabrakło, by to wyszło. Gdyby mu się udało, palce lizać. I już jęk na stadionie, a tutaj komunikat byłby inny. Świetny pomysł! Bo to nie jest łatwe, we Francji docenia się takie starania, szukanie niekonwencjonalności. Mówią: „Bien joue”. Dobra gra – dodaje Poręba.
– Zachęcają do takich prób i cieszą się, kiedy to robisz. Bo za kolejnym razem wyjdzie i możesz dać zwycięstwo. Te detale widać w spotkaniach – znowu Buksa.
– Ofensywni zawodnicy w ostatniej tercji boiska maja próbować kreować sytuację, a nie bać się straty. Czasem wyjdzie, a czasem nie. Do tego staramy się rozgrywać od tyłu, obrońca potrafi wyjść z własnego sektora dryblingiem – tym razem Frankowski.
– I jeśli spojrzymy, jak Lens strzela gole, to głównie nie po stałych fragmentach, a po akcjach, w które zaangażowanych jest sześciu, siedmiu zawodników. Idziemy całą ławą i zamykamy rywali na ich połowie. Odwaga, ofensywa – uzupełnia Buksa.
Takie podejście widać po statystykach (za The Analyst i fbref):
- średnia długość akcji: 11,68 s – 2. w Ligue 1
- średnia podań na akcję: 4,17 – 2. w Ligue 1
- akcje z min. 10 podaniami: 222 – 3. w Ligue 1
- gole oczekiwane: 27,1 – 2. w Ligue 1
- podania w ofensywną tercję: 608 – 3. w Ligue 1
- podania w pole karne: 149 – 5. w Ligue 1
Haise inspirował się Arrigo Sacchim, Johanem Cruyffem, Pepem Guardiolą i Gian Piero Gasperinim.
– Staramy się stwarzać tak dużo rozwiązań, jak tylko się da – przekonywał trener RC.
– Opiera się na wyjątkowo elastycznym systemie gry. Stawia na ofensywnie grających obrońców, którzy przełamują linię rywali. Podwójnych pivotów, którzy się uzupełniają. Mobilnych napastników – wylicza Colin.
– Lens Haise’a od początku było widowiskowe w ataku, pełne pasji i żywiołowości, ale w ostatnich miesiącach zespół dojrzał. Defensywa stała się bardziej szczelna, mniej ekstrawagancka, udało się osiągnąć równowagę – podsumowuje Mazure.
– Taktykę pod rywala ćwiczymy zawsze dzień przed meczem. Przed zajęciami każdy dowiaduje się, jak i w jakim sektorze pressować, następnie wychodzimy na boisko, a jedna z grup imituje przeciwnika. Poza tym w tygodniu treningi są do siebie podobne, m.in. mamy bardzo dużo małych gier – zdradza kulisy Frankowski.
Za wyborem Haise’a miał stać Florent Ghisolfi. Wysportowany, energiczny 37-latek, najczęściej w koszuli, z delikatnym, jakby kilkudniowym zarostem. To on jako dyrektor sportowy zbudował obecne Lens. Do Turcji poleciał na obóz Zagłębia Lubin, by przekonać do transferu Porębę. Na zoomie namawiał do przenosin do Francji Buksę. Sprzedanego do Crystal Palace Cheicka Doucoure’a zastąpił Salisem Abdulem Samedem, a Jonathana Claussa, który wybrał Olympique Marsylia, Jimmy’m Cabotem. I w tym miejscu pojawia się rysa – z początkiem października Ghisolfi zdecydował się odejść do bogatszego OGC Nice. Czas pokaże, jak duża to strata dla Les Artesiens.
Frankowski najlepszy
Jesienią Buksa z powodu kłopotów zdrowotnych zagrał czterokrotnie, w sumie 59 minut. Poręba – rywalizujący o miejsce przede wszystkim z gwiazdą drużyny Seko Fofaną – również zebrał cztery występy, ale na boisku spędził 204 minuty i zdążył zaliczyć asystę. Z Polaków zdecydowanie największe zasługi w wysokim miejscu Lens ma Frankowski z 15 meczami i dwiema asystami, przy czym te dwa ostatnie podania nie oddają wkładu prawoskrzydłowego w wyniki. Lepiej zrobią to inne statystyki:
- kluczowe podania: 23 – 2. w Lens
- podania w pole karne: 19 – 2. w Lens
- asysty oczekiwane: 2,3 – 3. w Lens
- Shot Creating Actions (ostatnie dwa zagrania poprzedzające strzał): 50 – 2. w Lens
- Goal Creating Actions (ostatnie dwa zagrania poprzedzające gola): 7 – 2. w Lens
- odbiory: 26 – 2. w Lens
- przechwyty: 17 – 4. w Lens
Na formę Polaka nie wpłynęło nawet złamanie nosa i konieczność gry w masce ochronnej.
– Na początku sezonu prezentował się przeciętnie, być może z powodu konkurencji w postaci Cabota i przesunięcia z lewej strony na prawą, w miejsce Claussa, którego musiał zastąpić. Ale w minionych tygodniach spisywał się już tak dobrze, jak w pierwszym roku tutaj – stwierdza Mazure.
– Sprowadzenie go tutaj to wielki sukces skautingu. Nikt go nie znał, przyszedł z Major League Soccer i błyskawicznie zaadaptował się do regionu i klubu. Kibice szybko go pokochali. W trwających rozgrywkach jest mniej efektowny, aczkolwiek to nie powód do niepokoju. Po prostu oczekiwania wobec niego po debiutanckim sezonie są bardzo duże – dodaje Colin.
W pewnym sensie czuć je na każdym kroku wykonanym w Arras. Co prawda prędzej da się spotkać kogoś w koszulce PSG niż Lens (albo akurat takie mieliśmy szczęście), za to w ciągu ledwie dwóch dni byliśmy świadkami, jak kilka razy zaczepiano polskich zawodników. Dobrze gracie. Tak trzymać. Strzel gola w sobotę! Akurat ostatnie życzenie nie mogło się spełnić, bo po pierwsze jego adresat – Buksa – już miał poważne kłopoty ze stopą, a po drugie – Lens… grało w piątek. Ale to szczegół. Reszta fanów znała datę, nieprzypadkowo średnia frekwencja na Stade Bollaert-Delelis to ponad 27 tysięcy, co stanowi czwarty rezultat w Ligue 1 (za Marsylią, Lyonem i PSG). Tak, tak, przeciętnie 27 tysięcy na trybunach w mieście, które liczy 31 tysięcy mieszkańców.
Tak to się robi na północy.
CZYTAJ WIĘCEJ O POLAKACH ZA GRANICĄ:
- Buksa i Poręba: Na treningu usłyszeliśmy „Jeszcze Polska nie zginęła”
- Lis: Gdybym czuł się obrażony, że nie gram z marszu, byłbym głupi
- Piotrowski: Szansa gry w pucharach zadecydowała. Nie powiedziałem ostatniego słowa
foto. Newspix