Przed meczem to stracie było zapowiadane jako walka o trzy punkty czwartego zespołu z piątym. Jako pojedynek klubu, który we wrześniu zmienił trenera, z drużyną, która w ostatnich dniach odsiała toksyczny element i próbuje ułożyć sobie życie na nowo już bez Cristiano Ronaldo w meczowej kadrze. Można było wymagać ciekawego widowiska, zabawy ogniem dużych chłopców, którzy nie boją się nim poparzyć, ale dostaliśmy pokaz zimnych ogni, do którego jako tako przygotowali się zawodnicy w czerwonych strojach, a ci w niebieskich trykotach odrabiali pracę domową w trakcie meczu. Mecz wymagający z naszej strony dużej dozy cierpliwości, wiary, ale przynajmniej emocje w końcówce uratowały sytuację.
Średnia pierwsza połowa, niezła jej końcówka
Początek meczu nie należał do ciekawych. W tym czasie można było przygotować sobie kawę, ukroić kawałek ciasta i sprawdzić, jakie inne atrakcje oferuje dzisiejszy wieczór. Do pewnego stopnia start spotkania mógł przypominać okrążenie wyjazdowe kierowców F1 w jednej z sesji treningowych. Takie poszukiwanie właściwej pozycji na torze, chwila przeznaczona na dogrzanie opon, szukanie punktów odniesienia, ale bez większej historii.
Dopiero w okolicach dziesiątej minuty kibice na Stamford Bridge zobaczyli pierwszy strzał i jego autorem był Luke Shaw. Pognał odważnie lewym skrzydłem, ale nie trafił w bramkę. Od tego „wydarzenia” na jakiś czas zarysowała się wyraźna przewaga gości, którzy nie pozwalali gospodarzom dojść do głosu. Skutecznie wybijali apatycznych piłkarzy Chelsea z rytmu, ale poziom trudności tego zadania należy ocenić 2 na 10.
Problem w tym, że zazwyczaj piłkarzom Erika Ten Haga brakowało ostatniego podania i decyzji o oddaniu strzału. Dobrze wyglądał Casemiro, który z uśmiechem na ustach zaliczał odbiory, neutralizował gospodarzy, posyłał dobre długie piłki i skutecznie przyspieszał ataki swojego zespołu, ale jego wysiłki szły na marne. Reszta niby coś próbowała, ale na darmo – taka sztuka dla sztuki – bez większej wiary.
A Chelsea głęboko się cofnęła i nie była w stanie niczego sensownego wykreować. Plan A – jeśli taki był – nie wypalił, więc Graham Potter nie miał prawa być zadowolony z postawy swoich zawodników. Schowali się za podwójną gardą, próbowali tylko przetrwać. Tyle mieli do zaoferowania. Szkoleniowiec Chelsea nie zamierzał utrzymywać takiego stanu rzeczy i wprowadził w życie plan B. W 35. minucie zdjął Cucurellę, wpuścił Kovacica i przeszedł na grę czwórką obrońców.
Zmiana przyniosła niemal natychmiastowy efekt.
Momentalnie Chelsea była w stanie przenieść się bliżej pola karnego De Gei, a piłka zaczęła szukać Aubameyanga. Najpierw Gabończyk uderzył sytuacyjnie, ale nieznacznie się pomylił. Chwilę później dostał ciekawą piłkę od Mounta za plecy obrońców, jednak nie skleił futbolówki i cala para poszła w gwizdek. Jeszcze raz przed przerwą dostał obiecujące podanie, ale Lisandro Martinez zdążył go uprzedzić.
Dobry okres Chelsea mógł odejść do krainy zapomnienia, gdyby Antony pod koniec pierwszej połowy zachował się nieco lepiej. Lisandro Martinez zanotował odbiór w środku pola, po czym goście wyszli z kontrą. Brazylijczyk znalazł się w pobliżu bramki Kepy, ale spudłował. I z tym pudłem należy utożsamiać jego dzisiejszy występ. Widać, że się stara, próbuje, ale jest jednowymiarowym piłkarzem, którego rywale już chyba na dobre przeczytali.
Tak minęły pierwsze trzy kwadranse. Bez bramek, bez większych emocji i tylko pozostało wierzyć, że w szatni zostaną przekazane zawodnikom plany naprawcze.
Karny i gol w doliczonym czasie gry
Na początku drugiej połowy dało się odczuć, że piłkarzom zaczęło się spieszyć, ale nie tylko im. Szybko na pierwszą zmianę zdecydował się Erik Ten Hag, który wpuścił Freda w miejsce mającego dziś problemy z podejmowaniem decyzji Sancho.
Było ciekawiej na murawie, ale dominował chaos, niekiedy to z niego padają gole, więc należało cierpliwie dać temu spotkaniu ostatnią szansę i czekać na udane zrywy.
Zapachniało golem Chelsea, gdy Varane poszedł na raz (przy tym nabawił się urazu) i został uprzedzony przez Aubameyanga, który na skrzydle zbudował przewagę, po czym zagrał w pole karne. Do piłki dopadł Sterling, ale zepsuł dogranie i na Stamford Bridge pojawiły się tylko jęki niezadowolenia. Nie był to dobry mecz Anglika, od którego należy wymagać więcej podobnie jak od Mounta i Aubameyanga.
Ostatecznie wspomniany wcześniej Varane musiał opuścić murawę i zastąpił go Lindelof. Francuz po zejściu z boiska przykrył głowę koszulką, wściekał się na ból i dał do zrozumienia, że może czekać go dłuższa przerwa.
Ostatni kwadrans uratował ten średni mecz. Tempo rosło, ale zagrania w dalszym ciągu były nacechowane pośpiechem, przez co mogli zabłysnąć defensywni gracze. Pewnie w odbiorze grał zwłaszcza Lisandro Martinez, po drugiej stronie choćby Chalobah, co nie zmienia faktu, że czekaliśmy na gola, a najlepiej gole.
Trenerzy wpuszczali kolejnych graczy, ale wciąż brakowało płynności.
I nagle, sędzia podyktował rzut karny po rzucie rożnym dla Chelsea. McTominay, który chwilę wcześniej pojawił się na boisku, sprowadził do ziemi Broję. VAR nie interweniował i pozostało już tylko czekać na egzekucję jedenastki przez Jorginho. Piłkarz Chelsea się nie pomylił, więc gospodarze wyszli na prowadzenie.
Warto dodać, że do karnego piłkarze Pottera stworzyli sytuacje, które po zsumowaniu wskazywały współczynnik xG (goli oczekiwanych) na poziomie 0,3 (nawet wliczając uderzenie w poprzeczkę Chalobaha).
Co logiczne, Manchester United dążył do wyrównania. Odważne akcje przeprowadzał Elanga, ale dopiero stare dobre dośrodkowanie przyniosło wymierny efekt w postaci bramki na 1:1. Podawał Shaw, a fenomenalnie głową uderzył Casemiro, Kepa robił, co mógł. Hiszpan wyciągnął się jak struna, ale nieco zabrakło mu do szczęścia i piłka po kontakcie ze słupkiem wpadła za linię bramkową. McTominay w tym momencie już powinien pomyśleć, w jaki sposób odwdzięczy się Casemiro za uratowanie meczu. W dodatku takiego pozbawionego błysku.
Miał być hit, może i na papierze był, ale w tym sezonie widywaliśmy lepsze oblicza obu zespołów. Tym razem było dużo pragmatycznego szurania po szachownicy, a mało konkretów. Dopiero ostatnie minuty sprawiły, że można pokusić się o kilka ciepłych słów, ale czy kogokolwiek taki poziom widowiska zadowala?
Chelsea – Manchester United 1:1 (0:0)
Jorginho (k.) 87′ – Casemiro 90’+4
Czytaj więcej o Premier League:
- Cristiano Ronaldo starzeje się brzydko
- Klopp vs. Guardiola. Rywalizacja, która odmieniła Premier League
- Broni go już tylko Klopp. Co się stało z Trentem Alexandrem-Arnoldem?
- Wilki się pogubiły. Żałosny koniec Bruno Lage’a
Fot. Newspix